Gwiazdy z internetu
Wirtualna bitwa, realne emocje
W ostatnich latach e-sport dynamicznie rozwija się także w USA. Z grami powiązane są uniwersytety, gdzie rozgrywki ogląda w internecie kilkadziesiąt tysięcy osób. Na Florida State University jest więcej studentów grających w gry niż sportowców z uczelnianej drużyny koszykówki. Z kolei Robert Morris University Illinois z Chicago oferuje najlepszym graczom stypendia przyznawane w taki sam sposób jak zawodnikom piłki nożnej czy hokeja.
– Również nasz rodzimy e-sport ma niesamowity potencjał – chwali Książek. – Udało się już zorganizować zawody szkół w „Counter-Strike’u”, gdzie drużyny tworzyło czterech uczniów i jeden nauczyciel. Było to w Nowym Targu, a organizatorzy nie mieli większych problemów z przekonaniem dyrektora i kuratorium. Zdarzyły się jednak przypadki, kiedy szkolne turnieje trzeba było w ostatniej chwili odwołać, bo ktoś z dyrekcji zaczął mieć wątpliwości.
Z kolei Łukasz Wołonkiewicz raczej nie widzi szkół w roli organizatora turniejów. – Skupiłbym się przede wszystkim na względach bezpieczeństwa. Z własnego doświadczenia wiem, jak wiele pracy wymaga zapewnienie go tłumom rozentuzjazmowanych fanów – tłumaczy. – Budując konsekwentnie Poznań Game Arena, zbliżamy się wielkimi krokami do światowego poziomu. W 2014 r. rozgrywki odwiedziło 59,5 tys. osób.
Kolejne inicjatywy warto też mieć na uwadze. Poza Intel Extreme Masters na uznanie zasługuje Liga Cybersport, która angażuje w swoje wirtualne rozgrywki coraz więcej graczy oraz niezwykle aktywnych fanów. Do tego dochodzi jeszcze wielki finał Pucharu Polski „League of Legends”. Odbył się 11 listopada 2014 r. na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Chętnych było tylu, że błyskawicznie wyprzedano wszystkie bilety.
Poza zawodowymi graczami są jeszcze osoby, które zarabiają dzięki grom, ale nie są e-sportowcami. To tzw. youtuberzy, popularni głównie w kręgu młodszych osób. Zamieszczają w serwisie YouTube filmy z gier, często z własnymi komentarzami, prowadzą dyskusje z fanami, a pieniądze inkasują z reklam. Jedną z takich gwiazd jest Patryk „Rojo” Rojewski, obecnie właściciel firmy Rojoland. Przekonuje, że z gier można nie tylko przeżyć, ale zarabiać naprawdę duże pieniądze. Sam nie utrzymuje się jednak wyłącznie z działalności na YouTubie. – Często mam zlecenia na filmy naukowe finansowane z UE, organizuję też klasyczne imprezy sportowe – mówi Rojewski.
Takich osób jak „Rojo” jest więcej. Jednym z popularnych youtuberów jest Remigiusz „Rock Alone” Maciaszek. Jego kanał na YouTube ma ponad 800 tys. subskrybentów, a na Facebooku zgromadził prawie 300 tys. fanów. Również utrzymuje się głównie z reklam.
Choć internetowe gwiazdy mają setki tysięcy fanów, nie są tak znane jak piosenkarki czy aktorzy. „Rojo” tłumaczy, że wynika to ze specyfiki branży. –W świecie gier trudniej o gwiazdę niż w przypadku przemysłu filmowego czy muzycznego – mówi.
Wtóruje mu Łukasz Wołonkiewicz: – Tradycyjne media, telewizja i radio, nie poświęcają tematyce e-sportu zbyt wiele czasu antenowego. Co innego w sieci. W serwisach społecznościowych istnieją profile, które obserwuje nawet ponad milion osób.
Problemem, z którym musi się zmierzyć e-sport, są stereotypy. – Trudno przekonywać sceptyków do tego, że gry nie szkodzą i można się z nich utrzymać – mówi Paweł Książek. – Wielu graczy, którzy są dziś profesjonalistami, długo przekonywało do swojej pasji swoich rodziców.
Stereotyp, czyli co?
Bo gdy mowa o internecie i godzinach spędzonych w sieci, zawsze w tle pojawia się słowo: uzależnienie. Czy zawodowy gracz jest więc uzależniony od gier? Eksperci zdecydowanie zaprzeczają. Paweł Książek przekonuje, że profesjonaliści muszą co prawda dużo trenować, ale gry traktują w dużym stopniu jako swoją pracę. To osoby, które mają zwyczajne rodziny, studiują, mają inne obowiązki. Łukasz Wołonkiewicz podkreśla z kolei, że podstawą każdej dziedziny życia jest umiar.
– Pewien gracz, Gordon, podczas organizowanej przez Kinguin.pl akcji na ubiegłorocznych Targach PGA pobił rekord Guinnessa w najdłuższym graniu. Cały projekt zakończył się sukcesem. Również dla dzieci walczących z nowotworami, gdyż całe wydarzenie miało wymiar charytatywny. Hubert Blejch grał ponad 136 godzin i przez cały czas był pod kontrolą lekarzy. Jak widać, rekordowo długa gra też może przynieść coś dobrego.