Język polski...
– Zostałam przewieziona do innego miejsca, gdzie powtórzono procedurę. Znów zostałam rozebrana i przeszukana. Cały czas powtarzałam sobie: Nie bój się. Jakaś kobieta otworzyła metalowe drzwi z małym okienkiem. Domyślałam się już, gdzie jestem, ale cały czas mówiłam sobie: Nie bój się. Za tymi drzwiami było to, co widziałam w filmach o więzieniach – to była izolatka, w której spędziłam całą noc. Rano przyniesiono mi jedzenie. Odmówiłam i powiedziałam, że zaczynam głodówkę. Po 24 godzinach miałam rozprawę sądową.
Nielegalne przekroczenie
granicy powietrznej
Dopiero wtedy Ekaterina dowiedziała się, jak wygląda jej sytuacja w Polsce. Tłumaczka wyjaśniła jej, że znajduje się w obozie dla uchodźców, gdzie może spędzić nawet rok. – Z sądu przewieziono mnie już do obozu w Lesznowoli. Chciałam się wtedy rozpłakać, ale powiedziałam sobie: nigdy nie zobaczycie moich łez. Staliśmy w korku. Poczułam się prawdziwą przestępczynią, gdy kierowca włączył syrenę. Wtedy pomyślałam, że może kogoś skrzywdziłam, dokonałam jakiegoś aktu terroru. Ale zatrzymano mnie za nielegalne przekroczenie granicy powietrznej – mówi.
Od tego momentu zaczyna się pobyt Ekateriny w obozie zamkniętym dla uchodźców w Lesznowoli. – Ale tak naprawdę to więzienie. Nie ma się tam prawa do niczego – ani do małego lusterka, do małych nożyczek, do niczego. Do lekarza czy na obiad chodziliśmy z ochroniarzami. Zaglądano do nas przez małe okienka. Znów byłam przeszukiwana, rozbierana do naga. Obiecałam wtedy Polsce, że będę walczyć o swoje prawa, o swoją godność, bo polskie prawo jest poniżające, poniżające dla mnie. Nie miałam komórki, laptopa, jedyną formą komunikacji był spacer, dwa razy dziennie po godzinie – opowiada.
Ekaterinie udało się jednak kupić telefon. Pierwsze, co zrobiła, to zadzwoniła do polskiego oddziału ONZ ds. uchodźców. Po pewnym czasie w obozie w Lesznowoli zjawili się Francuzi z organizacji pozarządowej zajmującej się uchodźcami. – Powiedzieli mi, że równie źle jest np. w Białymstoku. Byli też Gruzini w innych obozach. Udało mi się z nimi skontaktować i przedstawić pomysł protestu głodowego. Mówiłam, że jeśli to zrobimy razem, to władza nas usłyszy – mówi Ekaterina.
Strażnicy mogli z nami
robić, co chcieli
Według informacji, które Ekaterina uzyskała od innych uchodźców, w ośrodku w Białymstoku dochodziło do drastycznych scen. – Strażnicy byli neonazistami. Mieli paralizatory, z których korzystali, bili pałkami. Później okazało się, że jeden ze strażników na portalu społecznościowym wrzucił zdjęcie z nożem i czapką ze swastyką – opisuje.
Ekaterinie udało się uzyskać poparcie ok. stu osób. – Mój protest jednostkowy przerodził się w grupowy. Nie walczyłam tylko o siebie, ale z całym systemem, walczyłam o zmianę. Głodówka była jednak niedozwolona, bo była wbrew przepisom. Powodowało to, że strażnicy mogli z nami robić, co chcieli – łamaliśmy prawo, więc żadnych praw już nie mieliśmy. Pomagał nam jeden adwokat i Francuzi z organizacji pozarządowej. Wiedzieliśmy, że jeśli media się o sprawie dowiedzą, to wtedy wszystko będzie zupełnie inaczej wyglądało. Udało nam się. To był pierwszy przypadek w Polsce, gdzie uchodźcy zrobili tak duży protest – wspomina.
Uchodźcy zaczęli protest głodowy w czterech obozach. Było to pod koniec października 2012. – Wtedy przyszedł do mnie prokurator, który rozpoczął dwie sprawy przeciwko strażnikom w Białymstoku i Lesznowoli. Nazista z Białegostoku został zwolniony z pracy. Odbyły się protesty so- lidarnościowe w pięciu krajach. Ta walka dawała mi energię i siłę. Kiedy dzwonili do mnie ludzie z różnych krajów i mówili: „Nie bój się, nie jesteś sama”, to mnie rozmiękczało. Ludzie specjalnie uczyli się tego zwrotu po rosyjsku – opowiada.
Emigracja nie jest
przestępstwem
Po liście Ekateriny Lemondżawy do „Gazety Wyborczej” o sprawie zrobiło się głośno. – MSW zaczęło działać, aby prowadzić monitoring w obozach, powołano komisję. Trwało to sześć miesięcy. Powstał raport „Emigracja nie jest przestępstwem”, który pokazywał wiele przypadków naruszania praw uchodźców w polskich obozach. Zaczęto wprowadzać zmiany, które weszły w życie w maju ubiegłego roku. Niektóre na lepsze, inne na gorsze, bo teraz można trzymać uchodźcę w obozie przez 1,5 roku – mówi Ekaterina.
Ale – jak dodaje – zmiany na lepsze są znaczące. – W obozie nie mieliśmy prawa do informacji. Teraz jest dostęp do internetu. W obozach nie można przetrzymywać teraz dzieci do lat 13. Kiedyś zmuszano nas do mycia ubikacji, teraz już tego nie robią – mówi.
To wszystko znajdzie się w książce Ekateriny, która opisuje też sytuację w obozach w Szwecji i Norwegii. – Ta książka jest o stosunku państwa do człowieka. Pokazuje, że państwo może traktować człowieka w zależności od sytuacji, tak jak chce – mówi.
Mimo wszczęcia śledztw w sprawie nadużyć ze strony Straży Granicznej Lemondżawa została deportowana w końcu do Gruzji, a wraz z nią inne osoby, które postawiły polskie władze w stan oskarżenia. Śledztwo zostało zaś umorzone rok po strajku, w październiku 2013 r.
Język polski przywraca wspomnienia,
to język katów
– Wcześniej nie miałam na to czasu, ale kiedy wróciłam, to poczułam się wyczerpana, spalona. Miałam poważną depresję. Po przejściach w obozach zmieniłam się na gorsze – mówi. W Gruzji pracuje teraz jako dziennikarka, ale niezbyt zaangażowana politycznie. Jej sprawa z 2012 roku leży gdzieś w prokuraturze.
– Gdy leciałam teraz do Polski, słyszałam często język polski. To przywraca wspomnienia, przeżycia z obozu. Język polski jest dla mnie językiem katów, osób, które mnie znieważały. Niemniej uczę się go i szanuję tak jak każdy język i naród, w którym przebywam. Nie jest tak, że nie szanuję Polski. Łączy mnie z nią rodzina – podczas wojny zginął tu mój dziadek i jego trzech braci. Ta książka jest ważna i potrzebna ze względu na temat, który uczy nas, że każdy człowiek może chociaż trochę zmienić ten świat na lepsze – kończy swoją opowieść Ekaterina Lemondżawa.