Obywatelski obowiązek wkurzenia
Do podstawowych obowiązków obywatelskich doszło wkurzenie. To naturalnie niewłaściwe i za delikatne określenie, ponieważ obowiązkiem każdego obywatela jest teraz co najmniej wkurw...nie, a może nawet wku...w.
Jeśli ktoś tego nie odczuwa, to powinien się zastanowić, czy jest Polakiem. „ Zapanowała swoista, w jakiejś mierze sterowana, moda na wkurzenie, w której jest coraz mniej miejsca dla niewkurzonych” – diagnozuje Polityka. Moda? Przecież to obywatelska powinność! Choćby nie chciało się być wkurzonym, to nikt się przed tym nie uchyli. „ Ktoś, kto dzisiaj nie demonstruje obywatelskiego wkurzenia, wydaje się podejrzany, aspołeczny (...) choćby cień zadowolenia jest źle widziany” – przyznaje dalej Polityka. Nie wiadomo, jak w tej sytuacji oceniać radość różnych środowisk z wyboru Dudy, która przecież owo ogólne wkurzenie psuje.
„W tym sezonie każdy może i powinien poczuć się skrzywdzony”. Bez poczucia solidnej krzywdy nie ma z czym startować ani do ruchu Kukiza, ani do PiS. Nic to, że „idące do zwycięstwa PiS nie ma nawet przywódców, bo wszyscy dotychczasowi zostali ukryci”, teraz wystarczy mu „ jedynie pokazać, że podziela wkurzenie”.
Każdy, kto chce być przywódcą, musi stanąć na wkurzenia tego czele: inaczej już po nim. „ Niewykluczone, że sama Kopacz spróbuje stanąć na czele oburzonych nawet na własną partię”. Na razie mówi tak: byliście oburzeni, więc winnych karcę, a was przepraszam. I to pomimo że – jak zauważa Polityka „ przez ostatnie kilka miesięcy nic się w kraju znacząco nie zmieniło: nie wzrosło bezrobocie, inflacja, ceny benzyny, nie spadł kurs złotego”. Jeśli jednak coś takiego wywołuje oburzenie, przeprosić trzeba i za to.
Bowiem – to już według Newsweeka –„ teraz nagle wszystko zaczyna kłuć w oczy i wkurzać”, a„ Platformę znienawidzili niemal wszyscy – nawet ci, którzy jesienią na nią zagłosują”.
Tygodnik Newsweek dla odmiany pisze o gównie, chociaż przez pomyłkę. Według niego instytucje państwa „ wyalienowały się i działają g ó w n ie ( wyróżnienie moje – MO) we własnym interesie, ignorując rozczarowaną i rozgniewaną część populacji Polaków”. Pomijając, że nie chodzi o żadną populację, bo jeśli już, to raczej kopulację, bo przecież napięcie tak wzrosło – to państwo działające „ gównie” jest pomyłką freudowską i zrozumiałe się staje, że korekta tego nie poprawiła.
Tygodnik W Sieci w zasadzie podziela wszystkie te diagnozy, choć na większym wku...wie. „W ostatnich dniach nawet ludzie zupełnie niepolityczni wyrażali zbulwersowanie tym, co się stało”. I to pomimo to, że nic, o czym byśmy wcześniej nie wiedzieli, się nie stało. „ Rolę detonatora odegrał fakt „przypomnienia” o aktualności afery podsłuchowej” (…) samo „przypomnienie” wystarczyło, aby spowodować eksplozję pozostawionego niewypału”. Tygodnik Wprost stwierdza z pewnym żalem, że „ w dostępnych aktach na próżno szukać nowych nagrań”: sama afera jest więc taka sama, jak była rok temu, tylko samego oburzenia było wówczas za mało i teraz trzeba je nadrobić z podwójną siłą.
Już każda gazeta chciałaby stanąć na jego czele. W Sieci wyraża nadzieję, że samo to „ przypomnienie” „doprowadzi do politycznego przesilenia, a nawet pewnego rodzaju rewolucji”. Wprost liczy na „ bunt młodych”: zagrzewa ich „ żeby wyszli na ulicę i zaczęli domagać się poważnego traktowania”.
Wysyłanie młodych na ulicę stało się częścią ogólnego terroru czy nawet szantażu młodością, na jakie ostatnio przyszedł czas w całym naszym życiu publicznym. Nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym, aby zauważyć, że bunt młodych wywołują starzy w swoim interesie. Sytuacja niemal jak z Gombrowicza (sorry, Mistrzu): nowi starzy upupiają młodymi dawnych starych, aby tymi młodymi utorować sobie miejsce dla siebie. Jak przy obronie Głogowa pędzi się dzieci przodem, żeby za nimi mogły się ukryć właściwe oddziały.
Tym sposobem to sama młodzież staje się główną ofiarą rozpętanego w jej imieniu terroru młodości. Wszyscy wokół uświadamiają młodzieży jej podrzędną i nie do zaakceptowania rolę w społeczeństwie i namawiają, aby coś z tym zrobiła. W tym celu wymaga się od niej jakichś działań, najlepiej od razu rewolucji. Wszyscy liczą przynajmniej na jakąś rozpierduchę z jej strony.
Młodzież nie chciałaby pewnie nikogo zawieść. Najbardziej zdyscyplinowana, najgrzeczniejsza i wrażliwa jej część z całego serca pragnęłaby spełnić te oczekiwania. Mówi o tym w Newsweeku twórca teatralny Maciej Podstawny (nazwisko dla młodego reżysera w teatrze znaczące): „ Chcielibyśmy się zbuntować, czujemy, że powinniśmy”. Niestety, porównując się z pokoleniem bitników sprzed pół wieku, o których zrobił w Krakowie spektakl, reżyser mówi: „ Obecne pokolenie jest bardziej syte i znudzone. Na co dzień ma znacznie lepszy humor”. A to dopiero niespodzianka: wkurzeni w dużo lepszym humorze. Jaka z tego wybuchnie rewolucja? Rewolucja na dopalaczu.
Do poprzednich porażek i zgryzot młodzieży – jakby ich było mało – dojdzie więc jeszcze i poczucie winy, że nawet we własnym buncie źle się wypadnie i zostanie na dalszym planie.
A doszło już przecież do tego, że na młodych żeruje nawet Stonoga! Ten specyficzny biznesmen, gromadzący głównie (gównie) dokumenty z sądów i prokuratur, nie zajmuje się niczym innym jak zagrzewanie do walki i wysyłanie młodzieży na barykady, aby biła się o jego interesy, które przedstawia jako jej własne.
Interpretacje jego działań są zresztą bardzo rozbieżne. Tylko w jednym tygodniku Do Rzeczy raz widzi się go w „ grupie rozgoryczonych i wykluczonych, przypominających dawną Samoobronę, wznoszących najgłośniejsze okrzyki przeciw elitom, którzy mogą się stać dla Kukiza problemem”, i jednocześnie uważa za prowokatora – rozbijakę, sugerując, że „ Stonoga lub jego mocodawcy chcą rozbić potęgę ugrupowania Pawła Kukiza i zatrzymać marsz PiS ku władzy”.
Ludzie w stanie głębokiego wkurzenia łatwo mogą się w tym pogubić: nie jest to położenie sprzyjające głębszej refleksji. Pamiętajmy, że dzieje się to w kraju, gdzie na jednego poważanego ekonomistę prof. Nogę, w biznesie przypada Stonoga.