Jak odzyskać banki
Pewność wyborcy – niższa absencja Karta parkingowa
Nie mówi się o tysiącach zawodowych żołnierzy – szeregowcach. Oni, w oparciu o (według mnie) niesprawiedliwą ustawę mogą służyć w armii jedynie 12 lat. Jeśli w tym czasie nie awansują, zostają zwolnieni do cywila. A awansować jest bardzo trudno. Czasem jest to wręcz niemożliwe bez odpowiedniego poparcia... Tych młodych ludzi (20 – 30 lat) wyciska się jak cytrynę, wykorzystuje ich energię, szkoli, wozi po poligonach, by następnie wyrzucić jak zużyty sprzęt. A to wszystko po to, by nie dotrwali do 15 lat służby i nie nabyli praw emerytalnych (40 proc. ostatniego uposażenia). Nikt nie myśli o przyszłości tych ludzi, o tym, że żołnierz w ciągu kilkunastu lat pracy stał się mężem i ojcem, niejednokrotnie jedynym żywicielem rodziny.
Po jego odejściu do cywila przyjdzie kolejny, całkiem zielony młody człowiek. I znów będzie się go eksploatować, łożąc niemałe pieniądze na szkolenie. A wystarczyłoby skorzystać z doświadczenia tego, który już coś potrafi.
Drugą sprawą jest traktowanie szeregowców przez przełożonych. Często są lekceważeni, traktowani bez szacunku i zrozumienia. Zastanawiam się, czy są szanse na zmiany sytuacji żołnierzy znajdujących się na najniższym stopniu hierarchii wojskowej?
Proponuję usprawnienie procedury głosowań wykluczające systemowo jakąkolwiek potencjalną manipulację wyborczą. Wdrożenie takiej procedury zapobiegłoby m.in. niemającym podstaw oskarżeniom o fałszowanie wyborów oraz poprawiło frekwencję wyborczą. Wielu nieuczestniczących w wyborach obywateli tak tłumaczy swoją absencję: „Po co mam głosować, skoro sprawujący władzę i tak policzą głosy tak, jak będą chcieli?”.
Oto moja propozycja, oczywiście w ogólnym zarysie. Karty wyborcze byłyby drukami ścisłego zarachowania, numerowane. Każda karta składałaby się z dwóch egzemplarzy: egzemplarza A z nadrukiem np. „Do urny” i egzemplarza B z nadrukiem np. „Kopia dla głosującego”. Na odwrocie egzemplarza A byłaby kalka (jak to się robi, wiedzą poczty i banki). Aby zachowana była tajność głosowania, komisji nie wolno byłoby zapisywać numeru karty wydawanej konkretnemu wyborcy. Komisja rozliczałaby się z kart ilościowo (od numeru do numeru). Po zakończeniu głosowania komisja „wklepywałaby” do programu komputerowego numer karty i decyzję głosującego. Po zakończeniu „wklepywania” i sprawdzeniach komisji wyniki byłyby przekazywane komisji wyższego szczebla i/lub PKW (sądzę, że nic szczególnie trudnego – po coś te komputery w końcu są).
Każdy w stosownym trybie mógłby sprawdzić rzetelność zaliczenia swojego głosu.
Przemiany ustrojowe, które nastąpiły po 1989 roku, rozpoczęły się wyprzedażą majątku narodowego pod hasłem, że to, co jest własnością wspólną, co państwowe, to faktycznie jest niczyje i dlatego nie może być efektywne.
Sprzedawano zakłady pracy nawet za symboliczną złotówkę w myśl teorii utworzonej dla uzasadnienia tego rozdawnictwa. Głosiła ona, że sprzedawany towar wart jest tyle, ile chce za niego zapłacić nabywca. Rzeczywista wartość przedmiotu transakcji nie była brana pod uwagę (...). Politycy, prywatyzując majątek narodowy, nie przejmowali się tym, że niektóre sprzedane zakłady ponownie stawały się własnością państwową. Oczywiście innych niż Polska krajów.
W pierwszej kolejności pozbywano się banków. Sprzedano wszystkie z wyjątkiem PKO BP i BGś. Nie wiem, ile pieniędzy uzyskano za nie. Według oficjalnych danych sprzedane banki przynoszą nowym właścicielom łącznie prawie 16 mld zł zysków rocznie. Sprzedając banki, straciliśmy wiele pieniędzy (...). A że był to kiepski interes, widać gołym okiem. Po 25 latach nareszcie zobaczyli to też politycy. Ale chyba trochę inaczej, bo gdy my widzimy złe strony ich geszeftów, to oni dojrzeli interes, na którym można zarobić po raz drugi.
Zaczynają mówić o repolonizacji banków. Ma ona polegać na odkupieniu tego, co kiedyś sprzedali. Dotychczasowe doświadczenia wskazują, że zrobią to za dużo wyższe ceny, a transakcje dotyczyć będą ekspozytur z największym udziałem „złych kredytów”, a więc będących w nie najlepszej kondycji finansowej. To doskonale zorganizowany proceder finansowego dojenia Polaków przez obce firmy, rękami rodzimych speców od polityki! Przez 25 lat doiły nas odsprzedane banki, po 16 mld zł rocznie. Teraz mamy od tych banków odkupić trudno spłacane kredyty. Pewnie gdy uda się nam postawić na nogi odkupione oddziały banków i zaczną one przynosić zyski, to znając miłość naszych polityków do finansów, jestem pewien, że zostaną ponownie sprywatyzowane, by dalej mogły bogacić się na Polakach.
Nie można mieć pretensji do obcego kapitału. Jest on z natury rzeczy pazerny i zawsze szuka łatwego zysku. Wszystko, co jest złe w opisanej sytuacji, robili ci, którzy uroczyście przysięgali przed Bogiem i narodem, że będą dbać o dobro Polaków – politycy wszelakiej maści. A przecież stworzone przez nich problemy można rozwiązać z korzyścią dla rodaków (...).
Pozostały dwa banki, w których głos decydujący ma państwo polskie: PKO BP i BGś. Dysponują one rozbudowaną siecią ekspozytur terenowych. Zamiast odkupywać nieefektywne oddziały prywatnych banków, można, korzystając ze struktur organizacyjnych obu banków państwowych, pozyskać nowych klientów, oferując im wyraźnie korzystniejsze warunki lokowania pieniędzy oraz nabywania kredytów. Jeśli oprocentowanie lokat i kredytów ustalone zostanie na poziomie gwarantującym bankom zwrot ponoszonych kosztów na zasadzie non profit, ewentualnie z minimalnym zyskiem, to wolna konkurencja spowoduje, że klienci przejdą do banków dających im korzystniejszą ofertę, tym bardziej że są to nasze, polskie banki. Odbędzie się to „bezkosztowo”, bez wykupywania ekspozytur do innych banków.
W takiej sytuacji prywatne banki, aby nie stracić klientów, będą musiały obniżyć pobierane prowizje do poziomu, jaki przyjmą banki państwowe. Ponieważ nastawione są one na duże zyski, to nie sądzę, by przyjęły rywalizację na warunkach narzuconych przez banki polskie. Nikt ich nie będzie wyrzucał. Nie mając klientów, wyjdą z Polski same. A banki państwowe odzyskają dominującą pozycję na polskim rynku. Również inkasowane corocznie przez obce banki 16 mld zł zysków pozostanie w kieszeniach Polaków.
Jeśli przyjdą oni z tymi pieniędzmi do sklepów po polskie towary, to powstanie dodatkowe koło zamachowe napędzające polską gospodarkę.
Być może podniosą się głosy obrońców banków komercyjnych, że jest to zbyt proste, by mogło być zrealizowane, że naruszy się jakieś unijne zakazy. Nie wierzcie im. Oni nasze dobro mają wyłącznie na ustach, a nie w sercu. To, co faktycznie nimi kieruje, można usłyszeć z rozmów podsłuchiwanych w knajpach i na pewno nie jest to troska o nasz los. Swoją wiedzę i możliwości wynikające z zajmowanych stanowisk wykorzystują nie dla Polski, ale dla międzynarodowego kapitału i osobistych profitów. Oni zupełnie inaczej widzą otaczającą rzeczywistość. My martwimy się, jak dotrwać do najbliż- szej wypłaty, a oni myślą o kolejnym zegarku za kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Dzięki dwóm operacjom mogę w miarę samodzielnie się przemieszczać. Jest to chodzenie okupione dużym bólem i przerywane bardzo częstymi odpoczynkami (przysiadami). Jedyną pomocą, jaką uzyskałem od państwa, była możliwość parkowania w miejscach dla osób niepełnosprawnych. Skracało to odległości konieczne do przejścia, a tym samym zaoszczędzało trochę bólu. Teraz nawet to zostało mi odebrane. Ponieważ wymogi Unii Europejskiej dotyczące osób niepełnosprawnych nakładają na państwo konieczność wyznaczania miejsc parkingowych, więc – zamiast zwiększyć liczbę takich miejsc – postanowiono... zmniejszyć liczbę osób niepełnosprawnych.
Obecnie, jak tłumaczył mi jeden z członków komisji, nawet osobie na wózku inwalidzkim nie należy się karta parkingowa, bo przecież jeżdżąc na wózku, jest osobą mobilną.
Naczytałem się dużej ilości pustosłowia mówiącego o tym, jak nasze państwo zabiega o aktywizację osób niepełnosprawnych, jak stara się o pogodną jesień życia seniorów. Jest to tylko tworzenie mitów, a chodzi o zapewnienie synekury różnej maści politykom, mogącym dzięki sloganom o integracji osób niepełnosprawnych z resztą społeczeństwa budować swój kapitał polityczny. Lekarz orzecznik przedstawił mi spojrzenie władz bardzo prosto. W Polsce są dwa miliony osób niepełnosprawnych, a to za dużo. Czyli działaniami urzędniczymi możemy tę liczbę znacznie zredukować. O poziomie edukacji komisji decydującej o przyznaniu kart parkingowych niech świadczy zdanie: „Należy podkreślić, że występowania znacznie ograniczonych możliwości samodzielnego poruszania się oznacza niewielkiego zakresu możliwości zmiany swojego położenia w przestrzeni bez pomocy”. Taki sposób wysławiania się można nazwać tylko urzędniczym bełkotem, a ludzi o tym poziomie wiedzy zachęcić do powrotu w szkolne ławki, najlepiej do klas pierwszych.