Dług w obcej walucie na 20 lat to propozycja z piekła rodem Fragment rozmowy z MARKIEM BELKĄ, szefem NBP
– Zapoznał się pan z ostatnią propozycją banków dotyczącą rozwiązania problemu kredytów walutowych? – Oczywiście. – I co pan o tym sądzi? – Są to propozycje ciekawe i godne poparcia. Na przykład ta, która dotyczy wsparcia socjalnego zarówno frankowiczów, jak i złotówkowiczów. Jeżeli zaś chodzi o tzw. fundusz stabilizacyjny, to ja rozumiem, że banki zaserwowały coś do negocjacji, bo on nie jest atrakcyjny dla nikogo. Wszystkie te kwestie trzeba przedyskutować w spokoju. Kampania przedwyborcza to najgorszy moment do takich rozważań.
– Czyli rozwiązania systemowe będą dopiero późną jesienią?
– To problem na kolejne 20 lat, więc to, czy to jest dzisiaj, czy za kilka miesięcy, nie ma znaczenia.
–A nie wiadomo, kiedy Thomas Jordan, prezes Szwajcarskiego Banku Narodowego, wyjdzie i coś powie.
– Dlatego ten problem trzeba rozwiązywać. Jeżeli ktoś ma mieć dług w obcej walucie na najbliższe 20 lat, to wiadomo, że jest to propozycja z piekła rodem, nawet jeśli komuś wydaje się atrakcyjna. Banki muszą być przygotowane, by zaoferować klientom rozwiązanie w postaci przewalutowania kredytu i poniesienie pewnych strat. To musi być nieobligatoryjne, bo wielu za- dłużonych może nie chcieć tego zrobić. Poza tym istnieje prawdopodobieństwo, że frank się osłabi. Wtedy jako państwo bylibyśmy oskarżeni o matactwo.
– Banki stać na to, by systemowo zachować się fair?
– Jeśli chodzi o jednorazowe obligatoryjne przewalutowanie kredytów po kursie historycznym – nie. Oczywiście część banków z małym zaangażowaniem w kredyty walutowe sobie poradzi. Najtrudniej miałyby banki, które nie mają wielkich spółek matek. W efekcie wiązałoby się to z koniecznością udzielenia pomocy przez państwo.
Ale tutaj nie chodzi o banki. Chodzi o deponentów, czyli nasze pieniądze. Cały czas zapominamy, że chodzi o nasze depozyty, które są gwarantowane przez państwo. Ale co to znaczy – to znaczy, że wcześniej czy później w sytuacji kryzysowej podatnik, na ogół biedniejszy, będzie musiał zapłacić za depozyty złożone przez ludzi na ogół bogatszych.
– To może banki powinny zacząć odkładać na specjalny fundusz, który pozwoliłby uniknąć sytuacji szokowej, stabilizowałby franka, a w przyszłości posłużyłby do przewalutowania kredytów po kursie korzystnym dla klientów?
– Absolutnie się zgadzam z takim pomysłem. Zresztą KNF idzie w takim kierunku, zabraniając niektórym bankom wypłaty dywidend, a tym samym wzmocnienia bazy kapitałowej i wzmocnienia możliwości pokrywania strat. W konsekwencji banki same będą musiały oszczędzać na gorsze czasy.
– A co jest największym problemem w tej historii bankowej? Z punktu widzenia finansowego sama grupa ludzi, która może mieć problem ze spłaceniem rat, to nie jest gigantyczne zagrożenie. Z punktu widzenia przestrzeni publicznej problem wydaje się znacznie większy. A może problem jest po prostu trochę nadmuchany?
–W wielu krajach taka sytuacja miała miejsce i Polska nie była wyjątkiem. Niestety, ludzie mają skłonność do niedoceniania ryzyka. Największym problemem jest to, że my nie możemy przewidzieć, co w najbliższych latach stanie się ze szwajcarską gospodarką. Ryzyko zadłużania się w takiej walucie jest bardzo, bardzo poważnym błędem. Temat jest też na tyle atrakcyjny z punktu widzenia politycznego, że przy każdej kampanii wyborczej ktoś wpadnie na pomysł, by zadłużonym rodzinom prezentować iluzje.
– A sądzi pan, że wzrosło prawdopodobieństwo, że te iluzje staną się rzeczywistością?
– Tak, bo przecież w kampanii prezydenckiej padła propozycja. – Będzie zrealizowana? – Mam nadzieję, że nie. – Czy mamy nadpłynność złotówkową i jesteśmy zbyt mocno zadłużeni za granicą, czy może jesteśmy stabilni finansowo?
– Nie sposób nie przypomnieć pewnego studium, które zupełnie niedawno zostało przedstawione przez MFW. Polski system bankowy został tam określony jako bliski ideału – nie za duży, zróżnicowany, bardzo dobrze skapitalizowany, nienadmiernie scentralizowany. Jest co popsuć (...).
(Skrót pochodzi od redakcji „Angory”)