Nie ma jak u mamy
„ Co trzeci Polak (niezależnie od płci) w sytuacji choroby zwraca się do mamy” – czytamy w Newsweeku. Mama jest jedyną instytucją, która nie została poddana reformie służby zdrowia, cały czas funkcjonuje tak samo i zawsze można na nią liczyć. Ba, nawet na Pana Boga nie liczymy już w takim stopniu, jak kiedyś, podczas gdy mama zachowała cały swój autorytet i potencjał nieuszczuplony, a nawet go poszerzyła.
Nie tylko bowiem niezależnie od płci ze wszystkim zwracamy się do mamy, ale i niezależnie od wieku. W kolejnych pokoleniach dochodzą nowe mamy, które jednak bynajmniej nie zwalniają swoich mam z obowiązku bycia ich mamą. Jest to jedna z większych tajemnic czasu, że mama jest trwała. Liryczna piosenka Wojciecha Młynarskiego „Nie ma jak u mamy” z lat 60. ubiegłego wieku dotyczy ciągle tych samych mam i tylko wciąż dochodzą nowe.
Widać, że coraz bardziej tylko dzięki mamom coś jeszcze funkcjonuje. Społeczeństwo się bowiem nie usamodzielnia w coraz większym stopniu i pozostaje na jej garnuszku. Robi to nawet wrażenie, że mama nie jest wcale częścią społeczeństwa, tylko jego opiekunką. O ile „ w 2005 roku 36 proc. ludzi między 25. a 34. rokiem życia mieszkało z rodzicami”, to do dziś nie tylko się nie wyprowadzili, a tylko dorośli nowi – bo jest ich już 44 procent.
To, że dzieci mam same zostają mamami niczego tu nie zmienia: dalej wszyscy siedzą jej na głowie, a często nawet dzieci, które się wyprowadziły, jak tylko zostają mamami, to wprowadzają się z powrotem. Jak podaje Newsweek, „ odsetek osób w wieku 18 – 31 lat pozostających w związku małżeńskim i mieszkających we własnych gospodarstwach domowych” topnieje w oczach. Jeszcze w 1968 roku było 55 proc. takich osób w tym przedziale wieku, w roku 1981 już mniej niż połowa, a obecnie skurczyło się to do 20 procent. Nikt się nie wyprowadza z domu coraz bardziej.
Wszyscy mieszkają u swoich rodziców, którzy z kolei mieszkają u swoich rodziców, a skąd pierwsi rodzice wzięli pierwsze mieszkania – które przecież musiały się kiedyś zacząć – najstarsi ludzie nie pamiętają.
Tak naprawdę par mieszkających u rodziców jest jeszcze więcej, niż pokazuje statystyka, tylko nie biorą ślubu. „ Ślubów w 2010 roku było 228 tysięcy, a w 2013 już tylko 180 tysięcy” – podaje Wprost. „ Zjawisko konkubinatu dotyczy już 643 tysięcy Polaków”, podczas gdy jeszcze w 2002 roku było to 396 tysięcy. Konkubinaty są nierozerwalne jak małżeństwa.
Decyzja o ślubie jest coraz bardziej odwlekana: według Newsweeka „ średni wiek nowożeńców” w latach 70. wynosił 23 lata, a obecnie 30 lat; jeśli tak dalej pójdzie, to osoby z lat 70. jeszcze zdążą wyjść za mąż.
Według Newsweeka to, że 30-latki się nie żenią, nie znaczy wcale, że „ chcą pozostać singlami do śmierci”, a tylko że „ mają czas”. Różne już nazwy wymyślano na określenie tego pokolenia – X, Y – ale powinno się ono nazywać pokoleniem „później”. Niby wokół niego takie tempo życia, a ono ma poczucie, że ze wszystkim zdąży.
Jeśliby na podstawie tych danych uznać, że trzymają się fartuszka mamusi, to będzie to jednak wniosek błędny. Z badań wynika, że „ rodzina jest na ich liście wartości daleko za przyjaciółmi i znajomymi – około 5 – 7 miejsca”. U rodziny mogą mieszkać i się stołować, ale trudno, aby ją jeszcze cenili.
Artykuł Polityki o gimnazjalistach uświadamia, jak długo takie pokojowe współistnienie (często w jednym pokoju) pomiędzy rodzicami a ich dziećmi trwa. Już w szkole zaczyna się u nich „ przekonanie o własnej dorosłości i odseparowywanie się od świata rodziców”. Od uczniowskich czasów dzieci żyją więc w swoich domach odseparowane, a będą to robić przez kolejne dziesięciolecia!
Nauczyciele gimnazjum zauważają w Polityce, że „ młodzież nie zmienia się już pokoleniami, jak dawniej, tylko bardziej dynamicznie, co dwa – trzy lata”. Niby tak się zmienia, ale tkwiąc ciągle w tym samym miejscu.
Nie tylko nie dorasta, ale zaraża jeszcze swoją niedojrzałością dorosłych. Być dziecinnym do późnej starości – oto współczesny ideał.
Dziecko wymaga zainteresowania sobą i wiadomo, że jest gotowe na wszystko, aby to zainteresowanie wymusić. W najgorszym razie – kiedy już nie ma zupełnie nikogo – samo się sobą interesuje. To już teraz wszystkim zostaje na całe życie.
Newsweek opisuje pewnego niegdyś popularnego profesora ekonomii, byłego ministra, który chlubi się tym, że „ nie ogląda telewizji i nie czyta prasy”, za to „ prowadzi dziennik z najświeższymi swoimi fotkami” w internecie. Dzięki nieoglądaniu telewizji nie widzi, że go tam nie pokazują, zaś na swoich własnych zdjęciach zawsze jest! W ten sposób pozostaje więc w centrum zainteresowania.
Taka jest właśnie idea „słitfoci”, najnowszej obsesji dzieci w każdym wieku, które fotografują się same co chwila. Coraz bardziej „słitfocie” stają się treścią życia w każdym wieku. Tygodnik Wprost opisuje przygotowania posłanki Kloc do jej wyborów do Senatu, które skupiały się na wyborze zdjęć. Wysyłała w tej sprawie takie mejle: „ Najlepiej zrobić kompilację jak z Hillary Clinton, tj. upięty kok ze zdjęcia numer 14 i wyraz twarzy ze zdjęcia numer 9 (ale z retuszem szyi)”.
Gdybyż swoją osobę można tak sobie skompilować: wziąć skądinąd szyję, a skądinąd kok i doprawić to wszystko innym wyrazem twarzy! Niestety, w życiu człowiek jest ciągle jeden i ten sam; nawet jeśli z inną szyją wybiorą go do Senatu.
Politycy, którzy kończą kadencję po czterech latach ani odrobinę dojrzalsi, próbują nadrabiać stracony czas.
Jako społeczeństwo osiągnęliśmy w ten sposób dziwny stan: niezastępowalność pokoleń. Młodzi pozostają w nim zawsze młodzi, chociaż z rytmu biologicznego wynika, że to oni z czasem powinni stawać się tymi starymi. Ale – niezależnie od wieku – nie stają się.
Wszyscy powoli to akceptują. Jak można się dowiedzieć z ostatniego numeru W Sieci, w rządowym programie „Mieszkanie dla Młodych” dotychczasowy limit wieku 35 lat dla kredytobiorców w bankach ma być zniesiony. Ludzie będą teraz młodzi tak długo, jak długo nie będą mieli własnego mieszkania: to ich wiek dopasowano do warunków.
Wielu ludzi na świecie dałoby wiele, aby im młodość tak sukcesywnie wydłużano. Okazuje się, że z każdej sytuacji można wynieść jakąś korzyść.