Poszedł na studia, wymyślił Maję
W Polsce co sekundę umiera 105 pszczół. Albert Einstein obliczył, że jeśli znikną co do jednej, ludzie pójdą w ich ślady ledwie w cztery lata. Wojtek Sojka mówi, że to mniej niż zdobycie tytułu magistra.
W pasiece jest zwykle kilkadziesiąt uli. Pszczelarz sprawdza je najwyżej raz na kilka dni. Tymczasem między jedną a drugą wizytą może zdarzyć się wszystko; ktoś umyślnie zdewastuje ul, przewróci go wiatr albo głodny niedźwiedź dobierze się do miodu. Pszczoły mogą opuścić ul z powodu walki o władzę lub po prostu złapać infekcję i zachorować. Gdy pszczelarz nie zajrzy do ula w porę, na ratunek może być za późno. Właśnie po to, żeby tak się nie działo, Wojtek wymyślił „Maję”.
Wyobraźmy sobie coś w rodzaju stelaża w kształcie litery H, a na nim pszczeli domek. To waga, z której, niczym długie wąsy, wystają przewody zakończone czujnikami. Wkłada się je do wnętrza ula. Sondy badają temperaturę i wilgotność. Jest też mikrofon. Wszystko zamknięte w pudełeczku z nietoksycznego plastiku i umieszczone pomiędzy plastrami miodu. Urządzenie ma wbudowany akumulator, który wytrzyma bez ładowania 4 miesiące.
Taka „Maja” może stać wszędzie: pod lasem, na łące, w polu. No i ma potencjał.
*** Tak jak ma go Wojtek. Zdobył przecież tytuł technika elektronika, a potem dostał się na AGH. Myślał o tym już jako piętnastolatek, ale pierwsza w kolejności była matura.
Do studiowania zabrał się z ochotą, jednak ogrom nauki na pierwszym roku wymarzonej uczelni ostudził trochę jego zapał. Zwłaszcza że w technikum przywykł do eksperymentowania.
– Dostawałem zadanie i rozwiązywałem je metodą prób i błędów – opowiada.
Nauczyciele kładli nacisk na intuicję elektroniczną. Znajomość teorii schodziła na drugi plan.
– Mój pierwszy samodzielny projekt to była tablica wyników w sali gimnastycznej. Duże, siedmiosegmentowe wyświetlacze, takie jak na wielkich halach sportowych, gdzie cyfry zmienia się zdalnie za pomocą pilota, używane są do dziś – mówi.
*** Kłopoty na studiach były powodem do zmartwienia. Zwłaszcza trzy oblane egzaminy. Wojtkowi nie po drodze było wtedy z matematyką. Nie radził sobie z fizyką. Przekonał się przy tym, że bardzo brakuje mu wiedzy teoretycznej. Przyszło rozczarowanie, bo sądził, że jego pasja i praktyka wystarczą.
– Musiałem wziąć urlop dziekański. To był czas, żeby zebrać myśli i uporządkować sprawy – opowiada.
Na początek zapisał się do Koła Naukowego Elektroników. Przez rok realizował różne projekty; w środo- wisku uczelnianym mówiło się, że ambitne jak na pierwszoroczniaka. I tak na przykład, wspólnie z koleżanką z Akademii Sztuk Pięknych, zbudował prototypowe urządzenie diagnostyczne przypominające kamień. Reagowało ono na stany emocjonalne człowieka i jego kondycję fizyczną. Żeby zadziałało, trzeba było położyć na tym niby-kamieniu dłoń. Maszyna sprawdzała tętno człowieka i oceniała poziom jego stresu, po czym uruchamiała program relaksacyjny; migała różnymi kolorami, wibrowała w określonych częstotliwościach, grała uspokajające melodie. Była użyteczna.
Mimo tego sukcesu dwanaście miesięcy przymusowych studenckich wakacji nauczyło Wojtka pokory. Przekonał się też, że teoria i precyzyjnie wykonywane obliczenia są niezbędne, aby projektując, unikać porażek.
*** Traf chciał, że akurat wtedy gdy Wojtek miał przerwę w studiowaniu, jego tata znalazł sobie nowe hobby; pszczelarstwo. Opowieści o miodzie, żądłach, ulach i pasiekach stały się w domu codziennością. Wojtek słyszał też narzekania pszczelarzy; a to, że owady masowo chorują i giną, albo że naukowcy nie wiedzą, jak te procesy zatrzymać. W głowie młodego elektronika zaczęła wtedy kiełkować myśl o tym, żeby zbudować urządzenie, które pomoże monitorować stan pszczelich rodzin.
Ale najpierw, przez półtora roku, Wojtek starał się poznać świat tych pożytecznych owadów.
Dowiedział się, że pszczoła osiąga długość ciała od 7 do 16 mm. Żywi się nektarem, spadzią i pyłkiem kwiatowym. Zapyla 71 gatunków roślin uprawnych wytwarzających niemal 90 proc. zjadanej przez ludzkość żywności. W poszukiwaniu nowych wiadomości przeczesywał internet, czytał książki, spotykał się z pszczelarzami. Kilka razy konsultował się też z profesorem dr. hab. Michałem Woyciechowskim z UJ, który specjalizuje się w behawioryzmie owadów. To on poradził Wojtkowi, żeby porzucił próby wykrycia pszczelich feromonów, bo choć byłby to dobry wyznacznik tego, co dzieje się w ulu, realizacja pomysłu jest bardzo trudna i zbyt droga.
Wojtek nie ustawał więc w poszukiwaniu innych sposobów, ale ani w sieci, ani w żadnych publikacjach nie znalazł przepisu na to, jak zbudować urządzenie monitorujące pszczele rodziny.
Musiał więc sam przełożyć to, co dzieje się w świecie owadów, na ję-