Kaczor kręci śmigłem
Wybór caracala jako śmigłowca wielozadaniowego dla polskiej armii może Platformę drogo kosztować. Ale PiS ubiłoby interes, nawet gdyby wybrano maszyny konkurentów.
MON przetarg rozpisało w 2012 r. Najpierw chciało kupić 26 sztuk. Rok później 70. Potem okazało się, że pragnie jedynie 50 śmigłowców. Skąd zawirowania? Ministerstwo od obrony nie potrafiło oszacować kosztów. Za 70 wiropłatów planowało zapłacić 10 mld zł, ale wszystkie oferty, które wpłynęły po rozpisaniu przetargu, czyli od PZL Świdnik, PZL Mielec i Airbusa, zawierały znacznie wyższe kwoty. Resort mógł postępowanie unieważnić. Zamiast tego zmienił zasady gry i zdecydował się na 50 helikopterów za 13 mld zł. Tłumacząc, że miał do tego prawo, bo w warunkach postępowania zapisał, iż w przypadku gdy kwota najkorzystniejszej oferty będzie przekraczać środki zaplanowane przez zamawiającego, ma uprawnienie do zredukowania liczby pozyskiwanego sprzętu. Gdyby przetarg odbywał się na podstawie prawa zamówień publicznych, a nie wytycznych resortowych, sprawa natychmiast trafiłaby do arbitrażu i MON przerżnęłoby z kretesem. Aplikację PZL Świdnik odrzucono m.in. z tego powodu, że zakłady zadeklarowały dostawę śmigłowców po czterech latach od podpisania umowy, a wymóg był taki, żeby dostarczono je po dwóch. Tyle że firma sporządziła ją z myślą o 70, a nie 50 śmigłowcach. Nawet jeśli postawienie na caracala było trafne, smród pozostał. A gdy pojawia się fetor, do dzieła przystępują żołnierze Prawa i Sprawiedliwości.
Atak
Pierwszy do boju ruszył Jarosław Ka czyński, oświadczając podczas wizyty na Podkarpaciu, że „przetarg został ustawiony, bo rząd chce zniszczyć rzeszowską dolinę lotniczą”. Andrzej Duda podchwycił myśl wodza i w trakcie kampanii głosił, że „wytypowanie caracala to część politycznego układu i w ogóle nie uwzględnia on polskiego interesu narodowego”. Oddziały szturmowe okopane w „Gazecie Polskiej” i innych redakcjach dbających o polski interes intensywnie wsparły ofensywę, bombardując publikę komunikatami typu: „W zakładach PZL Mielec (...) do września pracę straci prawie 500 osób. Redukcję zatrudnienia o 800 osób zapowiada też PZL Świdnik. Powodem zwolnień jest decyzja Ministerstwa Obrony Narodowej”.
Kaczyński najwyraźniej na śmigłowcach chce dolecieć do jesiennych wyborów, bo po zwycięstwie Dudy ataki nie ustały. Wręcz przeciwnie.
Sidła
Na linii frontu pojawił się trzymany dotychczas na głębokich tyłach Antoni Macierewicz, perorując o konieczności zapobieżenia „nieprawidłowościom i stratom dla państwa polskiego, jakie wynikają z przetargu”.
Zarzuty padają również ze strony zakładów lotniczych w Mielcu i Świdniku, których oferty w postępowaniu odrzucono. MON podkreśla, że wybrano śmigłowiec najlepszy z punktu widzenia potrzeb sił zbrojnych, ale nie potrafi tego dowieść. Bo wpadło we własne sidła.
Jeszcze do niedawna wymagania techniczno-taktyczne stawiane dostawcom sprzętu wojskowego nie były objęte klauzulą tajności. Zmieniło się to, gdy minister Tomasz Siemoniak wywrócił przetarg na samoloty szkolno-bojowe, uznając, że wyciek informacji był powodem nadmiernego wydłużenia postępowania. Od tego czasu niejawne jest wszystko, co istotne. Do odtajnienia wymogów techniczno-taktycznych wzywają przegrani w przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy, nawołują do tego PiS i jego oddziały szturmowe, dobrze wiedząc, że ministerstwo nicze- go nie ujawni, bo nawet gdyby bardzo chciało, nie może. I pływanie w mętnej wodzie trwa w najlepsze.
Torpeda
Rozstrzygnięcie przetargu na śmigłowce w trakcie kampanii prezydenckiej – i de facto parlamentarnej – było kolosalnym błędem. Z pewnością przyczyniło się do klęski Komorowskiego, zwierzchnika sił zbrojnych, a może być torpedą posyłającą na dno platformersów. Postępowanie trwało już od lat, z wyłonieniem zwycięzcy można było poczekać kilka miesięcy, nie dajmy się zwariować, wszak zwłoka ta z pewnością nie zaostrzyłaby apetytu Władimira Władimirowicza na podbój Piastowej ziemi. Sęk w tym, że wybór jakiegokolwiek oferenta spośród uczestników postępowania PiS wykorzystałoby do wykazania, że rząd realizuje antypolskie interesy. Wbrew temu, co żołnierze Kaczyńskiego krzyczą o krzywdzie doznanej przez polskie przedsiębiorstwa, PZL w Mielcu to firma amerykańska, a blisko 90 proc. akcji zakładów w Świdniku należy do spółki włosko-brytyjskiej. Wygrana jednego z tych dwóch podmiotów byłaby dla pisuarów takim samym paliwem, jak wiktoria francuskiego Airbusa produkującego caracala. Tyle że zamiast narracji o napychaniu kabzy żabojadom słyszelibyśmy zawodzenie, iż polski rząd daje zarobić jankesom lub Brytolom i Italiańcom. „Gazeta Polska” informowałaby zaś, że przez MON Airbus