Tak było...
Ale kogo to obchodzi? Bazgranie po fladze
O takich sprawach nikomu już nie chce się pamiętać, więc warto może przypomnieć, że nieurzędowa gorąca przyjaźń polsko-niemiecka zaczęła się od buzi-buzi w wykonaniu E. Honeckera i naszego W. Jaruzelskiego, którym obaj towarzysze przypieczętowali wymianę wczasowo-turystyczną młodzieży PRL i NRD. Jak wiadomo Honecker i bratanek Kadar koniecznie chcieli nam przysłać swoją młodzież, ale ubraną w mundury, żeby tłumiła polską kontrrewolucję.
Oczywiście było wielu zgadujących, który święty oświecił naszego zachodniego sojusznika, ale ponieważ sukces ma wielu ojców...
Otóż na początku stanu wojennego – w wyniku skomplikowanych, ale samodzielnych i oddolnych starań – Kopalnia Węgla Brunatnego w Bełchatowie i Gas Kombinat Szwarze Pumpe w Hoyerswerda NRD podpisały bardzo udaną umowę o wymianie kolonii dla dzieci. Trudno więc kategorycznie twierdzić, że dobry przykład w postaci raportu nie trafił do samej góry i nie posłużył ukochanym przywódcom jako ściągawka. Kiedyśmy przy kawie wspomnieli o tym partnerom z NRD, zastygli ze zgrozy i delikatnie wyjaśnili nam niestosowność takich żartów. Umowa kwitła przez wiele lat i została uzupełniona o wymianę wczasową, a potem techniczną.
To są może wspominki, które z dzisiejszej perspektywy budzą uśmiech politowania. Ale przez dziesiątki lat nienawiść do wszystkiego, co niemieckie, była klejem, który miał zapewnić jedność polskiego społeczeństwa.
W połowie lat 50., kiedy kolega napisał w wypracowaniu „ Niemiec” z małej litery, nauczycielka powiedziała grzecznie: „Ja ciebie rozumiem, ale NIESTETY to trzeba pisać z dużej litery”. Kiedy pierwsza bełchatowska grupa wyjeżdżała z ośrodka kolonijnego Elbingerode, to ich opiekun miał łzy w oczach, gdy opowiadał o pożegnaniu naszych dzieciaków. Bardzo często w indywidualnych kontaktach nie sposób odnaleźć urzędowej nienawiści i historycznie udokumentowanych stereotypów. Jedno jest pewne – przekazany potomnym modelowy buziak NRD-PRL na najwyższym wschodnim szczeblu może być obecnie kłopotliwy. Chociaż podobno nie trzeba mówić nigdy. Bo nigdzie nie pracuje tak wielu wierzących ateistów co w polityce.
Z niepokojem obserwuję, jak na temat wojny zabierają coraz częściej głos młodzi dziennikarze i piszą coraz bardziej autorytatywnie, choć bez dostatecznej wiedzy o tamtych czasach. I... skutecznie zakłamują histo- rię, jakby pracowali na usługach IPN. Słyszałam taką „mądrość” – która okupacja była dla Polski bardziej zgubna: niemiecka czy sowiecka”, a przy okazji bagatelizowanie wyzwolenia naszego kraju przez Armię Czerwoną (...).
W latach okupacji hitlerowskiej byłam podlotkiem i mieszkałam w Warszawie. Chętnie opowiem, jak się wtedy żyło.
Numer jeden to jedzenie. Nie znałam smaku mleka, piłam tran. Nie jadłam białego pieczywa, które było tylko dla Niemców. Polakom musiał wystarczać razowiec na kartki, smarowany marmoladą lub margaryną. O maśle mogłam sobie pomarzyć. O cukrze też. Kawę zbożową słodzono sacharyną.
Szkoła? Tylko „powszechniak”. Gimnazja, licea i wyższe uczelnie pozamykane. Uczyłam się tylko czytać, pisać i rachować. Podręczniki? Jeden, drukowany przez Niemców. Mapę Polski i świata zobaczyłam dopiero po wojnie.
Życie codzienne to łapanki na okrągło. Wyciągano ludzi z domów, tramwajów, kawiarni i kin, robiono obławy na ulicach. Moje starsze rodzeństwo (siostra i trzech braci) gestapowcy wywieźli siłą na roboty do Niemiec. Wojnę przeżyli tylko dwaj bracia. Pamiątkowe tablice widoczne do dziś na murach domów przypominają o masowych publicznych egzekucjach.
Bronisław Wildstein gorąco protestował przeciwko powrotowi na stare miejsce popularnego na Pradze pomnika „Czterech śpiących”. Być może dzięki tym żołnierzom przeżyli wojnę jego rodzice, a on mógł przyjść na świat? Każdy Żyd chodził po mieście z gwiazdą Dawida na rękawie, a na widok niemieckiego żołnierza musiał się nisko kłaniać i omijać z daleka (...).
Żyd mógł jechać tramwajem tylko oznaczonym gwiazdą Dawida, nie miał prawa spacerować głównymi ulicami miasta, zaglądać do parków, siadać na ławce, wejść do kawiarni, kina, leczyć się w szpitalu. Aż wszystkich zagoniono do getta, a tam głodzono, mordowano, a na koniec palono żywcem.
Sport? Nigdy nie byłam w sali gimnastycznej, na boisku ani na pływalni. Moją szkołę zajęli Niemcy, a prowizoryczną urządzono w prywatnym domu (...). Znałam tylko jednego polskiego sportowca olimpijczyka, Janusza Kusocińskiego, złotego medalistę na 10 tysięcy metrów. Został rozstrzelany w Palmirach.
Polska? To dokumenty i legitymacje szkolne w języku niemieckim, żadnego godła państwowego ani hymnu, ani jednego żołnierza w polskim mundurze. Tylko granatowa policja. Godzina policyjna. Zakaz posiadania radioodbiornika. Rekwirowanie samocho- dów, motocykli i rowerów, a nawet futer i nart. Wszystko dla „zwycięskiej” armii. Zakaz fotografowania i noszenia wojennych odznaczeń. Zakaz prowadzenia ulicznego handlu, słuchania muzyki tanecznej w kawiarniach, fetowania sylwestra. Zakaz urządzania procesji, a nawet konduktów pogrzebowych.
Kultura? Jedna gazeta codzienna „Nowy Kurier Warszawski”. W kinach – tylko kryminały i romanse. Czynne tylko nieliczne teatry. Zamknięte biblioteki. Brak wydawnictw książkowych (...).
A jeszcze dodam, że nigdy nie byłam na koloniach ani na obozie harcerskim, ani na wycieczce krajoznawczej. Nie wiedziałam, co to pasta do zębów ani pachnące mydełko, ani krem nawilżający. Królowały szare mydło i wszawica w szkole. Tęskniłam za bułką z szynką, chciałam mieć rower i kolorowe kredki. Marzyłam o końcu bombardowań, nalotów. Mam straszne wspomnienia z powstania i pamiętam radość z wyzwolenia Warszawy. Z wolności cieszyły się dorastające dzieci i dorośli. Potem było już całkiem inne życie. Skromne, lecz stabilne, dające poczucie bezpieczeństwa. Moi rówieśnicy porobili kariery, ja postawiłam na rodzinę. Mam gromadkę wnuków. Wychowuję ich w prawdzie. Dużo czytają i na szczęście umieją odróżnić fakty od głoszonych głupot.
Gdy ktoś za granicą twierdził, że Polska to dziwny kraj, czułam niesmak, złość i oburzenie. Przecież to moja Ojczyzna, kraj mojego urodzenia! A mam 67 lat. Niestety, na podstawie doświadczeń własnych i moich znajomych muszę potwierdzić tę obiegową opinię.
Pierwsze to polska biurokracja. Gdzie ta cyfryzacja, komputeryzacja, informatyzacja – a wszystko za ogromne pieniądze? Taki przykład. KRUS występuje z pismem do ZUS, czy wnioskodawca jest ich świadczeniobiorcą. Dopisek – sprawa pilna. Dla ZUS załatwienie pilnej sprawy w tym wypadku trwa od 5.01.2015 r. do 24.02.2015 r. Po mojej pisemnej skardze i telefonach do infolinii świadczeń emerytalno- rentowych w Warszawie szybkość procedury osiągnęła taką, jak nasze Pendolino. A można było za pomocą myszki komputerowej kliknąć i przesłać oświadczenie – nie jest naszym świadczeniobiorcą.
Ale nie, wyprodukowano setki papierków, dano pracę i tak już „zapracowanym” urzędnikom, a emeryt czekał trzy miesiące na należne mu płatności. Czy to normalne?
Słyszałam, jak nieznana mi bliżej posłanka chciała ograniczyć wjazd do centrów miast starym samochodom, choć spec od ochrony środowiska przewidywał, że efekt takiego działania będzie raczej mizerny. Ale posłanka problemów nie widzi... A gdzie bezrobocie, niż demograficzny, mieszkania na ogromny kredyt?
Upadają firmy gnębione przez skarbówkę, oszuści puszczają przedsiębiorców z torbami. Pracownicy, bez odpraw, świadectw pracy czy wręcz ostatnich pensji, pozostawiani są sami sobie. Kto im pomaga? Nikt! Oszuści chodzą swobodnie, oszukani klepią biedę. Rozpacz człowieka ogarnia, gdy pomyśli o lecznictwie. Na przykład – rejestracja do okulisty – rok 2016. Ja, na szczęście leczę się w przychodni i klinice w Łodzi. Rozsądne terminy, wspaniały, mądry lekarz. Tylko te 190 km... Ale – coś za coś.
Można tak długo, ale po co? Kogo to obchodzi? Dysydenci mają się dobrze.
Wśród majowych świąt obchodzimy również Święto Flagi. Ten dzień wywołał u mnie kilka refleksji dotyczących polskich barw narodowych.
Otóż bardzo mnie rażą napisy, które polscy kibice umieszczają na biało-czerwonych flagach. Uważam, że bazgranie po barwach narodowych jest co najmniej nieeleganckie. Świadczy też o braku szacunku dla tychże barw. Dlaczego owi kibice tak bardzo czują się w obowiązku podkreślić, że przyjechali z Polski? Przecież to nie ma znaczenia, w końcu wszyscy jesteśmy Polakami. Kibice z innych krajów tego nie robią, tylko my – jak zwykle – musimy się wyróżniać. Gdy patrzę na te pobazgrane flagi, jest mi zwyczajnie przykro... Takie zachowanie to nie tylko brak kultury, ale wręcz wstyd.
Umieszczanie napisów na flagach mojego kraju kojarzy mi się z ich zbrukaniem i pokazuje, że sami siebie nie szanujemy. Nie wyobrażam sobie, żeby np. mieszkaniec Japonii nabazgrał hasło na swojej fladze państwowej. To dla nich nie do pomyślenia.
Nie jestem już osobą młodą i może dlatego mi to przeszkadza. A może i ci młodsi także czują się zniesmaczeni? Pozdrawiam