Brytyjskie wybory...
69 pierwszym brytyjskim posłem, ujawnił nietypowe preferencje.
Obcy z West Street
który
Aby zobaczyć, jak przyjezdni z Europy Środkowej zaznaczają swoją obecność w Wielkiej Brytanii, wystarczy stanąć na West Street w centrum Bostonu, 65-tysięcznego handlowego miasteczka na wschodnim wybrzeżu Anglii. Jeszcze dziesięć lat temu ulica chyliła się ku upadkowi, dziś tętni życiem i jest imponująco kosmopolityczna. Powstały polskie supermarkety, piekarnie, litewskie ośrodki doradztwa i kafejki. Częściej niż angielski słychać język polski, łotewski czy bułgarski. Sara prowadzi internetową kawiarnię. – Kiedy otwieraliśmy ją osiem lat temu, był tu tylko jeden polski sklep, a później nagle wszyscy się pojawili. Boston, leżący pośród rolniczych równin 200 km na północ od Londynu, zawsze przyciągał obcokrajowców. Ich największa fala napłynęła w 2004 roku, kiedy Zjednoczone Królestwo otworzyło rynek pracy dla obywateli 10 nowych państw członkowskich Unii. Po sześciu latach od tej daty imigranci, w większości Polacy, stanowili już 11 proc. bostońskiej populacji. To, jak ochrzciły je media, najbardziej polskie miasto w Wielkiej Brytanii, przed tegorocznymi wyborami stało się świadkiem i obiektem zajadłej kampanii. – Boston zobaczył niszczący efekt niekontrolowanej imigracji – judził Robin Clarke, 22-latek startujący z ramienia Partii Niepodległości. – Mieszkańcy nie mogą dostać pracy, bo większość stanowisk zabierają im wschodnioeuropejscy imigranci. Clar- ke, podobnie jak cała jego partia, nawoływał do opuszczenia Unii przez Wielką Brytanię, nałożenia limitów imigracyjnych, ograniczenia cudzoziemcom dostępu do brytyjskiej służby zdrowia. Na jednym z wieców jego zwolennik, były policjant, Alex Wilson, wygłosił opinię o przyjezdnych: – Nie mam nic przeciwko nim i ich rodzinom złożonym z dwanaściorga dzieci, dopóki nie muszę za nich płacić. Marta z północnej Polski przyjechała do Bostonu dziewięć lat temu. Ma angielskich przyjaciół, jej syn uczęszcza do tutejszej szkoły. Marta patrzy optymistycznie w przyszłość, choć wie, że nie każdy Brytyjczyk akceptuje jej obecność. W kwietniu otworzyła własną firmę o nazwie Biuro Doradztwa dla Imigrantów z Europy Wschodniej. Nazwa widnieje na szyldzie nad wejściem. – Widzę, jak niektórzy przechodzą obok mojego biura, czytają i klną pod nosem. Wiem, że Anglikom moja firma się nie podoba, ale ona jest dobra również dla nich. Jeśli imigrant idzie do banku i nie mówi po angielsku, to jest problem. Brytyjczyk Frank Maskell do obcych nic nie ma. W jego przedsiębiorstwie 70 procent zatrudnionych to Polacy. Nie ma wielu okazji, by przyjąć do pracy Anglika, bo oni rzadko zjawiają się na rekrutacji. – Imigranci mnie nie niepokoją, oni przynoszą wiele korzyści naszej społeczności – mówi Frank. Martwi go natomiast nastawienie tutejszych polityków: – Pobudzają ludzkie lęki, zwłaszcza w takich miejscach jak Boston, gdzie jest dużo napływowych pracowników.
Polacy do domu!
Brytyjskie wybory parlamentarne wygrała Partia Konserwatywna Davida Camerona. Co to oznacza dla Polaków mieszkających w Zjednoczonym Królestwie? Być może nic się nie zmieni, bo przedwyborcze obietnice polityków pozostają często niespełnione. Ale jeśli obecny i przyszły szef rządu zechce uwiarygodnić się w oczach swojego elektoratu, to imigrantów mogą czekać ciężkie czasy. Wielu polskich obywateli może zostać zmuszonych do powrotu, a tym, którzy zamierzają wyjechać, droga do ekonomicznego raju może zostać zamknięta. David Cameron zapowiadał bowiem drastyczne zmiany: powszechne referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, ograniczenie przyjmowania cudzoziemców do kilkudziesięciu tysięcy rocznie, przyznawanie świadczeń socjalnych wyłącznie po przepracowaniu na Wyspach co najmniej 4 lat, zniesienie świadczeń dla dzieci imigrantów, które nie mieszkają w Wielkiej Brytanii, zlikwidowanie zasiłków dla cudzoziemców, którzy nie chcą uczyć się angielskiego, oraz wydalenie wszystkich, którzy nie podejmą pracy w ciągu pół roku od przyjazdu. Obecnie zasiłki dla bezrobotnych pobiera w Wielkiej Brytanii prawie 15 tysięcy Polaków. To niewiele, jeśli przyjąć, że na Wyspach przebywa ich kilkaset tysięcy, jak mówią oficjalne statystyki, albo też milion, jak szacuje się nieoficjalnie. Brytyjskie zyski z pracy cudzoziemców są o niebo wyższe. Naukowcy obliczyli, że imigranci generują na rzecz brytyjskiego skarbu państwa dochód w wysokości 55 funtów na sekundę. ( EW)