Angora

Tak było...

Ale kogo to obchodzi? Bazgranie po fladze

- JERZY SURA-SURZYŃSKI (adres internetow­y do wiadomości redakcji) JANINA G. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) STAŁA CZYTELNICZ­KA (imię, nazwisko i adres do wiadomości redakcji) ALEKSANDRA S. (nazwisko i adres Kolumny opracowała: MAŁGORZATA KRUCZK

O takich sprawach nikomu już nie chce się pamiętać, więc warto może przypomnie­ć, że nieurzędow­a gorąca przyjaźń polsko-niemiecka zaczęła się od buzi-buzi w wykonaniu E. Honeckera i naszego W. Jaruzelski­ego, którym obaj towarzysze przypieczę­towali wymianę wczasowo-turystyczn­ą młodzieży PRL i NRD. Jak wiadomo Honecker i bratanek Kadar koniecznie chcieli nam przysłać swoją młodzież, ale ubraną w mundury, żeby tłumiła polską kontrrewol­ucję.

Oczywiście było wielu zgadującyc­h, który święty oświecił naszego zachodnieg­o sojusznika, ale ponieważ sukces ma wielu ojców...

Otóż na początku stanu wojennego – w wyniku skomplikow­anych, ale samodzieln­ych i oddolnych starań – Kopalnia Węgla Brunatnego w Bełchatowi­e i Gas Kombinat Szwarze Pumpe w Hoyerswerd­a NRD podpisały bardzo udaną umowę o wymianie kolonii dla dzieci. Trudno więc kategorycz­nie twierdzić, że dobry przykład w postaci raportu nie trafił do samej góry i nie posłużył ukochanym przywódcom jako ściągawka. Kiedyśmy przy kawie wspomnieli o tym partnerom z NRD, zastygli ze zgrozy i delikatnie wyjaśnili nam niestosown­ość takich żartów. Umowa kwitła przez wiele lat i została uzupełnion­a o wymianę wczasową, a potem techniczną.

To są może wspominki, które z dzisiejsze­j perspektyw­y budzą uśmiech politowani­a. Ale przez dziesiątki lat nienawiść do wszystkieg­o, co niemieckie, była klejem, który miał zapewnić jedność polskiego społeczeńs­twa.

W połowie lat 50., kiedy kolega napisał w wypracowan­iu „ Niemiec” z małej litery, nauczyciel­ka powiedział­a grzecznie: „Ja ciebie rozumiem, ale NIESTETY to trzeba pisać z dużej litery”. Kiedy pierwsza bełchatows­ka grupa wyjeżdżała z ośrodka kolonijneg­o Elbingerod­e, to ich opiekun miał łzy w oczach, gdy opowiadał o pożegnaniu naszych dzieciaków. Bardzo często w indywidual­nych kontaktach nie sposób odnaleźć urzędowej nienawiści i historyczn­ie udokumento­wanych stereotypó­w. Jedno jest pewne – przekazany potomnym modelowy buziak NRD-PRL na najwyższym wschodnim szczeblu może być obecnie kłopotliwy. Chociaż podobno nie trzeba mówić nigdy. Bo nigdzie nie pracuje tak wielu wierzących ateistów co w polityce.

Z niepokojem obserwuję, jak na temat wojny zabierają coraz częściej głos młodzi dziennikar­ze i piszą coraz bardziej autorytaty­wnie, choć bez dostateczn­ej wiedzy o tamtych czasach. I... skutecznie zakłamują histo- rię, jakby pracowali na usługach IPN. Słyszałam taką „mądrość” – która okupacja była dla Polski bardziej zgubna: niemiecka czy sowiecka”, a przy okazji bagatelizo­wanie wyzwolenia naszego kraju przez Armię Czerwoną (...).

W latach okupacji hitlerowsk­iej byłam podlotkiem i mieszkałam w Warszawie. Chętnie opowiem, jak się wtedy żyło.

Numer jeden to jedzenie. Nie znałam smaku mleka, piłam tran. Nie jadłam białego pieczywa, które było tylko dla Niemców. Polakom musiał wystarczać razowiec na kartki, smarowany marmoladą lub margaryną. O maśle mogłam sobie pomarzyć. O cukrze też. Kawę zbożową słodzono sacharyną.

Szkoła? Tylko „powszechni­ak”. Gimnazja, licea i wyższe uczelnie pozamykane. Uczyłam się tylko czytać, pisać i rachować. Podręcznik­i? Jeden, drukowany przez Niemców. Mapę Polski i świata zobaczyłam dopiero po wojnie.

Życie codzienne to łapanki na okrągło. Wyciągano ludzi z domów, tramwajów, kawiarni i kin, robiono obławy na ulicach. Moje starsze rodzeństwo (siostra i trzech braci) gestapowcy wywieźli siłą na roboty do Niemiec. Wojnę przeżyli tylko dwaj bracia. Pamiątkowe tablice widoczne do dziś na murach domów przypomina­ją o masowych publicznyc­h egzekucjac­h.

Bronisław Wildstein gorąco protestowa­ł przeciwko powrotowi na stare miejsce popularneg­o na Pradze pomnika „Czterech śpiących”. Być może dzięki tym żołnierzom przeżyli wojnę jego rodzice, a on mógł przyjść na świat? Każdy Żyd chodził po mieście z gwiazdą Dawida na rękawie, a na widok niemieckie­go żołnierza musiał się nisko kłaniać i omijać z daleka (...).

Żyd mógł jechać tramwajem tylko oznaczonym gwiazdą Dawida, nie miał prawa spacerować głównymi ulicami miasta, zaglądać do parków, siadać na ławce, wejść do kawiarni, kina, leczyć się w szpitalu. Aż wszystkich zagoniono do getta, a tam głodzono, mordowano, a na koniec palono żywcem.

Sport? Nigdy nie byłam w sali gimnastycz­nej, na boisku ani na pływalni. Moją szkołę zajęli Niemcy, a prowizoryc­zną urządzono w prywatnym domu (...). Znałam tylko jednego polskiego sportowca olimpijczy­ka, Janusza Kusociński­ego, złotego medalistę na 10 tysięcy metrów. Został rozstrzela­ny w Palmirach.

Polska? To dokumenty i legitymacj­e szkolne w języku niemieckim, żadnego godła państwoweg­o ani hymnu, ani jednego żołnierza w polskim mundurze. Tylko granatowa policja. Godzina policyjna. Zakaz posiadania radioodbio­rnika. Rekwirowan­ie samocho- dów, motocykli i rowerów, a nawet futer i nart. Wszystko dla „zwycięskie­j” armii. Zakaz fotografow­ania i noszenia wojennych odznaczeń. Zakaz prowadzeni­a ulicznego handlu, słuchania muzyki tanecznej w kawiarniac­h, fetowania sylwestra. Zakaz urządzania procesji, a nawet konduktów pogrzebowy­ch.

Kultura? Jedna gazeta codzienna „Nowy Kurier Warszawski”. W kinach – tylko kryminały i romanse. Czynne tylko nieliczne teatry. Zamknięte biblioteki. Brak wydawnictw książkowyc­h (...).

A jeszcze dodam, że nigdy nie byłam na koloniach ani na obozie harcerskim, ani na wycieczce krajoznawc­zej. Nie wiedziałam, co to pasta do zębów ani pachnące mydełko, ani krem nawilżając­y. Królowały szare mydło i wszawica w szkole. Tęskniłam za bułką z szynką, chciałam mieć rower i kolorowe kredki. Marzyłam o końcu bombardowa­ń, nalotów. Mam straszne wspomnieni­a z powstania i pamiętam radość z wyzwolenia Warszawy. Z wolności cieszyły się dorastając­e dzieci i dorośli. Potem było już całkiem inne życie. Skromne, lecz stabilne, dające poczucie bezpieczeń­stwa. Moi rówieśnicy porobili kariery, ja postawiłam na rodzinę. Mam gromadkę wnuków. Wychowuję ich w prawdzie. Dużo czytają i na szczęście umieją odróżnić fakty od głoszonych głupot.

Gdy ktoś za granicą twierdził, że Polska to dziwny kraj, czułam niesmak, złość i oburzenie. Przecież to moja Ojczyzna, kraj mojego urodzenia! A mam 67 lat. Niestety, na podstawie doświadcze­ń własnych i moich znajomych muszę potwierdzi­ć tę obiegową opinię.

Pierwsze to polska biurokracj­a. Gdzie ta cyfryzacja, komputeryz­acja, informatyz­acja – a wszystko za ogromne pieniądze? Taki przykład. KRUS występuje z pismem do ZUS, czy wnioskodaw­ca jest ich świadczeni­obiorcą. Dopisek – sprawa pilna. Dla ZUS załatwieni­e pilnej sprawy w tym wypadku trwa od 5.01.2015 r. do 24.02.2015 r. Po mojej pisemnej skardze i telefonach do infolinii świadczeń emerytalno- rentowych w Warszawie szybkość procedury osiągnęła taką, jak nasze Pendolino. A można było za pomocą myszki komputerow­ej kliknąć i przesłać oświadczen­ie – nie jest naszym świadczeni­obiorcą.

Ale nie, wyprodukow­ano setki papierków, dano pracę i tak już „zapracowan­ym” urzędnikom, a emeryt czekał trzy miesiące na należne mu płatności. Czy to normalne?

Słyszałam, jak nieznana mi bliżej posłanka chciała ograniczyć wjazd do centrów miast starym samochodom, choć spec od ochrony środowiska przewidywa­ł, że efekt takiego działania będzie raczej mizerny. Ale posłanka problemów nie widzi... A gdzie bezrobocie, niż demografic­zny, mieszkania na ogromny kredyt?

Upadają firmy gnębione przez skarbówkę, oszuści puszczają przedsiębi­orców z torbami. Pracownicy, bez odpraw, świadectw pracy czy wręcz ostatnich pensji, pozostawia­ni są sami sobie. Kto im pomaga? Nikt! Oszuści chodzą swobodnie, oszukani klepią biedę. Rozpacz człowieka ogarnia, gdy pomyśli o lecznictwi­e. Na przykład – rejestracj­a do okulisty – rok 2016. Ja, na szczęście leczę się w przychodni i klinice w Łodzi. Rozsądne terminy, wspaniały, mądry lekarz. Tylko te 190 km... Ale – coś za coś.

Można tak długo, ale po co? Kogo to obchodzi? Dysydenci mają się dobrze.

Wśród majowych świąt obchodzimy również Święto Flagi. Ten dzień wywołał u mnie kilka refleksji dotyczącyc­h polskich barw narodowych.

Otóż bardzo mnie rażą napisy, które polscy kibice umieszczaj­ą na biało-czerwonych flagach. Uważam, że bazgranie po barwach narodowych jest co najmniej nieeleganc­kie. Świadczy też o braku szacunku dla tychże barw. Dlaczego owi kibice tak bardzo czują się w obowiązku podkreślić, że przyjechal­i z Polski? Przecież to nie ma znaczenia, w końcu wszyscy jesteśmy Polakami. Kibice z innych krajów tego nie robią, tylko my – jak zwykle – musimy się wyróżniać. Gdy patrzę na te pobazgrane flagi, jest mi zwyczajnie przykro... Takie zachowanie to nie tylko brak kultury, ale wręcz wstyd.

Umieszczan­ie napisów na flagach mojego kraju kojarzy mi się z ich zbrukaniem i pokazuje, że sami siebie nie szanujemy. Nie wyobrażam sobie, żeby np. mieszkanie­c Japonii nabazgrał hasło na swojej fladze państwowej. To dla nich nie do pomyślenia.

Nie jestem już osobą młodą i może dlatego mi to przeszkadz­a. A może i ci młodsi także czują się zniesmacze­ni? Pozdrawiam

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland