NASZ EKSPERT Michał Fiszer komentuje
1 lipca 2015 r. nastąpiła zmiana na stanowisku dowódcy generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych Polski. Jest okazja, by spojrzeć krytycznym okiem na system kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi naszego kraju. Tak skomplikowanego systemu nie mieliśmy jeszcze
30 czerwca na emeryturę odszedł dotychczasowy dowódca generalny, gen. broni pil. Lech Majewski, a nowym dowódcą generalnym został gen. dyw. dr Mirosław Różański. Jest ponad dziesięć lat młodszy od swojego poprzednika i nie kończył radzieckich akademii wojskowych. Osobiście darzę generała Różańskiego szczególnym szacunkiem. Jako dowódca elitarnej 11. Dywizji Kawalerii Pancernej z Żagania dawał swoim podwładnym potworny wycisk, czyniąc ją jeszcze bardziej elitarną. Żołnierze dywizji bardzo często harowali na poligonie po 30 godzin bez przerwy, a mimo to uwielbiali wręcz swego dowódcę. Jak to robił – nie wiem, ale zdecydowanie ma charyzmę.
Niestety, gen. Różański zastaje niezwykle skomplikowaną sytuację, jeśli chodzi o system dowodzenia Siłami Zbrojnymi. Trafia na stanowisko jednego z trzech „pierwszych żołnierzy RP”. Bo teraz mamy trzech dowódców zamiast jednego, a wszyscy są równi i żaden drugiemu nie podlega. Tak się stało po sławetnej reformie rzekomo upraszczającej dowodzenie naszym wojskiem, która weszła w życie 1 stycznia 2014 r.
W wojsku dowódca powinien być jeden. I żołnierz tylko jego powinien słuchać. Tylko wtedy wojsko działa sprawnie, kiedy jeden człowiek wydaje rozkazy żołnierzowi i egzekwuje ich wykonanie. A tymczasem u nas na samym szczycie jest trzech generałów: dowódca operacyjny, dowódca generalny i szef Sztabu Generalnego, wszyscy trzej równi, na jednym poziomie, a nad sobą mają już tylko cywila – ministra obrony narodowej.
Podobno wprowadzenie tych trzech stanowisk miało na celu uporządkowanie kompetencji, a przede wszystkim