Marcel Proust niegodny druku?
portret mistrza. Skupił się na pewnych drobiazgach, które wprawiają nas dziś w zakłopotanie. A znów Bunin przedstawił Katajewa jako nieprawdopodobnego cynika, który „za sto tysięcy zabije każdego”, bo chce tylko dobrze zjeść i ładnie się ubierać!
W październiku 1975 roku w Szwajcarii, nad Jeziorem Genewskim, pewien bardzo sławny pisarz czekał na swego równie sławnego kolegę i rodaka, by zjeść z nim obiad w hotelowej restauracji. Do spotkania jednak nie doszło – z tych czy innych powodów. Może to i lepiej, bo gospodarz, Vladimir Nabokov, i gość, Aleksander Sołżenicyn, chyba nie umieliby ze sobą rozmawiać. Odnosili się zresztą z dystansem do swych dokonań pisarskich, przybywali przecież z dwóch jakże różnych światów!
Obaj słynęli z krytycznej oceny swoich kolegów po piórze. Zwłaszcza Nabokov, który wyśmiewał nawet Eliota i Faulknera, nie doceniał Tomasza Manna i Fiodora Dostojewskiego, a uszczypliwy bywał i w stosunku do Henry’ego Jamesa, klasyka amerykańskiej prozy. Wcale nie był odosobniony w tej praktyce, bo wystarczy przejrzeć parę tomów jakiejkolwiek prozy autobiograficznej, by napotkać sądy rażąco niesprawiedliwe. Jak to możliwe, że nasz ukochany autor wypisuje takie okropności na temat innego z naszych ulubieńców! Przecież podziwiamy jednego i drugiego, a oni tymczasem…
Dla każdego wystarczy miejsca w Bibliotece, która zdaniem Borgesa przypomina nieogarniony Wszechświat. Może i wystarczy, lecz ten i ów chciałby zająć pozycję bardziej wyeksponowaną, cóż że kosztem mniej utalentowanych kolegów? Pisarz pisarzowi wilkiem!
Zajrzyjmy do pisanego na emigracji Dziennika Jana Lechonia. Czegoż to nie dowiemy się od naszego znakomitego poety! Oto Thomas Stearns Eliot – zdaniem autora, „myślący człowiek, ale zupełnie bez talentu”! Oscar Wilde to „gigantyczny kabotyn i przebrzmiały artysta”. Romain Rolland, od czasu do czasu jednak dziś jeszcze czytany – „pretensjonalny, bombastyczny nudziarz i belfer”.
Truman Capote, który sam przyznawał, że pisarzowi bardzo trudno podziwiać innych, szczególnie żyjących jeszcze kolegów, chętnie udzielał niezwykle złośliwych wywiadów. Nie pozostawiał w nich suchej nitki nawet na bardzo głośnych i bez wątpienia wybitnych postaciach. Dostojewski to jego zdaniem „beznadziejny stylista”, Gide – „pisarz pozbawiony wyobraźni”, Virginia Woolf – „kawał blagierki”, Robert Frost – „stary drań”, Borges – „pisarz podrzędny”. Hemingwayowi zarzucał nieszczerość, Joseph Heller (autor Paragrafu 22) po prostu go nudził. Na temat Updike’a wypowiadał się krótko: „Nienawidzę go!”. Przyznających Nagrodę Nobla wysyłał do psychiatry! Cieszył się jak dziecko, że będąc jurorem prestiżowej nagrody National Book Awards, zdołał pozbawić laurów Thomasa Pynchona, autora słynnej Tęczy grawitacji! A już na pewno przesadzał, gdy twierdził, że jest jedną z niewielu osób na świecie, które przeczytały tę trudną powieść…
Skandalistą w rodzaju Capote’a nie był na pewno bardzo zrównoważony William Faulkner, który w 1940 roku stwierdzał bardzo stanowczo, że nie ma już młodych pisarzy, którzy byliby coś warci! A przecież w literaturze amerykańskiej XX wieku na dobrą sprawę nie było nigdy chudych lat. Wartościowe i godne lektury książki pojawiały się tam co roku.
Konflikt pokoleń uznajemy za zjawisko najzupełniej normalne. Bardzo dyskusyjne opinie na temat młodszych od siebie poetów, zwłaszcza Gajcego, a poniekąd i Baczyńskiego, wypowiadał u nas Czesław Miłosz. Trudno się zgodzić i z jego oceną klasyków, choćby Juliusza Słowackiego. Trudno zapomnieć o sporze Miłosza i Herberta.
Wzajemne animozje znanych twórców to łakomy kąsek dla biografów i ludzi mediów. Niektóre gwiazdy opery, estrady czy filmu nigdy nie występują razem, bo nie umieją po prostu znieść obecności konkurenta. W świecie literackim tego rodzaju incydenty są może mniej głośne, ale na pewno równie powszechne.
Wielki pisarz austriacki Robert Musil, autor Człowieka bez właściwości, nie znosił na przykład prozaika Stefana Zweiga ani poety Stefana Georgego. Nie cierpiał nawet Hermanna Brocha, który przecież pomagał mu materialnie i dopingował do pracy nad powieściowym arcydziełem! Elias Canetti twierdzi, że gdy ktoś zapewniał Musila o swoim podziwie dla jego prozy, ten pytał od razu: a jakich autorów jeszcze pan ceni? Dokładnie badał hołdy, zanim je przyjął, dodaje Canetti. Bo co prawda przyjemnie jest być chwalonym, ale zawsze warto sprawdzić, w jakim znaleźliśmy się towarzystwie!
To ciekawe, że złośliwości nie omijają nawet największych arcydzieł. Wydawałoby się, że W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta to pozycja bezdyskusyjna. A jednak Gide uznał tę wspaniałą prozę za niegodną druku! Równie krytyczny był David Herbert Lawrence, który nazwał ją „landrynkową”. Dostawało się także Ulissesowi Jamesa Joyce’a. J.B. Priestley odmawiał tej powieści „nowatorstwa”, Gide ocenił jako „fałszywe arcydzieło”, Musil – jako „powieść bez znaczenia”. Jeszcze ostrzej wypowiadał się wspomniany wyżej Lawrence. Choć sam kreślił bardzo odważne sceny erotyczne (posądzany o pornografię Kochanek Lady Chatterley), Ulissesa nazwał „świństwem i plugastwem”. Trzecia z wielkich powieści XX wieku, Czarodziejska góra Tomasza Manna, doczekała się równie negatywnej oceny Musila („chybiona i pruderyjna”).
Czy pisarze w ogóle znają się na literaturze tworzonej przez innych? A jeśli tak, to dlaczego przeważnie mylą się w swych ocenach?
W styczniu 1951 roku Lechoń wątpił, czy za dwadzieścia lat ktokolwiek będzie jeszcze czytał wiersze Czesława Miłosza, zaś Gombrowicza uznawał bez ogródek za „wariata” („facet, którego właściwie trzy czwarte inteligentnych Polaków nie chce i nie umie czytać”).
Myślę, że autor Ferdydurke nie byłby szczególnie poruszony tą wypowiedzią, sam w końcu bywał równie niesprawiedliwy. Wiedział natomiast (chyba lepiej od Lechonia), że nadchodzą czasy mediów i reklamy, gdy trzeba będzie walczyć o „własną wybitność”.
Niestety, rozwścieczone wilki walczą na ogół lepiej niż płochliwe zające, a nawet dumne pawie.
Autor jest profesorem w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, historykiem literatury, prozaikiem i eseistą.