Język polski jest dla mnie językiem katów
Pod koniec 2012 roku w czterech polskich obozach dla uchodźców wybuchł protest głodowy. Uchodźcy protestowali przeciwko skandalicznym warunkom, w jakich byli przetrzymywani. „Polskie piekło” opisała wówczas Ekaterina Lemondżawa. Teraz o wszystkim opowie jeszcze raz w szykowanej książce. – Język polski jest dla mnie językiem katów, osób, które mnie znieważały. Niemniej uczę się go i szanuję tak jak każdy język i naród, w którym przebywam – mówi dzisiaj.
O Ekaterinie Lemondżawie, gruzińskiej dziennikarce i uchodźczyni, zrobiło się głośno w październiku 2012 roku, kiedy kobieta wysłała wstrząsający list do „Gazety Wyborczej”, w którym opisywała rzeczywistość polskich obozów dla uchodźców, nazywając je więzieniami i „biblijnym piekłem”. Niemal trzy lata później drobna brunetka siedzi z założonymi nogami i kurczowo zaciska ręce, gdy opowiada swoją historię. Ostatnio robi to często. Jeździ po Polsce, gdzie na spotkaniach przypomina traumatyczne przeżycia z obozu dla uchodźców. W ten sposób promuje i zbiera pieniądze na swoją niewydaną jeszcze książkę „Nr 56: Pamiętaj, nazywam się Ekaterina”.
Tytuł odnosi się do numeru, jaki miała w obozie dla uchodźców w Lesznowoli. – Numer 56 był moim imieniem w obozie. Przez cały pobyt w Lesznowoli walczyłam o to, żeby mówić do mnie po imieniu i żeby pamiętano o tym – mówi Lemondżawa. Obecnie pomaga jej m.in. grupa No One Is Illegal – Polska, która wspierała ją i inne więzione osoby podczas strajku głodowego migrantów w 2012 r. i po jej deportacji do Gruzji. Pomaga także Federacja Anarchistyczna, która m.in. zorganizowała ostatnie spotkanie z dziennikarką w Krakowie.
Klub w Gruzji i zainteresowanie służb
Jej historia zaczyna się w Gruzji w 2012 roku. – Gruzja reklamowana jest jako kraj, gdzie rodzi się i rozwija demokracja. Ale słowa naszego prezydenta to dla mnie bajka. Dziewięć lat władzy Saakaszwilego to kronika krwawych rządów. Kiedy cały świat przekonywał mnie, że mieszkam w demokratycznym kraju, tam działy się straszne rzeczy – morderstwa i zatrzymania polityczne – zaczyna swoją opowieść Ekaterina Lemondżawa.
Do 2012 roku, od czterech lat, Ekaterina prowadzi klub rockowy w Tbilisi. To także centrum kultury, w którym odbywały się różne wydarzenia – klub odwiedzali politycy, aktywiści, artyści. To właśnie goście lokalu sprawili, że klubem zainteresowała się gruzińska służba bezpieczeństwa.
– Po jednym z wydarzeń do klubu przyszło dwóch mężczyzn. Byli ze służby bezpieczeństwa. Zabrali mnie ze sobą na przesłuchanie. Podczas rozmowy byłam zastraszana, grożono mi pobiciem, jeśli będę się przeciwstawiać. Chcieli, żebym została ich agentem. Interesowały ich osoby odwiedzające klub, chcieli informacji na ich temat, a także, żebym podrzucała narkotyki wybranym osobom. Prezydent mówił wtedy, że te służby są kręgosłupem państwa i dlatego mają nieograniczoną władzę. W biały dzień mordowano na ulicach oponentów politycznych – opowiada Lemondżawa.
Kobieta została zmuszona do napisania oświadczenia o współpracy. Nie chciała jednak pracować ze służbami, dlatego od razu postanowiła nagłośnić całą sprawę. Myślała, że zapewni jej to bezpieczeństwo. Skontaktowała się ze znajomym dziennikarzem, który próbował drążyć temat. Służby jednak wszystkiego się wyparły.
Ucieczka do Polski
Ekaterina czuła, że jest bezpieczna, póki o wszystkim mówi się głośno. Ale wiedziała, że gdy tylko sprawa ucichnie, będzie w niebezpieczeństwie. Jej przyjaciele doradzali wyjazd z kraju. Po trzech tygodniach postanowiła, że tak zrobi. Wybór padł na Polskę. Powód był prozaiczny – ambasada naszego kraju znajdowała się niedaleko jej klubu.
Na początku w Polsce przebywała tylko przez chwilę. Wtedy nie starała się jeszcze o status uchodźcy. Po krótkim pobycie zdecydowała się na wyjazd do Norwegii i dopiero tam chciała uzyskać azyl. Okazało się jednak, że zgodnie z konwencją dublińską tylko kraj, który udzielił pozwolenia na pobyt lub wydał wizę, może rozpatrywać wniosek o azyl. Próbowała jeszcze uzyskać azyl w Szwecji, ale stamtąd też została odesłana z niczym. I tym sposobem Ekaterina wróciła do Polski, gdzie rozpoczęło piekło.
się
jej
wielomiesięczne
Co ja tu robię?
– W Polsce na lotnisku czekali już na mnie przedstawiciele służby emigracyjnej. Byli ubrani po wojskowemu, zabrali mnie do metalowego pokoju, gdzie nie mogłam nic zrobić. Zobaczyłam napisy w różnych językach, przekleństwa, w tym także po gruzińsku. Zapytałam siebie: co ja tu robię? Zdawałam sobie sprawę, że zostałam chyba zatrzymana, choć nie złamałam żadnego prawa – opowiada Ekaterina.
Kolejne godziny to przesłuchania i uwłaczające przeszukiwania do naga. – Odniosłam wrażenie, że nie traktują cię poważnie, nie jak człowieka, mogą z tobą zrobić wszystko. Wiedziałam, że była to Straż Graniczna, bo przeczytałam na koszulkach. Powiedziano mi, że na kilka dni trafię do domu w lesie, że będzie fajnie, będę mogła iść pozbierać grzyby. Pomyślałam, że rzeczywiście fajnie, bo w podobnym miejscu byłam w Szwecji – mówi. Ale fajnie nie było.