Pieniądze szczęścia nie mają
Przy tak dzielącym ludzi temacie dochodów i pieniędzy – wbrew pozorom łatwo znaleźć porozumienie. Wszyscy zgadzają się, że zarabiają i dostają za mało.
Z ekonomicznego punktu widzenia jest to w zasadzie niemożliwe: jeśli iluś ludzi zarabia za mało, to iluś musi zarabiać za dużo. Niestety, tych co zarabiają za dużo, w ogóle nie ma, a nawet jeśli się jacyś znajdą, to w ilości śladowej. „ Biedniejsza połowa ludzkości – 3,5 mld osób – posiada taki majątek jak 85 najbogatszych osób na świecie” – podają Do Rzeczy. Znalezienie kogoś z tych 85 osób wśród 3,5 miliarda jest jak szukanie złotej igły w stogu siana.
I wcale nie jest wykluczone, że tych osiemdziesięciu pięciu też uważa, że zarabia jeszcze za mało. No bo przy takim Billu Gatesie nie odróżniają się od tej reszty 3,5 miliarda. „ Bill Gates, najbogatszy człowiek na świecie, ma majątek wyceniany na 79 mld dolarów. Gdyby jego rodzina trwoniła 100 tysięcy dolarów dziennie, zajęłoby to jej 2170 lat”. Charakterystyczne jest, że jako pewnik przyjmuje się, że rodzina majątek będzie trwonić.
Najbogatszy Polak z listy „ 100 najbogatszych” tygodnika Wprost Jan Kulczyk ma majątek wyceniany na 16 mld złotych. Ile lat trwonić go będzie rodzina, pismo nie podaje, aczkolwiek pewne oznaki już są: na dziesiątym miejscu listy najbogatszych figuruje Grażyna Kulczyk z 2,7 miliardami złotych, które są odpryskiem z tych 16.
Ubiegły rok nie był dla najbogatszego Polaka szczęśliwy, albowiem – jak pisze Wprost – „ przysporzył biznesmenowi wizerunkowych kłopotów. Pojawiły się zarzuty w kontekście afery taśmowej”. Zarzuty te nie tyle „ pojawiły się”, co postawiła je właśnie redakcja Wprost, która ma do bogactwa stosunek dwuznaczny: z jednej strony listę najbogatszych tworzy, a z drugiej ją podgryza.
Czyż nie pasuje tu jak ulał opinia księdza Jacka Stryczka z charytatywnej akcji „Szlachetna paczka”, który w Newsweeku mówi: „ Polak troskę o biednych utożsamia z nienawiścią do bogatych”.
W konkurencji bogatych daleko nam do tych 85 osób, które mają tyle co 3,5 miliarda ludzi na świecie. Na szczęście daleko nam też do tych 3,5 miliarda.
Jesteśmy pośrodku. Środek jednak w pensjach to rzecz zwodnicza. Choć „ średnia pensja w I kwartale 2015 roku wyniosła 4055 złotych”, to mało kto ją widział. „ Najczęstszą pobieraną kwotą miesięcznych wynagrodzeń było 2,2 tysiąca” – podaje tygodnik W Sieci.
Z tym, że wszyscy Polacy zarabiają za mało, zgadzają się już powoli wszyscy. O to nietrudno, bo przecież wszyscy, którzy się z tym zgadzają, za mało zarabiają.
Polityka podaje, że nawet organizacja przedsiębiorców Lewiatan „ apeluje, by firmy nie zmniejszały sum, które zleceniobiorcy dostają na rękę – to grozi już bowiem wybuchem społecznym”. Rzecz idzie o to, że firmy wszystkie swoje koszty chcą przerzucać na zatrudnionych, którzy w efekcie nigdy nie zobaczą tyle pieniędzy, ile zarabiają.
„ Płaca minimalna 1750 złotych brutto oznacza, że pracownik otrzymuje na rękę zaledwie 1286 złotych, a pracodawcę kosztuje 2113 złotych”.
Polityka przedstawia dane, z których wynika, że „ praca w Polsce jest opłacana gorzej niż w innych krajach. Tylko 37 proc. wytworzonego PKB wędruje do kieszeni pracujących – reszta trafia do właścicieli firm”.
Tyle że wszyscy właściciele także uważają, że za mało zarabiają! Nie tylko tak uważają, ale robią wszystko, aby mieć więcej. Nie ma już w Polsce partii, która nie miałaby w swym programie, że należy zmniejszyć podatki. Szczególnie te wszystkie ugrupowania, które reprezentują „zwykłego człowieka”. Tylko że zmniejszenie podatków dla „zwy- kłego człowieka” oznacza wydatków przez państwo.
Nie ma najmniejszych podstaw, aby sądzić, że pozostające w ich kieszeni pieniądze za niższe podatki przedsiębiorcy przeznaczą na pensje zatrudnionych, ani nawet na rozwój swoich biznesów. Wydadzą je w pierwszym rzędzie na siebie, wszak sami za mało zarabiają. „ Rozwarstwienie dochodów po polsku polega na tym, że jedni zarabiają za mało, a inni – jeszcze mniej” – konkluduje Polityka.
Pieniądz, który ma być w gospodarce i społeczeństwie kołem napędowym rozwoju i źródłem motywacji, staje się jedynie powodem frustracji. Czasem w ogóle nie wiadomo, po co on jest. (Jak również tym bardziej nie wiadomo, po co go nie ma).
Jaskrawo pokazało się to na przykładzie nowego ministra zdrowia, prof. Mariana Zembali. Kiedy ten wybitny kardiochirurg, ulubiony uczeń prof. Religi i w ogóle świetlana postać, wszedł do rządu, gazety wyciągnęły mu to, że zarabia milion rocznie. Jako ilustracja szerszej transformacji ustrojowej i mentalnej w naszym kraju jest to tajemnicze i aż frapujące. Przecież kiedy młody Zembala zostawał lekarzem, to po to, aby wcale nie zarabiać. Pieniądze były ostatnią rzeczą, jaka ich wtedy w klinice w Zabrzu obchodziła. Nikt by im ich zresztą nie dał i też w ogóle o to nie zabiegali.
Na tym przykładzie widać, że pojawienie się pieniędzy w kapitalizmie pozostaje jakąś zagadką. Prof. Zembala zajmował się chorymi równie ofiarnie za minimum socjalne i bez wątpienia robiłby to przecież dalej – uznaje to za swoje powołanie. Na korzystanie ze swoich pieniędzy nie ma czasu, bo śpi (na nich) tylko cztery godziny dziennie: pozostałe spędza w pracy. Na pewno nie one są więc motywacją działania; wydają się w tym wszystkim nawet jakoś zbędne.
Rodzi się nawet podejrzenie, że to, że pieniądze są takie potrzebne, ktoś nam tylko wmówił.
Jednakże koronny argument na niedorabianie się – mianowicie że nie zabierze się ze sobą bogactwa na tamten świat – stał się już nieaktualny! Właśnie przeciwnie: swój status materialny zabierze się jak najbardziej. Jeśli na ziemi nie robi to już na nikim wrażenia, to może chociaż w zaświatach.
O nowej modzie na luksusowe trumny pisze Wprost: „ W krótkich seriach, z podświetlanym wnętrzem czy klimatyzacją”. Niejeden nieboszczyk ma lepszą sypialnię niż miał ją za życia.
W ostatnią drogę należy się udać luksusowym karawanem. „To się zaczęło po Smoleńsku. Telewizja pokazywała transport trumien z lotniska w konwoju karawanów. Klienci zakładów pogrzebowych też tak chcieli żegnać swoich bliskich”. Informacja, że brał udział w pogrzebach smoleńskich, „ to jest najlepsza reklama dla takiego karawanu”.
Nigdy nie wiadomo, co komu zaimponuje i czego się będzie zazdrościć.
Cały „rynek funeralny”, czyli grzebalny, wart jest 4 mld złotych rocznie, więc – jako całość – śmiało wszedłby już na listę najbogatszych.
A wydawałoby się, że chociaż po śmierci nie będziemy już dbali o różnice w dochodach i zarobkach. Tymczasem czeka nas wieczne rozwarstwienie.
zmniejszenie na
niego