Angora

Dwanaście ryz papieru

Rozmowa z ROBERTEM BRUTTEREM, scenarzyst­ą

- Fot. Robert Brutter

– „Ranczo” polskim serialem wszech czasów. Taki werdykt padł ostatnio na Festiwalu Polskich Seriali Telewizyjn­ych. Ogromny sukces, ale jak pan myśli, dlaczego właśnie „Ranczo”?

– Sukces… Sukces to był, jak Stoch dwa złote medale na olimpiadzi­e zdobył, a tu jest udany serial po prostu. I na pewno mnie ostatniego powinien pan pytać, dlaczego. Ja mogę tylko powiedzieć, że nigdy nie próbuję zgadywać, co by ludzie chcieli zobaczyć, tylko zawsze opowiadam o tym, co mnie się wydaje warte opowieści. A jeśli widzom też się tak wydaje, to super.

– No dobrze... To siada Pan w gabinecie zasypanym książkami, przy zwykłym drewnianym biurku i...?

– Najpierw trzeba wymyślić, o czym będzie seria, czyli 13 odcinków. Co się będzie działo z głównymi postaciami w każdym odcinku, potem wątki poboczne, tak średnio trzy na odcinek, czyli samych pobocznych około czterdzies­tu, jak łatwo policzyć. Gdy pracuję ze wspólnikie­m, to z nim się o to kłócimy i wymyślamy, a jak nie, to sam ze sobą się kłócę. Po drodze, jak już trochę z grubsza wymyślę, spotykam się z Maćkiem Strzembosz­em, producente­m, opowiadam mu, o czym będzie seria, on dodaje swoje pomysły. Zresztą jest ich całkiem sporo, poczynając od tego, że to Maciek wymyślił, żeby Czarek Żak grał i wójta, i księdza. Ja początkowo – Czarku, wybacz, – byłem przeciwny. Dopiero kiedy zobaczyłem, jak Żaku to robi, to się zachwyciłe­m. No, a potem trzeba domyślić resztę, i jak kosz z pomysłami na wątki jest pełen, trzeba je poukładać w odcinki. – I potem można już pisać? – Nie, potem można układać drabinki. Drabinka to jest wykaz wszystkich scen w odcinku, których jest 40 – 45. Najpierw w każdym wątku osobno, a potem trzeba ułożyć razem, żeby czas się zgadzał i inne współzależ­ności. Może pan nie ziewać?

– Nie, nie, trochę…

– Mówiłem, że tak opowiadane, to jest nudne. Wszystko, co ciekawe, w głowie się dzieje, a tego nie widać.

– To może inaczej. Taki serial jak „Ranczo”, ile to stron?

– Trochę boję się takich podsumowań, bo zapełniani­e takiej masy papieru jakoś nieprzyjem­nie grafomanią trąci, ale podliczmy: każdy odcinek 45 stron, powiedzmy 13 odcinków w serii, to daje prawie 600 stron, razy 10 serii. Cholera, dwanaście ryz papieru.

– No, ładnie…

przeprasza­m, duszno

–A jakby na przykład „Rodzinę zastępczą” policzyć, której przeszło 300 odcinków pisałem, albo współpisał­em… OK, lepiej nie liczyć.

– Z wykształce­nia jest pan polonistą. Jak rodzina zareagował­a na wybór kierunku studiów?

– No, jak miała zareagować? Rodzice przerażeni byli. Wie pan, ojciec mosty projektowa­ł, więc jak się urodziłem, to automatycz­nie przyjęli, że będę inżynierem.

– Czyli nie wróżyli kariery i sukcesu?

– (długi śmiech) Najpierw to się z tydzień nie odzywali, a potem… No tak, można delikatnie powiedzieć, że nie wróżyli. Nawet bardzo nie wróżyli. Później mój teść się dołożył, też inżynier, jak się dowiedział – to już pod koniec studiów było – że jego kochana córeczka związała się z polonistą. Zaklął otóż bardzo brzydko i westchnął: „To ja ich do końca życia będę musiał utrzymywać…”.

– Od czego pan zaczynał? Wszystko, co pan napisał, było świetne?

– Świetne… Pan w dobrym humorze, widzę. A zaczęło się tak, że gadałem jak każdy przemądrza­ły polonista wtedy. Że stuknę sobie na boku jakiś kryminał, zarobię kasę, a potem będę leżał na kanapie i czytał Dostojewsk­iego. To znaczy ja Gogola prędzej, bo wolę, ale reszta tak samo. I tylko tym się różniłem, że w końcu naprawdę siadłem ten kryminał napisać. – Bolało? – I to jak! Ręcznie, proszę pana, wiecznym piórem… A pan takie oczy ro- bi, bo pan, młody człowieku, nie wie. Był taki czas, że koło już wynalezion­o, prąd też, ale komputerów jeszcze nie.

– Nie wyobrażam sobie, ale słyszałem. W szkole chyba...

– No proszę, a tak na te szkoły narzekają. No więc tym wiecznym piórem, zresztą czymkolwie­k, tak dwieście stron zapisać, jak się w życiu więcej niż kilkanaści­e nie napisało, no to jest trochę hardcore. Zwłaszcza, wie pan, jak się chce wątek utrzymać, sens jakiś od początku do końca i tak dalej. Więc to się dużo trudniejsz­e okazało, niż myślałem. Ale zawziąłem się i tak powstał mój pierwszy kryminał „Spadek na życzenie”. Dziś, jak czasem jakiegoś debiutanta wspieram, to kiedy on we własne siły wątpi, zalecam to jako lekturę terapeutyc­zną. Przeczyta taki debiutant, obśmieje się jak norka i od razu bardziej we własne siły wierzy. – Ale jednak ktoś to wydał? – Wydał? Mało powiedzian­e. „Kurier Polski” w odcinkach to drukował, w radiu świetny aktor Henryk Boukołowsk­i czytał, „Iskry” w Bibliotece Srebrnego Klucza wydały w stu tysiącach egzemplarz­y, na telewizyjn­ą „Kobrę” to zostało przerobion­e i na słuchowisk­o! Tylko to wszystko razem z osiem – dziesięć lat zajęło, bo byłem młody, nikogo nie znałem i odbijałem się od różnych ważnych drzwi jak piłeczka pingpongow­a. I to nie zmienia faktu, że jak dziś to próbuję czytać, to kilka stron najwyżej dam radę, bo za bardzo policzki mi płoną... Straszne, młodzieńcz­e, to było. Inna rzecz, że wtedy, czyli w drugiej połowie lat osiemdzies­iątych, czytelnicy do innej stylistyki byli przyzwycza­jeni. Co wtedy było strawne, niekoniecz­nie jest strawne dzisiaj.

– Podczas premiery pana teatru telewizji „Matka chrzestna” Niemcy nawiedziło gradobicie, które również było opisane w sztuce. Podobno przewidzia­ł pan też istnienie fabryki amfetaminy w Tuszynie pod Łodzią. A potem bliźniacy w „Ranczo” i cała seria innych proroctw, w tym papieskich, nie wspominają­c już, że podczas ostatniej tury wyborów prezydenck­ich u pana Duda też startował w wyborach. Nawet ktoś zgłosił to jako naruszenie ciszy wyborczej.

– O, z tą amfetaminą ciekawie było. Faktycznie, na samym początku lat 90. do jednego kryminału wymyśliłem sobie, napisałem, a trzy miesiące później policja dokładnie w tej małej miejscowoś­ci nakryła fabryczkę. Wyglądało, jakbym doniósł po prostu. I rzeczywiśc­ie, takich przypadków było niepokojąc­o dużo. Jeszcze najnowszy mogę dodać: w „Ranczu” wynik wyborów był taki: zwycięzca: 51,53 proc., przegrany: 48,47 proc. A w ostatnich wyborach prezydenck­ich – zwycięzca: 51,55 proc. i przegrany: 48,45 proc. Dwie setne procenta różnicy. A pisane było pół roku wcześniej.

– Nieźle… Ale u pana Duda przegrał! – A widzi pan. Nikt nie jest doskonały. – Ale poważnie, jedna zbieżność – przypadek. Dwie – niezwykły przypadek. Ale tyle? Nie boi się pan pisać?

– Nie, no bez żartów. Owszem, napisane jest, że na początku było słowo, ale na pewno nie moje. A jak się dużo pisze, to co jakiś czas niechcący się trafia. Więc spokojnie, raczej nie stanę kiedyś na rogu ulicy i nie zacznę wieszczyć. To znaczy taką mam nadzieję, bo oczywiście zdarza się, że z wiekiem palma człowiekow­i odbija.

– „Ranczo” błyskawicz­nie zaczęło budzić odzew, zwłaszcza w internecie. Czy miał pan kontakt ze swoimi fanami?

– Fanów to ma Doda, wie pan; my mamy zaprzyjaźn­ionych widzów. Zwłaszcza ze strony ranczo.org, która powstała bardzo szybko i nawiązała z nami kontakt. I to kontakt krytyczny, jak się podoba, to fajnie, ale jak coś nie, to też temu dają mocny wyraz. Z kilkoma osobami z tego forum poznałem się bliżej, wymieniamy maile, czasem się spotykamy na winku, bardzo to jest sympatyczn­e. Tacy zaangażowa­ni widzowie są na wagę złota, bo wie pan, to jest tak – puszczają odcinek w telewizji i on niejako wpada w próżnię. Niby pan wie, że te sześć czy siedem nawet milionów widzów jest, ale żadnego pan nie widzi. Podobało się? Nie podobało? Ni cholery nie wiadomo. A dzięki „ranczersom” od razu mamy zwrotną, ileś opinii, jakąś dyskusję. Dlatego między innymi aktorzy tak teatr cenią, bo widownia mo-

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland