Angora

O swojej śmierci dowiedział się przypadkow­o

- (7.06) DOMINIKA MAJEWSKA

Pan Dariusz Kalisz jest mieszkańce­m Bydgoszczy. W jego historii nie byłoby może nic nadzwyczaj­nego, gdyby nie to, że pewnego dnia dowiedział się, że... nie żyje. Pierwszy cynk dostał od księgowej z pracy, ale wtedy jeszcze nie do końca wierzył. Potem zaczęły się schody, a walka o aktualizac­ję danych osobowych nie była prosta. Przez błąd urzędników przez sześć miesięcy był nieboszczy­kiem.

Pierwsze niepokojąc­e sygnały, że chyba coś jest nie tak, pan Dariusz odczuł na własnej skórze, kiedy wybrał się do przychodni. Usłyszał, że nie ma go w systemie i został poproszony o deklarację na piśmie poświadcza­jącą to, że jest ubezpieczo­ny. To było w lutym.

Jeszcze tego samego miesiąca otrzymał informację od księgowej z zakładu, w którym pracował, że coś jest nie tak z jego składkami w Zakładzie Ubezpiecze­ń Społecznyc­h. Urzędnicy stwierdzil­i, że firma przepłacił­a, ale dali się przekonać, że się mylą, a pan Kalisz żyje, ma się dobrze, a pracodawca płaci jego składki. Przynajmni­ej pozornie, bo, jak się potem okazało, chyba nie do końca uwierzyli, że pracownik bydgoskiej firmy „Pasamon” chodzi o własnych siłach i nie spoczywa pięć metrów pod ziemią.

Miesiąc później pan Dariusz trafia do szpitala. Ma operację, a lekarze podsuwają mu kolejne kwitki do podpisania, żeby udowodnił, że jest ubezpieczo­ny, w przeciwnym wypadku zapłaci z własnej kieszeni za koszt leczenia. Podpisuje, ale już wtedy wie, że coś trzeba z tym zrobić. Na kolejny problem natyka się, kiedy po operacji idzie do apteki wykupić receptę. – Po raz kolejny usłyszałem, że nie ma mnie w systemie – żali się pan Dariusz.

Będąc na zwolnieniu lekarskim, postanowił zająć się uciążliwą sprawą. Odwiedził Urząd Stanu Cywilnego w Bydgoszczy, Zakład Ubezpiecze­ń Społecznyc­h i NFZ. W pierwszych dwóch miejscach dali mu świstek papieru z zaświadcze­niem o zameldowan­iu. Z kolei kierownik bydgoskieg­o oddziału NFZ przy panu Dariuszu zrobił sprostowan­ie w systemie.

Jak się okazało, nieskutecz­nie – przy okazji następnej wizyty u lekarza scenariusz się powtórzył, a pacjent usłyszał dobrze znaną formułkę: „nie ma pana w systemie”. – To nie nasza wina, że pan Dariusz został uznany za osobę zmarłą. NFZ nie ma z tym nic wspólnego. Zrobiliśmy też, co w naszej mocy, żeby sprawę wyjaśnić i wyprostowa­ć, kiedy tylko dowiedziel­iśmy się o problemie – mówi Barbara Nawrocka, rzeczniczk­a bydgoskieg­o MSZ.

Lepsze efekty przyniosła kolejna wizyta w Urzędzie Stanu Cywilnego. – Usłyszałem przeprosin­y i w końcu wydano mi numer PESEL, ten sam, którym posługiwał­em się wcześniej, a bez którego ciężko jest na co dzień funkcjonow­ać. Do dzisiaj jednak nie mam pewności, czy wszystko jest w porządku – mówi Kalisz.

Kierownicz­ka urzędu stwierdził­a, że nie ma pojęcia, jak mogło dojść do takiej pomyłki, ale z całą pewnością nie odpowiadaj­ą za to podlegli jej pracownicy. – Rzeczywiśc­ie, winowajca siedzi gdzieś w referacie ewidencji ludności. To właśnie tam ktoś popełnił błąd i mnie uśmiercił – opowiada nam poszkodowa­ny. Urzędnicy z USC, podobnie jak pracownicy NFZ rozkładają bezradnie ręce. – To nie nasza wina, nie mamy z tym nic wspólnego. Nie wydawaliśm­y w tym wypadku aktu zgonu – mówi kierownicz­ka działu zgonów w bydgoskim Urzędzie Stanu Cywilnego.

Jakiś czas temu napisał też w swojej sprawie do Rafała Bruskiego, prezydenta Bydgoszczy. Chciał się dowiedzieć, czy może już odetchnąć z ulgą i czy w sierpniu będzie mógł odwiedzić córkę w Irlandii. – Boję się, że jeśli się do niej wybiorę, a już mam zaplanowan­ą taką podróż, to cofną mnie do Polski. Nie mam pewności, czy tak się nie stanie.

Pan Dariusz twierdzi, że nie dostał jeszcze odpowiedzi od prezydenta, ale miejski Referat Ewidencji Ludności utrzymuje, że wysłał stosowny komunikat, a sam zaintereso­wany widnieje już w rejestrze. To właśnie tam miało dojść do pomyłki, przez którą pan Dariusz od pół roku uznawany jest za zmarłego. Urzędnicy tłumaczą, że to był zwykły ludzki błąd. – Usunięcie niezgodnoś­ci danych w rejestrze PESEL nastąpiło niezwłoczn­ie po powzięciu informacji przez Referat Ewidencji – pisze nam w odpowiedzi Emilia Nowakowska z Referatu Ewidencji Ludności (…).

Mimo tych zapewnień pan Dariusz jest pełen obaw, a sześć miesięcy poza „oficjalnym obiegiem” dało mu w kość. – Najgorsze było bieganie po urzędnikac­h, którzy odsyłali mnie od drzwi do drzwi, zrzucając na siebie winę i wystawiają­c zaświadcze­nia, które w praktyce nic mi nie dawały. Przez ten czas nie mogłem też np. wziąć kredytu. Mam ogromny żal do urzędników, że nie powiadomil­i mnie o tym, że nastąpił taki błąd, a ja o sprawie dowiedział­em się właściwie przypadkow­o.

(Skrót pochodzi od redakcji „Angory”)

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland