Nie połykam wacików
Rozmowa z HELENĄ NOROWICZ, aktorką
– Tzw. dobre wymiary topowej modelki to, podobno, około 90 centymetrów w biodrach, 60 w pasie i 84 w biuście. Zdradzi pani swoje?
–W biodrach chyba 92, w talii około 66, w biuście 90. – O la, la! Nieźle. – Bywało lepiej. W czasach młodości w biodrach miałam 90 centymetrów, a w talii 58.
– Nastoletnie dziewczyny biegające teraz po wybiegach, żeby nie przytyć, łykają waciki nasączone wodą. Pani też się tak katuje?
– Waciki miałabym połykać?! Nigdy w życiu! Żadnych wacików, żadnych drakońskich diet, ćwiczeń na siłowni i obsesyjnego kontrolowania wagi.
– To co trzeba robić, żeby w wieku 81 lat mieć taką figurę?
– Nie mam pojęcia. Ja nie robię nic. Dziękuję naturze i Panu Bogu za to, że nigdy nie miałam inklinacji do łakomstwa, a rodzicom za to, że już jako kilkuletnia smarkula zaczęłam uprawiać gimnastykę. Przed maturą intensywnie grałam w siatkówkę. No i całe życie dużo biegałam, ale od kilku lat wolę długie, często nawet kilkugodzinne, spacery. Zwłaszcza po lasach w okolicach mojej wiejskiej działki. Na bieganie ostatnio trochę brakuje mi siły.
– Brigitte Bardot już jako mocno leciwa dama powiedziała dziennikarzowi, że lepiej być starą niż martwą. Pani podpisałaby się pod takim twierdzeniem?
– Dzisiaj – tak. Ale jeśli jakaś choroba przykułaby mnie na długie lata do łóżka, gdybym nie mogła się poruszać, to chyba zmieniłabym zda- nie. Taka martwota jest przecież czymś przerażającym. Równa się eliminacji z życia za życia. Ci, którzy mówią „od nagłej i niespodziewanej śmierci uchroń nas, Panie”, nie bardzo wiedzą, co mówią. Ja, kiedy przyjdzie mój czas, proszę o nagłą i zupełnie niespodziewaną… Ale dopóki jeszcze jestem, i to w formie, to cieszę się jak diabli z każdego dnia.
– Da się polubić starość?
– Polubić to raczej się nie da, ale można ją oswoić. A właściwie to trzeba ją oswoić, bo innego wyjścia przecież nie ma. Jestem Heleną Norowicz, rocznik 1934 i choćbym nie wiem jak chciała, nie da się tego ani zmienić, ani ukryć.
– Ukryć to akurat by się dało. Nina Andrycz, pani koleżanka po aktorskim fachu, tak manewrowała swoją datą urodzenia, że do dzisiaj nie wiadomo, czy udało się jej przekroczyć setkę, czy niekoniecznie.
– Raz zdarzyło mi się żałować, że nie poszłam w jej ślady. Działo się to, gdy „zaproponowano” mi odejście na emeryturę. Miałam wtedy zaledwie 67 lat. Sama nigdy bym nie odeszła z mojego ukochanego Teatru Studio. Do dzisiaj uważam, że byłam jeszcze użyteczna i sporo mogłam zrobić. Ale stało się, jak się stało. Czułam się, jakby mi skrzydła obcięli. Musiałam wymyślić sobie jakieś inne zajęcie i wymyśliłam, że zajmę się moją zapuszczoną działką na wsi. Cały hektar ziemi. Zakasałam rękawy i wzięłam się do roboty – kopałam, przesadzałam, sadziłam, wyremontowałam domek, który był jedną wielką ruiną, a teraz wygląda jak marzenie. To też było moje oswajanie starości. Zamiast myśleć o siwych włosach i liczyć kolejne zmarszczki, myślałam o działce.
– Mam uwierzyć, że te zmarszczki nigdy nie były dla pani utrapieniem?
– Słowo honoru – nigdy! Pani zacytowała Bardotkę, ja odwzajemnię się „złotą myślą” autorstwa innej francuskiej aktorki, znakomitej Jeanne Moreau. Ona kiedyś powiedziała, że Bóg jest cholernie nieuprzejmy, bo skoncentrował zmarszczki na twarzy, chociaż gdzie indziej też byłoby dla nich dużo miejsca. Nie pojmuję, po co to tak przeżywać. Jaki to problem?! Jako jedyna z pięciu sióstr „odziedziczyłam” zmarszczki po ojcu. Jak pani widzi, mam je tuż nad ustami. Są to zmarszczki tzw. genetyczne. I co? Z genetyką mam walczyć? Bez przesady. W tym przypadku też nie było wyjścia – musiałam te nieszczęsne bruzdy zaakceptować.
– Albo poddać się operacji plastycznej.
– Nigdy w życiu! W czasach, kiedy byłam jeszcze bardzo, bardzo młoda, dwie śliczne koleżanki z teatru próbowały mnie namówić na operację nosa. One były już zdecydowane, chciały mieć noski „takie trochę zadarte”. Wyobraziłam sobie taki nos na mojej twarzy! Do dziś pozostałam przy własnym.
– Po obejrzeniu pani sesji zdjęciowej dla firmy Bohoboco kilka moich znajomych uznało, że pani twarz to zasługa albo liftingu albo „spotkania z Photoshopem”.