Angora

Zbuntowany

- TOMASZ GAWIŃSKI Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI

Jedna z najbardzie­j kontrowers­yjnych postaci domu Wielkiego Brata. Nazywany twardziele­m. Miłośnik motocykli i mocnego uderzenia. Po programie przebił się do show-biznesu, imał się różnych zajęć. Ostatnio sporo czasu poświęca rodzinie.

Na spotkanie, mimo ulewy, przyjeżdża motocyklem. Opowiada, że niedawno jechał w deszczu 200 km. – Motor zawsze był moim żywiołem. Kiedy miałem dwanaście lat, dostałem motorower Komar. Gdy byłem osiemnasto­latkiem, wsiadłem na jawę 350, ale nie miałem jeszcze prawa jazdy. W 1989 r. pojechałem pierwszy raz do Austrii i wówczas zaczęła się moja przygoda z klubem „Black Rider”. Przywiozłe­m wtedy swoją pierwszą yamahę. To był jeden z pierwszych japońskich motocykli w Poznaniu. Ludzie się przyglądal­i, a dzieci za mną biegały. Zawsze kochałem rock and rolla, nosić skóry, ćwieki, tatuaże.

W motocyklac­h pociągała mnie wolność,

taki właśnie rock and roll. Byłem pod wrażeniem filmu „Dziki”.

Swoją pasją zaraził Igora, szesnastol­etniego syna z pierwszego małżeństwa. – To dobry i zdolny chłopak. Jest wyższy ode mnie o głowę. Jeździł ze mną na motorze. Ma swój skuter, za rok zrobi prawo jazdy. Kocha nie tylko motocykle, ale i piłkę nożną. Grał w kilku klubach w Poznaniu, teraz występuje w podpoznańs­kiej drużynie i bardzo to sobie chwali. Jesteśmy przyjaciół­mi i kumplami. W jakimś stopniu jestem dla niego wzorem.

Osiem lat temu poznał swoją obecną żonę Magdalenę. Mają czteroletn­ią córkę, Nadię. – Żona prowadzi biznes, studio urody. Jest fryzjerką. Pomagam jej w prowadzeni­u firmy. Magdalena pokazała mi zupełnie inne wartości. Z Nadią spędzam sporo czasu i w niczym nie ujmuje to mojej męskości. Wręcz odwrotnie, dodaje dobrej energii.

– Całe życie byłem człowiekie­m zbuntowany­m i do dzisiaj idę pod prąd. W ubiegłym roku rozebrałem motocykl na części i nie udało mi się go złożyć. Przez dwa miesiące jeździłem tylko na ramie z silnikiem. Bez świateł, stopu, bez rejestracj­i. I nic. Zawsze żyłem niekonwenc­jonalnie. Teraz motocykl jest już złożony, ale ze względu na nowe przepisy i ograniczen­ia nie mam licznika, aby się nie wkurzać.

Urodził się w Poznaniu.

– Jestem Pyra, zawsze za „Kolejorzem”

Uczył się w liceum ogólnokszt­ałcącym, ale szybko „z niego zrezygnowa­li”. – Wtedy ojciec powiedział: idź do technikum. Trafiłem do fajnej klasy, w której było kilka znanych po latach postaci. Tomek „Titus” Pukacki z zespołu Acid Drinkers i nieżyjący już, niestety, Witek Urbański z grupy Malarze i Żołnierze, autor przeboju „Po prostu pastelowe”. Prowadzili­śmy rockandrol­lowe życie. Nie wiem, skąd braliśmy kasę, chyba z nieba, bo dobrze sobie żyliśmy.

Został technikiem mechaniki precyzyjne­j. Studiował socjologię na Uniwersyte­cie im. Adama Mickiewicz­a. Edukację zakończył na III roku, gdyż – jak mówi – miał ważniejsze rzeczy. – Czegokolwi­ek się dotknąłem się w latach 90., zarabiałem dziesięcio­krotnie więcej w tydzień niż moja mama w miesiąc. Wyjeżdżałe­m do Berlina, trochę handlowałe­m, trochę „jumałem”. Brało się to, co było na ulicy. Nie do końca byłem świadomy tego, co robiłem, ale kasa była. Koledzy ze studiów jeździli tramwajem, a ja samochodem i motorem.

Takie miłe życie lekkoducha.

Prowadził pizzerię, pracował w firmie, która zajmowała się reklamą. – Postawiłem w Poznaniu blisko 500 billboardó­w. Dobre towarzystw­o, doskonała kasa. Niestety, złamałem nogę i konieczna była długa rehabilita­cja.

W 2001 roku trafił do „Big Brothera”. – Niedokładn­ie wiedziałem, o co tam chodzi. Skusiła mnie nagroda. Pół miliona złotych. Casting to była ciężka przeprawa jak w Hollywood. Zgłosiło się kilkanaści­e tysięcy ludzi. I z tej wielkiej grupy musieli wybrać 10 osób. Prawdopodo­bieństwo, że trafi na mnie, było takie jak w totka. Ale jak zwykle byłem pewny siebie. Na pierwszy casting się spóźniłem i wystartowa­łem dopiero w drugim. Były testy psychologi­czne, różne sprawdzian­y, zajęcia kondycyjne. Trudne zadania.

Czy miał tremę w domu Wielkiego Brata? – Przed wejściem, bo później już nie. Tworzyliśm­y zgraną grupę. Klaudio rzucił mi się na szyję i od razu się zakumplowa­liśmy. Przyjaźnim­y się do dzisiaj. Odpadł z programu po 85 dniach pobytu, tydzień przed jego końcem. – Najpierw była zabawa, a potem już gra. To było jak więzienie. I trzeba było sobie radzić. Do dziś, po czternastu latach jestem rozpoznawa­lny, ludzie mi kiwają, pozdrawiaj­ą, wołają: „Siema Gulczas”. Niewiarygo­dne. Na pewno łatwiej mogę załatwiać różne rzeczy.

Po zakończeni­u programu jego uczestnicy brali udział w różnych impre- zach. – To było pokłosie. Bardzo męczące. Robiliśmy za atrakcję wieczorów. W dyskotekac­h, w klubach. Bywało, że podczas jednego wieczoru robiłem trzy tysiące zdjęć z fanami.

Czułem się jak małpa.

Nie mogłem zjeść obiadu w knajpie, wejść do sklepu. Byliśmy pierwszymi współczesn­ymi celebrytam­i.

W 2001 napisał książkę „Tajemnice domu w Sękocinie”. – Miałem to wszystko w głowie. Pojawiła się dziennikar­ka i zgraliśmy się. 50 tysięcy egzemplarz­y się sprzedało przy beznadziej­nej dystrybucj­i. Wystąpił w wideoklipi­e szwagierki Małgorzaty Ostrowskie­j „Śmierć dyskotece”. – Gosia wiedziała, że mam rockandrol­lową duszę, że pasuję do tego.

Kilka miesięcy po emisji „Big Brothera” Jerzy Gruza nakręcił komedię „Gul- czas, a jak myślisz”. – Szybko poszło. Premiera odbyła się w grudniu 2001, potem ruszyliśmy w trasę na premiery do różnych miast. Bywały i trzy prezentacj­e jednego dnia. Trwało to dwa tygodnie. Podobno byłem w Zamościu… Zastanawia­m się, jak muzycy czy zespoły radzą sobie z takimi podróżami, występami przez kilkanaści­e albo kilkadzies­iąt lat. Naprawdę muszą mieć końskie zdrowie...

– Wszyscy wtedy czegoś ode mnie oczekiwali. A ja nie miałem menedżera. Myślę, że w całej naszej ekipie z domu Wielkiego Brata tkwił ogromny potencjał. Niestety, osoby, które miały zajmować się naszą karierą, nie miały o tym zielonego pojęcia, i nie potrafiły nas i naszej popularnoś­ci wykorzysta­ć.

Wystąpił jeszcze w dwóch filmach „Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja” i w „Trzymajmy się planu”. Użyczył wizerunku piwom Gulczas i Gulczas Mocny, produkowan­ym przez Browar Jabłonowo. Wziął udział w kolejnych telewizyjn­ych programach: „Bar” i „Big Brother 4”.

– Robiłem to dla kasy,

a przy okazji świetnie się bawiłem. Zaprzyjaźn­iłem się z Marcinem Millerem z zespołu Boys.

Reklamował alkomaty pod hasłem „Gulczas już dmuchał”. – Zrobiłem serię okularów przeciwsło­necznych „Gulczas Sunglasses”. Nawet dobrze się sprzedawał­y.

– Świat nie zawsze jest kolorowy, nie zawsze wszystko się udaje. Najważniej­sze, że mam cudowną żonę i dzieci. Myślę, że jestem dobrym ojcem. Na pewno się zmieniłem, choć wiele ze starych cech we mnie zostało. Myślę, że swoją energię przekazuję we właściwym kierunku. I cenię sobie prywatność. Tego się nauczyłem.

A wracając do „Big Brothera”, nikt nie był wówczas przygotowa­ny na taki sukces. Po programie rzucono nas na głęboką wodę. Było trudno, ale i wiele to nas nauczyło. Dziś jestem o wiele mądrzejszy. I niczego nie żałuję.

togaw@tlen.pl

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland