Oliwki z Izraela dla Husajna
Fidel Castro uwielbiał zupę z żółwi morskich. Gdy objęto je ścisłą ochroną, przerzucił się na homary. Kim Dzong II kolekcjonował książki kucharskie. Jego dyplomaci przesyłali z całego świata składniki niezbędne do przyrządzenia wypatrzonych przez niego smakołyków. Idi Amin żartował, że nie przepada za ludzkim mięsem, gdyż jest dla niego zbyt słone.
– Jem skromnie i wyłącznie to, co jest dostępne dla każdego – mawiał Pol Pot, jeden z najbardziej paranoicznych władców w historii, dyktator Kambodży. Na jego rozkaz wymordowano jedną trzecią mieszkańców kraju. W zasadzie nie kłamał, jadał owoce, dziczyznę, ryż, czyli to, co natura ofiarowała wszystkim. Tyle że zwykłych ludzi za samowolne zerwanie pomarańczy lub kilku kłosów ryżu skazywano na śmierć podczas jego rządów.
Na stół Pol Pota trafiały też upolowane przez jego podwładnych zwierzęta – zwłaszcza dziki i węże. Z Chin sprowadzano mu wino, a z Francji – koniaki i sery.
Pol Pot całkowicie odizolował Kambodżę od świata. O jego kulinarnych upodobaniach dowiedziano się więc dopiero po ucieczce za granicę jego kucharza.
Dziennikarze nie chcieli uwierzyć, że wódz jadał jadowite kobry. Kucharz ujawnił więc przepis. Węża należało zabić, odciąć mu głowę i powiesić na drzewie, z dala od dzieci, bo wciąż był śmiertelnie trujący. W cieple tropikalnego słońca jad stopniowo wysychał i tracił moc. Po kilkunastu godzinach kobrę krojono na drobniutkie kawałki, mieszano z orzeszkami ziemnymi, siekano i przekładano do garnka z gotującą się wodą. Następie dodawano trawę cytrynową, wytrawne wino, imbir, zioła i przez godzinę duszono na wolnym ogniu.
Pol Pot delektował się tym daniem, popijając je winem. Pikanterii dodaje fakt, że dolewano do niego kilka kropel krwi zebranej do kubka, gdy ściekała z węża wiszącego na drzewie.
Sushi z fugu dla Kim Dzong Ila
Gdy mieszkańcy Korei Północnej ratowali się przed śmiercią głodową, gotując trawę i korę, ich Ukochany Przywódca Kim Dzong II, syn Wielkiego Wodza Kim Ir Sena, kazał sobie sprowadzać irański kawior, duńską wieprzowinę, japońskie ciasteczka, czeskie piwo, chińskie melony.
Jak przystało na prawdziwego smakosza, kolekcjonował książki kucharskie z całego świata. Osobiście je przeglądał i jeśli pociekła mu ślinka przy jakimś przepisie, kazał swoim dyplomatom natychmiast przesyłać do Korei składniki niezbędne do przyrządzenia wypatrzonego rarytasu.
W stolicy powołano specjalny instytut, który zajmował się wyszukiwaniem najzdrowszych i najsmaczniejszych odmian ryżu dla władcy. Przed dostarczeniem ich do dworskiej kuchni, setki kobiet ręcznie wybierały ziarna o tej samej wielkości, kolorze i kształcie. Gotowano je na ogniu z rzadkiego drewna rosnącego jedynie w górach przy granicy z Chinami.
Publicznie Kim pokazywał się w skromnym drelichu i pozował na ascetę. Poza garstką wtajemniczonych nikt w Korei nie miał pojęcia o jego kulinarnych ekscesach. Świat dowiedział się o nich z książki japońskiego kucha- sza. Kim Dzong II chętnie jadał też narodowe przysmaki, na przykład zupę poshintang z psiego mięsa doprawionego zieloną cebulką, listkami mięty i ziołami. Nad nią przedkładał jedynie zupę z płetwy rekina. Humor poprawiał sobie koniakiem hennessy. W piwnicy przechowywał też około 10 tysięcy butelek najlepszych produktów z winnic Francji, Hiszpanii i Portugalii.
Homary dla Fidela
Bardzo wybredny – dopóki pozwalało mu na to zdrowie – był Fidel Castro. Mimo protestów ekologów domagał się ulubionej zupy z żółwi morskich. Gdy objęto je ścisłą ochroną, musiał jednak zrezygnować z tego przysmaku i przerzucił się na homary, dorsze oraz kotlety z jagnięciny. Publicznie zwalczał wszystko, co zachodnie i luksusowe. Nie przeszkadzało mu to w zaciszu swojej rezydencji podjadać najdroższe francuskie sery i fo-
Saddam Husajn, dyktator Iraku, był przeczulony na punkcie zdrowia i smukłej sylwetki. Nie ułatwiało to życia jego kucharzom. Musieli obierać z tłuszczu nawet najmniejszy kawałek wołowiny czy jagnięciny. Husajn tak bał się zamachu, że każdą noc spędzał w innej rezydencji. A jadał wyłącznie świeże potrawy. Zdarzało się więc, że zjawiał się w jakimś miejscu po północy lub przed świtem i żądał natychmiast podania posiłku. Często takiego, o jakim zwykli Irakijczycy nawet nie słyszeli – homarów z grilla, krewetek w ziołach, smażonego karpia z oliwkami importowanymi z... Izraela. Jego islamskich poddanych zszokowałoby to, że po posiłku Saddam raczył się szkocką whisky.
Czterdzieści pomarańczy
Amina
Najpoważniejsze kulinarne oskarżenia padły jednak pod adresem dyktatora Idiego Amina z Ugandy. Podejrzewano go bowiem o... ludożerstwo. Amin zbył to żartem, odpowiadając na pytanie angielskiego dziennikarza, że „nie przepada za ludzkim mięsem, gdyż jest dla niego zbyt słone”. Ale pochodził z plemienia, w którym wierzono, że zabity wróg nie będzie się mścił jako duch tylko wtedy, gdy zostanie przez zabójcę zjedzony. Wątpliwości więc pozostały. Amin miał 12 żon i gigantyczną liczbę dzieci, oficjalnie uznał 49! Wyjaśniał, że nadzwyczajną jurność zawdzięcza afrodyzjakowi, który sam odkrył. Miały nim być zjadane w olbrzymich ilościach pomarańcze, co najmniej czterdzieści dziennie.
Panujący w pobliskim Malawi Kamuzu Banda preferował nieco inny przysmak – duże gąsienice afrykańskiej ćmy, nazywane potocznie robakami mopane. Wysuszone zastępowały mu czipsy. Ugotowane w ziołowym sosie serwowano jako danie mięsne. Ponieważ chętnie częstował tym rarytasem gości, został jednym z niewielu dyktatorów, których traktowano tak, jak na to zasługują – wszyscy omijali go z daleka.