Kto zatopił Marynarkę Wojenną RP?
Cywile w wojsku
Więc zamiast okładania się krzyżami, zamiast nienawiści, obelg i szarpania na Krakowskim, może raz w roku wspominki, z muzyką, poezją, serdecznym słowem. I może z tej okazji lepiej będziemy pamiętać i serdecznie wspominać tych, którzy w tej tragicznej katastrofie od nas odeszli. To byłby taki coroczny, serdeczny pomnik dla Ich pamięci.
Każdego roku w ostatnią niedzielę czerwca obchodzone jest w Polsce Święto Marynarki Wojennej. Niestety, każdego roku w niepodległej Polsce to święto staje się tylko fikcją. Marynarka Wojenna traktowana jest po macoszemu. Jest, a jakoby jej nie było. Polska, prawie czterdziestomilionowy kraj z dostępem do morza, stała się państwem, które niezbyt szanuje tradycje morskie i nie darzy szacunkiem tych, którzy stoją na straży ponadpięćsetkilometrowego wybrzeża. Lata poprzedzające transformację ustrojową to okres pełnego prawie rozkwitu sił morskich Polski. Posiadaliśmy flotę wojenną, jak na owe czasy nowoczesną i silnie uzbrojoną. W jej skład wchodziły okręty różnych klas począwszy od niszczycieli, okrętów podwodnych przez trałowce bazowe i redowe, kutry torpedowe i rakietowe, a na ścigaczach oraz na sporej liczbie okrętów pomocniczych i specjalnych skończywszy. Na stanie MW znajdowały się okręty szkolne WSMW oraz okręty hydrograficzne. Po 1989 roku Marynarkę zaczęto systematycznie ograniczać. Zamiast modernizować, spisywano okręty na złom jako nierentowne. Tymczasem niektóre państwa morskie do dziś eksploatują tego typu jednostki i chwalą je za dzielność morską i bojową. Czym się kierowali nasi przywódcy, tego nie mogę pojąć.
Zezłomowane trałowce bazowe typu 254K i 254M zbudowano w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Było ich 12. Kolejne 12 okrętów typu 206 również wybudowała ta sama stocznia. Stocznia Północna w Gdańsku produkowała natomiast okręty desantowe na potrzeby naszej floty, a także na eksport. Szkoła oficerska Marynarki Wojennej kształciła oficerów morskich specjalności, którzy zajmowali stanowiska służbowe na tych jednostkach. Potem kształcenie kontynuowała Wyższa Szkoła Marynarki Wojennej. Oficerów przybywało, ale ciągle było ich za mało. Utworzono zatem szkołę chorążych, w której kształcono specjalistów na poziomie techników w specjalnościach morskich. Niestety, coraz mniej przybywało jednostek pływających.
Od czasu transformacji ustrojowej, a także, o dziwo, od czasu wejścia Polski do NATO, Polska Marynarka Wojenna w zastraszający sposób zaczęła się kurczyć. Niektórzy trzeźwo myślący politycy starali się alarmować o tej sytuacji. Niestety, nie przynosiło to rezultatu. Nowym władzom jakoś nie było po drodze z Marynarką Wojenną! Byliśmy zafascynowani przynależnością do NATO i do Unii Europejskiej. Wydawało nam się, że jesteśmy już w raju, bezpieczni. Nasi władcy przekonywali, że nic nam z zewnątrz nie zagraża. Zapomnieli, że wolność nie jest nigdy dana na zawsze. Buńczuczne zapewnienia o bezpieczeństwie wkrótce okazały się mitem (...). Polskie siły zbrojne, nie tylko marynarka, były niewystarczająco przygotowane to ewentualnej konfrontacji zbrojnej z przeciwnikiem. A budżet MON systematycznie kurczył się na rzecz innych inwestycji. Nie zapomnę, jak to minister Siemoniak lekką ręką oddał kilka miliardów złotych na potrzeby „wyższej konieczności” państwa. Premier Tusk nawet raczył go oficjalnie za to pochwalić. Jeżeli minister obrony narodowej rezygnuje z i tak mizernego budżetu na armię, to nic tylko płakać.
Wydarzenia na Ukrainie, aneksja Krymu i całe to zamieszanie z Rosją pokazały, że jesteśmy kompletnym zerem, jeżeli chodzi o wyposażenie w sprzęt (...). Niektórzy wysokiej rangi oficerowie NATO przejrzeli wreszcie na oczy. Jednoznacznie dano nam do zrozumienia, że po pierwsze musimy być gotowi do samodzielnego ewentualnego odparcia potencjalnego wroga. NATO może nam w tym dopomóc, ale to nasz kraj i nasze siły zbrojne muszą być wystarczająco silne, aby obronić się w pierwszych, decydujących dniach. I tak rozpoczęła się batalia obronna! Nagle nasi przywódcy oprzytomnieli i stwierdzili, że jednak armię trzeba unowocześnić, uzbroić i wyszkolić. Oczywiście, Marynarka Wojenna jak zwykle pozostała na uboczu tego zapału. Coś tam minister wspomniał o zakupie okrętów podwodnych, ale to piosenka dość odległa. Ostatnio nawet MON bąknął o zamówieniu sześciu jednostek w polskich stoczniach.
Wracając do Święta Marynarki Wojennej, to jestem bardzo zdziwiony oziębłym stosunkiem do tego rodzaju sił zbrojnych, jakim jest MW. 22 czerwca prezydent Komorowski wyznaczył generała broni Marka Tomaszyckiego na stanowisko naczel- nego dowódcy WP na wypadek wojny! Może to i dobry wybór. Mnie zastanowił jednak fakt, że podczas tej uroczystości nie zauważyłem ani jednego przedstawiciela Marynarki Wojennej! Czy MW jeszcze istnieje, czy już pozostało tylko wspomnienie? Na koniec z okazji tego święta przesyłam byłym i obecnym marynarzom wszystkich stopni serdeczne życzenia! Może jednak ci najmłodsi doczekają czasu ponownego rozkwitu morskich sił zbrojnych Polski!
Piszę do Was, by przedstawić sytuację, w jakiej znajdują się pracownicy cywilni wojska. Pracujemy w jednostkach, instytucjach, ośrodkach wojskowych wspólnie z żołnierzami. Robimy mniej więcej to samo, lecz nasze zarobki są diametralnie różne. Dochodzi do tak kuriozalnych sytuacji, że szeregowy zawodowy, mający wykształcenie gimnazjalne, zarabia na rękę 3 tys. złotych, ma prawo do emerytury po 15 latach i wielu dodatków, np. dostaje mieszkanie lub ekwiwalent za mieszkanie. Natomiast osoba po studiach magisterskich pracująca na etacie specjalisty jako pracownik cywilny, ze stażem 10 lat, zarabia zaledwie 1600 – 1700 zł netto! Poza tym cywil w wojsku ma w obowiązkach ciągłe kształcenie się, robienie kursów i dodatkowych uprawnień, za co nie przysługuje mu żadna podwyżka! W rozmowach ze znajomymi wstydzimy się przyznać, ile zarabiamy przy naszych kwalifikacjach i stażu pracy. Ludzie nam nie dowierzają, że tak mało.
Rzadko kiedy pensja pracownika wojska z 20-letnim stażem przekracza 2 tysiące zł. Młodzi mają jeszcze gorzej, bo nie mają stażu pracy, który uprawnia do świadczenia za wysługę lat. Gdzie tutaj sprawiedliwość? Nie mamy praktycznie żadnych przywilejów. Od sześciu lat nie mieliśmy podwyżek, podczas gdy dwa lata temu żołnierze dostali po 300 zł, a cywile nic! Nie mamy nawet prawa do strajku. Armia ma nas za piąte koło u wozu.
Mitem jest dyspozycyjność żołnierzy, która by uzasadniała ich o wiele wyższe zarobki. Po godzinie 15 przeważnie już nikogo nie ma w pracy, nie mówiąc o wolnych weekendach. Żołnierze dużo częściej dostają zapomogi (...). Nasze wielokrotne prośby o poprawę naszej sytuacji wystosowywane przez związki zawodowe do MON-u nie dały żadnych rezultatów.
Rozmawiam z pracownikami, którzy mają po 30 lat pracy w wojsku