Prawie jak w raju
osób – mówi ksiądz Piotr Hartkiewicz, dyrektor ośrodka. – Potem jeszcze piętnaście dojechało indywidualnie w ramach łączenia rodzin. Rozmieszczeni zostali w ośrodkach w Łańsku i w Rybakach. – Otrzymaliśmy zapytanie z MSW, czy bylibyśmy gotowi przyjąć uchodźców. A ponieważ ewakuacja wypadła w grudniu, czyli w tzw. małym sezonie na Warmii i Mazurach, nie było problemu z miejscami. Caritas ma doświadczenie w takich działaniach, więc podjęli- śmy się wykonania i tego zadania.
Uchodźcy przechodzą tu okres adaptacyjny. Mają przygotować się do życia w naszym kraju. Uczestniczą m.in. w kursach języka polskiego i szkoleniach zawodowych. Mają
codziennie trzy godziny
nauki polskiego,
spotykają się z urzędnikami, psychologami, prowadzą rozmowy. Według założeń Ministerstwa Spraw Wewnętrznych będą przebywać w ośrodkach do sześciu miesięcy. – W pierwszym etapie załatwiane będą wszystkie sprawy formalnoprawne związane z pobytem w Polsce – informuje Małgorzata Woźniak, rzecznik MSW. – Do każdej rodziny, osoby, podchodzimy indywidualnie.
W dwupiętrowym hotelowym budynku nie ma luksusu. Lokatorzy mają jednak wszystko to, czego potrzebują. Większe rodziny zakwaterowano w dwupokojowych segmentach, pozostałe w jednopokojowych. Na każdym piętrze – wspólny węzeł sanitarny i dobrze wyposażona kuchnia. Jest też pokój zabaw dla dzieci. – Zapewniamy pełną obsługę. Nie muszą sprzątać, no, chyba że sami chcą – mówi jedna z pracownic ośrodka.
Godzina 13. Obiad. Wszyscy zmierzają do jadalni. Dzisiaj jest rosół, kurczak z ziemniakami i kalafiorem, kompot i jabłka. Jedzą ze smakiem.
Aleksy Kwiliński przyjechał z Donbasu z matką, siostrą i 15-letnim siostrzeńcem. Ojciec Aleksego był Polakiem, matka Rosjanką. – Chcieliśmy uciec, wokół nas były walki. Nie można było normalnie żyć.
To było piekło, bomby
padały jak deszcz.
Życie tam nie miało sensu. Przyjeżdżając tu, przenieśliśmy się prawie do raju.
Do naszej rozmowy włącza się starsza kobieta. – Nasze rodziny wciąż tam są, dlatego lepiej się nie afiszować. Strach był ogromny. To jest prawdziwa, bezlitosna wojna. Bez sensu i bez litości. Tu mamy spokojne życie. Tylko tutaj dzieci mają przyszłość. Bo na Donbasie przyszłości nie ma. Tu jest nowe życie.
Jana Alhimina przyjechała z mężem i 7-letnim synem z Ługańska. – Mieszkaliśmy w bloku. Wokół było niebezpiecznie. Mąż jest budowlańcem, ja – milicjantką. Jako funkcjonariuszka nie mogłam tam żyć, bo w każdej chwili mogli mnie zabrać. Z Ługańska wyjechaliśmy już w czerwcu ubiegłego roku do tej części, która jest pod kontrolą ukraińską. Mieszkanie wynajęliśmy. Wszyscy tak robili.
Jana ma polskie korzenie po matce. – Babcia była Polka, mieszkała w Żytomierzu. Potem bolszewicy przesiedlili ją do Okręgu Ługańskiego. W 1938 roku pradziadka zabrali