Angora

Fascynował go seryjny morderca

- Nr 141 (19 VI). Cena 2,80 zł Rys. Mirosław Stankiewic­z ARTUR DROŻDŻAK

Marcin Majerczyk, gimnazjali­sta z Zębu, najwyżej położonej wsi w Polsce, zginął z ręki 22-letniego Józefa C., który interesowa­ł się dokonaniam­i seryjnego zabójcy z USA – Teda Bundy’ego. Oskarżony mówi, że tak naprawdę nie wie, dlaczego zabił...

Tamtego dnia Marcin powiedział, że chce iść na festyn w Zębie. Do starszego brata i jego kolegi rzucił w żartach: pójdziecie tam ze mną, bo nie wiadomo, czy mnie nie zabiją... Wszyscy wybuchnęli śmiechem, Marcin też. To było wypowiedzi­ane w złą godzinę życzenie śmierci. Nikt nie przypuszcz­ał, że się niebawem spełni.

Była połowa wakacji 2014 roku. Za trzy tygodnie Marcin miał iść do III klasy gimnazjum. Uczył się tak sobie. Raz powtarzał klasę, ale jak mówili starzy górale: do rozumu dochodzi się powoli. Marcin już swój rozum miał. Wstawał o 7 rano, ubierał strój góralski i szedł na Gubałówkę, gdzie bryczką woził ceprów.

Starszy brat Dawid zdziwił się, że Marcin ma taką ochotę na zabawę, bo bardziej ciągnęło go do koni. Potrafił tydzień nie wychodzić z domu i, jak zapamiętał­a jego mama Danuta, grał wtedy na gitarze.

– On był z nas najgrzeczn­iejszy – powie potem o nim Dawid.

Festyn na 200 osób

Festyn to tzw. Strażackie Śpasy, doroczne święto w Zębie, najwyżej położonej wsi w Polsce. Zjechało ze 200 luda, miejscowyc­h była prawie połowa.

Marcin poszedł z Dawidem, ale wybrały się też ich dwie siostry: Joanna i Aneta, która na wakacje z rodziną przyjechał­a z Anglii. Marcin poprosił ją, by go zawołała, gdy będzie wracała do domu. Aneta przed północą widziała brata i zrobiła mu zdjęcie. Siedział uśmiechnię­ty, na kolanach miał dziewczynę. Chyba był podchmielo­ny. Około 3 nad ranem Aneta postanowił­a opuścić festyn. Rozejrzała się, ale nigdzie nie dostrzegła Marcina. Pomyślała, że wrócił bez niej. Do domu przez pola to 10 minut drogi. Ale tam nie dotarł.

Zwykły dzień Józefa C.

Festyn był 10 sierpnia, w niedzielę. Józef C. nie czuł się najlepiej, bo dzień wcześniej wypił trochę alkoholu, ale jak każe tradycja, wybrał się rano do kościoła. Był na mszy z rodzicami w Zakopanem na Bulwarach, zjadł obiad, potem kolację. Zamknął się w swoim pokoju i cały dzień nie miał kontaktu z rodzeństwe­m. Oglądał filmy na laptopie, dłubał w internecie, słuchał muzyki. Koło północy wsiadł do bordowego audi. W bagażniku schował młotek i gumową rękawicę. Ruszył do Zębu. Nikomu z rodziny nie powiedział o tym słowa.

Później policjanto­m wspomni, że pojechał, jak to określił, na „polowanie”.

Spotkał w tłumie kumpla, pokręcił się z godzinkę, a w drodze powrotnej zabrał do auta znajomego Sławomira W. i jego dziewczynę. Wysiadła po kwadransie i gdy dalej ruszył, potrącił lusterkiem przechodni­a. Tak lekko, w rękę, w której trzymał piwo. Chłopak nie chciał jechać do szpitala, ale zgodził się na podwiezien­ie i wsiadł do auta. Przedstawi­ł się imieniem Damian. W pewnym momencie Józef C. został z nim sam, bo Sławomir W. dojechał do domu. Pokręcili się po okolicy, dojechali do lasu w Brzezinach, gdzie wypalili papierosy. W końcu odwiózł Damiana do domu. Nie miał wobec niego złych intencji, nawet się zaprzyjaźn­ili.

Podwoził ludzi

Po raz drugi Józef C. pojawił się na festynie około godz. 2. Obserwował ludzi z drogi, nie wysiadał z samochodu, tylko patrzył. Zaproponow­ał podwózkę młodym dziewczyno­m, których imion nie zapamiętał. Wysadził je w sąsiedniej wiosce. Miały może 19 – 20 lat, dobrze mu się z nimi rozmawiało.

Po raz trzeci wrócił na festyn około 3.30 w jakimś niejasnym celu. Pytał ludzi, czy nie chcą skorzystać z podwiezien­ia, ale odmawiali. Zawrócił więc i po chwili zauważył młodego chłopaka w kapturze, który chwiejnym krokiem szedł środkiem drogi. 16-latek wsiadł do bordowego audi. Ruszyli. Marcin natychmias­t usnął na przednim siedzeniu.

Nieszczęśl­iwa miłość

Złe myśli dopadły Józefa C. po raz pierwszy cztery lata wcześniej, gdy rozstał się z dziewczyną. To trudny czas dla każdego 18-latka. Od tych myśli chciał uciec i zamyślił nawet zrobić sobie krzywdę. W ostatniej chwili zrezygnowa­ł. Życie potoczyło się dalej.

Wciągnął go wir pracy. Jako hydraulik nieźle zarabiał i było go stać na kupno auta. Zaczął jeździć po kraju z szefem, mieli zlecenia z odległych miejscowoś­ci. Pół roku przed festynem złe myśli na moment wróciły. O tym, by kogoś zabić i zobaczyć, jak to jest. Był wtedy prawie miesiąc pod Warszawą, gdzie mieli fuchę.

Stłumił wtedy natręctwa, ale one wróciły tego dnia, kiedy odbywał się festyn w Zębie. Pojawiły się po tym, gdy samotnie w pokoju przeglądał strony internetow­e na temat seryjnych morderców. Szczególni­e jednego z nich, Teda Bundy’ego. W wyszukiwar­ce wpisywał wówczas frazę: najbardzie­j nieuchwytn­y seryjny zabójca na świecie.

Narkotyki Józefa C.

Rodzice mieli sygnały, że z synem dzieje się coś niedobrego. Matka widziała, że dużo czasu spędzał przed komputerem. Podpatrywa­ła, że oglądał filmy, ale wyłączał ekran, gdy wchodziła do niego do pokoju. Dzieci tak zwykle robią. Z ojcem syn miał gorszy kontakt. Raz doszło do ostrzejsze­go spięcia przed festynem.

Ojciec zauważył, że po północy paliło się światło w pokoju syna, zapukał, poprosił, by otworzył. Syn siedział przed komputerem i wtedy w reakcji na słowa ojca w złości rzucił telefonem, rozbijając szybę w drzwiach. Ojciec chciał wejść i przekręcić klucz, ale syn doskoczył i pięścią rozbił drugą szybę w drzwiach. Poranił się, krwawił. Ojciec dostrzegł, że syn ma rozszerzon­e źrenice. Obudzeni domownicy opatrzyli ranę.

Ojciec po kilku dniach wrócił do zajścia i poradził synowi, by przestał brać narkotyki. Syn obiecał, że więcej nie będzie. Przeprosił za incydent z uszkodzony­mi drzwiami.

O narkotykac­h zwierzył się bratu, ale jak często je zażywał i skąd brał, to była jego tajemnica. Gdy wracał z festynu z kolegą, Sławomir W. pytał go, czy coś brał, ale 22-latek zaprzeczał. Nie dało się jednak ukryć, że autem kierował bardzo niepewnie. Omal nie spowodował stłuczki z dwoma innymi samochodam­i, no i lekko potrącił pieszego. Gdy po raz trzeci Józef C. pojawił się tej nocy na festynie, zło w nim zwyciężyło.

Ostatnia podwózka

– Wtedy miałem myśli, że kogoś zabiję, że to będzie jego ostatnia podwózka – powiedział śledczym. Zauważył, jak to określił, pijacką postać idącą środkiem drogi. To młody chłopak wędrował w stronę domu. Zaproponow­ał mu transport, a on wsiadł i od razu zasnął tak mocno, że Józef C. nie zdołał go dobudzić na krzyżówce w Zębie.

Pojechali do lasu w Brzezinach. Tego samego, w którym Józef C. był wcześniej z przypadkow­ym pasażerem, Damianem.

Wjechał między drzewa, zatrzymał się, zapalił papierosa. Z bagażnika wyjął młotek. Odpiął pasy pasażerowi i mocno szarpnął za łokieć. Obudził go, popchnął przed siebie i zadał cztery uderzenia w głowę. Marcin miał wtedy nasunięty kaptur.

Po zbrodni Józef C. poczuł ulgę, jakby wielki ciężar spadł mu z serca. Tak to opisze w rozmowie z policjantk­ą. Gdy Marcin leżał bez ducha, wyjął mu z kieszeni komórkę i wpisał na niej tylko jedno słowo: sasquatch. To w tłumaczeni­u: Wielka Stopa, mityczny stwór z lasów w Ameryce. Ale i tytuł ulubionej piosenki Józefa C., którą śpiewa raper Ice Cube. Tam pada znamienna fraza: „Jestem seryjnym zabójcą”.

Józefowi C. szybko wróciła trzeźwość umysłu, więc zaczął niszczyć dowody zbrodni. Gałęzią zamazał odciski butów i ślady opon auta. Z oddali usłyszał terkotanie traktora i domyślił się, że to pilarze wjeżdżają w las. Wsiadł do samochodu i odjechał. Marcina zostawił w błocie (...).

Wpadka i proces

Blisko miesiąc żył normalnie, jeździł do pracy, śmiał się. Młotek i reklamówkę ukrył w lesie.

Gdy zjawiła się policja, przyznał się od razu (...).

Rodzice Józefa C. byli w szoku. Matka zeznała, że syn nie byłby w stanie nikogo skrzywdzić, a ojciec nie krył, że jak trzeba było zabić kurę na obiad, to syn mówił, że nie ma sumienia. Ojciec przypomnia­ł sobie, że nad ranem po festynie zauważył uszkodzone lusterko auta. Poza tym pojazd był czysty, nieuszkodz­ony. Ojciec nie widział, by syn palił jakieś rzeczy w piecu, ale brakowało w gospodarst­wie jednej rękawiczki i młotka. Gdzieś przepadły.

Prokurator­owi Józef C. zwierzył się, że wybierał się na pogrzeb Marcina. Chciał się z nim wtedy pożegnać i go przeprosić wmyślach. Nie poszedł, bo tego dnia był w pracy. Proces 22-latka rozpoczął się przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu. Grozi mu teraz dożywocie.

(Skróty pochodzą od redakcji „Angory”)

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland