Gap year, czyli rok nie dla gap
Matury za nami. Na wyższe uczelnie wlewa się właśnie papierowa rzeka maturalnych świadectw, które wezmą udział w konkursie. Już nie egzamin wstępny, ale wyłącznie stopnie maturalne gwarantują indeks. Jeden ważny etap za tysiącami dziewiętnastolatków, kolejny przed nimi. Sprzyjający moment, by zamiast pędzić w wyścigu szczurków, wziąć głębszy oddech, posmakować świata, przerwać pępowinę z domem. Gap year jest sprawdzonym na to sposobem.
Pomysł na przerwę w nauce zrodził się w Wielkiej Brytanii po drugiej wojnie, gdy uznano, że kontakty młodzieży z różnych stron są skuteczniejszą formą dyplomacji niż ta uprawiana przez zblazowanych gości we frakach. Tym bardziej że takie kontakty dają wiele samym młodym. I ta wartość z czasem unaoczniła się najbardziej. Według American Gap Association, czytam w internecie, studenci, którzy za granicą spędzili – niekoniecznie cały rok – są postrzegani przez pracodawców nie tylko jako lepiej znający języki, ale też jako bardziej dojrzali i samodzielni. Potwierdzają to badania w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej, w której promuje się efektywną komunikację, języki i świadomość, kim się jest. To daje właśnie gap year.
Strajkować można zapewne wszędzie. Ale zjawisko to trudne jest do wyobrażenia na terenie teatru operowego. Jego istotą jest praca zespołowa. Jeśli wiec strajkować będzie tylko orkiestra, produkcja pozostałych zespołów pozostanie bez sensu. Jeśli zastrajkuje pierwszy tenor (np. Kalaf w Turandot stojący na scenie i zamiast śpiewania poruszający tylko ustami), do niczego będą duety, tercety, ansamble i wysiłek pozostałej obsady solistów.
Stefania Toczyska opowiadała mi kiedyś, że musiała śpiewać Laurę w Giocondzie (bodaj w Operze Rzymskiej), podczas gdy współpracy odmówił tamtejszy chór. Nie, żeby w ogóle… Chórzyści ubrali się w kostiumy, ucharakteryzowali, wyszli na scenę, wykonali przewidziane reżyserią zadania aktorskie, tylko nie wydali z siebie ani jednego dźwięku.
Podobnie przed laty zachował się na próbie generalnej Mefistofelesa chór Teatru Wielkiego w Łodzi, który zamiast
W internecie znaleźć można mnóstwo stron pisanych przez lub dla „gapowiczów”. Gap year to po angielsku rok przerwy w nauce, czas spędzony na niskobudżetowej wędrówce po świecie, dający niepowtarzalną szansę zdobycia życiowych doświadczeń. To okazja otarcia się o nieznane kultury, naukę języków, odbycia podróży życia. I do namysłu nad sobą. Praktyczni Anglosasi odkryli, że intermedium między szkołą średnią i studiami jest ostatnią chwilą, by dorosnąć i spełnić marzenia. Niemało, zważywszy, że polskie uczelnie, i dziś, i jutro, dają przyszłemu studentowi takie same szanse, o ile nie większe, bo niż demograficzny trwa, więc uczelnie przyjmują każdego, kto ma na czesne i u kogo wyczuwa się jeszcze puls.
W Polsce trwa ciąg na indeks. To dobrze, choć wiadomo też powszechnie, że liczba studiujących nie generuje zniewalającej jakości. Tym bardziej warto się zastanowić, czy zamiast tracić czas na studiach z zarządzania, marketingu, dziennikarstwa czy innej politologii, nie lepiej wydać czesnego na bilet i pojechać na rok do Tanzanii, by popracować w sierocińcu, ratować lasy deszczowe w Gujanie albo w Indonezji pomagać w rezerwacie przyrody? Kiedyś to były przygody dla Polaków niedostępne. Dziś wystarczy chcieć.
Gap year, szerzej – wyjazd w świat, w Polsce ciągle nacechowany jest bolesnym, parafialnym stygmatem. Czujemy to, słuchając jak prawicowi politycy i duchowni komentują wyjazdy Polaków za pracą, nowym życiem, przygodą, jako tra- gedię narodową. To pokutuje archaiczne XIX-wieczne myślenie, gdy wyjazd za chlebem był definitywnie zerwaniem więzi z rodziną, narodem, kulturą. Dziś, decyzja o zarobkowej emigracji też nie jest łatwa, ale nijak się ma do tamtej traumy. Na świecie tysiące młodych Polaków odnosi sukcesy i nie zamyśla, by wracać. Dom jest tam, gdzie praca. A do domu mamy i taty, na groby dziadków i nad „rzekę dzieciństwa” wraca się dziś, kiedy się chce. Gap year do takiego myślenia przygotowuje.
Wyjazd jest idealnym rozwiązaniem dla ludzi wypalonych zawodowo, szukających dystansu do siebie lub uciekających przed zabójczą codziennością. Ciepłe kraje pełne są Europejczyków, którzy za niewysokie emerytury spędzają jesień życia w letnim upale. Przyczyna, że mało tam Polaków rentierów nie leży w kasie, a raczej w naszej nieznajomości języków i nieruchawości Polaków, ciągle sprawiających wrażenie „przywiązanych do ziemi pańszczyźnianych chłopów”. Gap year taki stereotyp zwalcza.
Widuję w różnych zakątkach globu masę młodych ludzi z plecakami, wędrujących bez pośpiechu bezdrożami Brazylii, długie tygodnie pomieszkujących w Wietnamie, albo ofiarnie pracujących z dziećmi ulicy w Angoli. Ta pełna inspiracji możliwość ominęła moje pokolenie, więc teraz im zazdroszczę, czując, że gromadzą doświadczenia, jakich nie daje żadna wyższa uczelnia. Tam nauczą się zawodu, ale nie poznają życia.
henryk.martenka@angora.com.pl
9Jeśli zdarzyło wam się fotografować London Eye, rzeźbę „Angel of the North” czy jakikolwiek inny współczesny obiekt architektoniczny, uważajcie, gdy będziecie wrzucać zdjęcia do sieci – nawet na swoją stronę na Facebooku. Już niedługo może za to grozić kara.
Unia Europejska zaproponowała absurdalne – zdaniem prawników i ekspertów – zaostrzenie przepisów o ochronie praw autorskich sprowadzające się do tego, że fotografowie publikujący lub sprzedający zdjęcia charakterystycznych obiektów architektonicznych i dzieł sztuki objętych prawem autorskim będą łamać prawo.
W Wielkiej Brytanii czy Polsce prawo zezwala na fotografowanie budynków czy dzieł sztuki na stałe znajdujących się w przestrzeni publicznej i wykorzystywanie zdjęć w dowolny sposób, w tym także komercyjnie. Prawo to nazywa się wolnością panoramy.
Taką wolnością cieszą się mieszkańcy Wielkiej Brytanii i wielu państw europejskich, jak Niemcy czy Hiszpania. W innych, np. Francji czy Belgii, jest ona mocno ograniczona. Z tego powodu na zdjęciach w Wikipedii brukselskie Atomium jest zaczernione. Zgodnie z francuskim prawem można publikować zdjęcia wieży Eiffla robione w ciągu dnia – prawa autorskie do budowli już wygasły – ale publikacja zdjęć nocnych to łamanie prawa, bo oświetlenie jest instalacją współczesną, chronioną prawem autorskim (...). KAYA BURGESS Tłum. Lidia Rafa „Zdjęcie z wakacji? Uważaj, bo zapłacisz karę”, „Dziennik Łódzki” nr 153