Koniec, czyli małe odstępstwo od reguły
samorządowe.
W 1998 roku została burmistrzem. Najmłodszym w Małopolsce (miała wówczas 35 lat) i pierwszą kobietą na czele gminy górniczej.
– Tworzyliśmy bardzo fajny zespół. Byli w nim ludzie, którzy chcieli coś dobrego zrobić dla regionu. To nie była jeszcze polityka, tak tego nie nazywaliśmy, ale autentyczna praca samorządowa. Służba – wspomina ten okres Teresa Jankowska, wówczas dyrektorka Ośrodka Kultury w Brzeszczach.
Do dużej polityki Beata Szydło dopiero dojrzewała.
Buster Keaton sceny politycznej
Potrafiła doskonale dzielić obowiązki między pracę i dom, urząd i dwóch synów, Tymoteusza i Błażeja. Problemów wychowawczych raczej z nimi nie miała.
– Bo to świetni uczniowie byli, błyskotliwi, inteligentni, brali udział w konkursach, spektaklach, Tymek prowadził kabaret. Nie musieliśmy nigdy wzywać rodziców do szkoły – opowiada dyrektorka Mariola Polak. – Za to państwo Szydłowie chętnie angażowali się w życie podstawówki. Zawsze aktywni, skorzy do pomocy, bez żadnego przymusu.
On – z dużym poczuciem humoru. Ona – praktyczna. Ubrana w dżinsy, „na sportowo”, nie lubiła się stroić. Stroniła od luksusów. Nie przywiązywała wagi do stylu, dodatków. Spokojna. Niełatwo skracała dystans. Na pozór chłodna i obojętna.
– Beata należy do tej kategorii ludzi, którzy zyskują przy bliższej znajomości – ocenia Teresa Jankowska. – Zawsze chroniła rodzinę, nigdy nie opowiadała o szczegółach życia.
Niektórych drażnił jej monotonny sposób dyskutowania, innych twarz, która rzadko zdradzała emocje. Bo Beata Szydło nigdy wśród ludzi nie wybuchała gromkim śmiechem, nie wpadała też w szewską pasję.
– Ale jak tylko pąsowiała, wiedzieliśmy, że nie jest dobrze. Że jest zdenerwowana – dodaje Teresa Jankowska.
Starosta Zbigniew Starzec porównuje ją do Bustera Keatona, amerykańskiego aktora i komika, nazywanego „człowiekiem o kamiennej twarzy”.
– Ma zadanie do wykonania, to je wykona perfekcyjnie. Bez zbędnego gadania bądź użalania się. Nie zależy jej, by błyszczeć na świeczniku, ale w tym, co robi, jak sobie radzi jest prawdziwym generałem. To już ekstraklasa – uważa.
Do tego świetny umysł analityczny. – Obserwuje, błyskawicznie analizuje i wyciąga wnioski – wylicza Zdzisław Filip. Potrafi natychmiast reagować. Jak wtedy, gdy Andrzejowi Dudzie, oszołomionemu wygraną w pierwszej turze, szybko podpowiedziała: Idź, pocałuj żonę!
Czy rządzi także w domu? Zbigniew Starzec: – Odpowiem tak. Edward rządzi na pewno częściej, bo zawsze wtedy, gdy Beaty nie ma w domu.
Od burmistrza górniczych Brzeszcz do bohatera PiS
Mogła być w Platformie Obywatelskiej. Przed wyborami parlamentarnymi 2005 roku dostała propozycję wstąpienia i do PO, i do PiS. Podobno podpisała nawet deklarację członkowską, ale do PO nie została przyjęta. Dlaczego? Jej charyzmy miał się przestraszyć Paweł Graś.
Dziś Beata Szydło mówi, że to Pan Bóg ochronił ją przed złym wyborem. Zbigniew Ziobro zaoferował wówczas Szydło drugie miejsce na liście PiS, za Pawłem Kowalem. Zdobyła 14,5 tys. głosów, najwięcej w całym okręgu. O 2 tys. więcej niż Kowal i o 2,5 tys. więcej niż lider listy PO Paweł Graś z sąsiednich Kęt.
Brzeszcze zyskały pierwszego w historii posła kobietę. I choć w Sejmie patrzyli na nią pobłażliwie, ot, jak na nijaką panią etnograf, szybko zdobywała kolejne pozycje. W 2010 roku, w dramatycznych chwilach po katastrofie smoleńskiej (w której zginęła m.in. Aleksandra Natalli- Świat, wiceszefowa PiS i mentorka Beaty Szydło) Jarosław Kaczyński zaproponował posłance z Brzeszcz funkcję wiceprezesa PiS. Była jedyną kobietą we władzach partii.
A potem nadszedł rok 2015. Kiedy w lutym pojawiała się na konwencji PiS inaugurującej kampanię prezydencką Andrzeja Dudy, zaskoczyła swoje koleżanki.
– Elegancka, świetnie dobrane dodatki, gustowna broszka. I makijaż. Takiej Beaty nie znałyśmy – mówią. Do tego mocny głos i ironiczne komentarze. „Gdy powiedziano mi, że to ja mam rozgrzać przemówieniem publiczność, zdziwiłam się” – rozpoczęła wówczas swoje przemówienie, wywołując stwierdzeniem szczere oklaski.
I choć sama o sobie mówi, że jest nijaka, to właśnie ona doprowadziła do fotela prezydenckiego nieznanego szerzej posła z Krakowa, a PiS do pierwszego od 10 lat wyborczego zwycięstwa. Zrobiła to tak spektakularnie, że nawet dotychczasowi jej adwersarze nie kryją dziś uznania, a zagorzali przeciwnicy nabrali wody w usta. Albo gratulują, albo rezygnują z komentarza.
I choć w rodzinnej gminie nie brakuje osób, które mówią o politycznych gierkach Szydło, manipulacjach i wykorzystywaniu ludzi do swoich celów, nikt z imienia i nazwiska pod żadnych złym słowem się nie podpisze. Wszyscy za to zastanawiają się, jak dalej potoczą się losy ich krajanki. Kancelaria Dudy? Szefowa sztabu wyborczego PiS? A może premier?
W ostatnią niedzielę ksiądz proboszcz Jacek Paweł Przybyła pozwolił sobie podczas mszy na małe odstępstwo od cotygodniowej liturgii. Pogratulował z ambony Beacie Szydło. Skinęła głową. – Leciutko, skromnie – podkreśla z naciskiem ksiądz.
Nigdy, broń Boże, nie uprawia polityki pod krzyżem. Teraz zrobił wyjątek, bo biskup diecezji bielsko-żywieckiej Piotr Greger, którego parę dni temu spotkał, sam go o to poprosił. – Były oklaski? – pytamy. – Nie, bo też nie prosiłem o nie. Myślałem jednak, że się pojawią. Takie choćby spontaniczne. Nic. Ale tu ludzie podzieleni. Nikomu się nigdy nie dogodzi. Dziś jeszcze raz sprawdziłem wyniki. Za Dudą było 350, za Komorowskim 250. Sama pani widzi.
Z Beatą Szydło od czasu wyborów kontakt nie jest łatwy. Telefonu nie odbiera, poczta jest zapełniona nagranymi wiadomościami (może z gratulacjami), a pracownicy biura poselskiego pani poseł rozbrajająco tłumaczą: – Zagoniona, nie możemy się do niej dodzwonić, może pani będzie miała więcej szczęścia?