Nie dać się bankowej wiertarce
Rozmowa z PIOTREM SOBONIEM, doradcą finansowym
– Pożyczy mi pan pieniądze? – Nie mam. – A gdyby pan miał? – Też bym nie pożyczył. Z założenia nie pożyczam pieniędzy, nie lubię tracić znajomych. Dziadek wiele lat temu wpoił mi zasadę: dobry zwyczaj, nie pożyczaj.
– A jeszcze lepszy – nie oddawaj. Ja bym panu nie oddała. – Dlatego nie lubię pożyczać. – Bo jest pan specjalistą od nieoddawania. Na blogu AntyWindyk.pl uczycie ludzi, w jaki sposób nie regulować zobowiązań. Trochę to wątpliwe z moralnego punktu widzenia, nie mam racji?
– Nikogo nie uczymy, jak kraść czy nie oddawać. Raczej powiedziałbym, że stoimy na straży prawa: pilnujemy, by ludzi nie krzywdzono, nie wykorzystywano uprzywilejowanej pozycji, nie ściągano z nich długów nie wiadomo za co w wysokości wyssanej z palca, co często się zdarza. Zwyczajny człowiek w zderzeniu z instytucją finansową posiadającą nieograniczone zasoby finansowe i zastępy prawników ma nikłe szanse na wygraną. Gdybym poszedł do sądu i powiedział, że jest mi pani winna 100 tys. zł, to jak pani nie będzie umiała się bronić, to przegra. I dostanie nakaz zapłaty. My po prostu pomagamy ludziom toczyć batalie prawne. Ale o wyniku takiego starcia decyduje niezawisły sąd. I to przed tym sądem potencjalni wierzyciele muszą udowodnić, że Kowalski czy Nowak jest im faktycznie coś winien, ile i dlaczego.
– To oczywista oczywistość, że zanim ktoś wystawi tytuł wykonawczy, musi udowodnić, że ma prawo do tych pieniędzy.
– Tak powinno być. Ale sądy często traktują dokumenty przedstawiane przez banki niczym prawdę objawioną. I już na sam ich widok wyrokują: płacić. Choć często wystarczy uważniejsza lektura, by się zorientować, że to stek bzdur.
– To proszę się uwiarygodnić: jakie macie doświadczenie, jakie kompetencje, aby występować w takich sprawach? Nie jesteście przecież prawnikami.
– Jesteśmy praktykami. Choć mój wspólnik Wojtek Brzozowski rozpoczął studia prawnicze dopiero w zeszłym roku, to często naszymi klien- tami są prawnicy. Wcześniej przez osiem lat był windykatorem, jednym z najlepszych w kraju. Ale napatrzył się na tyle niesprawiedliwości, był świadkiem tylu dramatycznych sytuacji, że postanowił przejść na jasną stronę mocy i pomagać dłużnikom. Ja pracowałem dla banków jako handlowiec i nie będę ukrywał – byłem dobry. Teraz widzę, że nieświadomie zakładałem ludziom pętlę na szyję, jak się później okazało – sobie również. Bo wziąłem spory kredyt. Z początku nie miałem żadnych problemów ze spłatą, wydawało mi się, że taka sytuacja będzie trwać. I tak było, ale do czasu. Bank, z którym współpracowałem, z dnia na dzień podjął decyzję, że przestaje się bawić w kredyty dla osób fizycznych. Znalazłem się w gronie stuosobowej grupy ludzi, którzy w jednej chwili stracili pracę. Nieszczególnie się tym przejąłem: miałem oszczędności, wydawało mi się, że szybko znajdę nową robotę. Ale tak się nie stało, bo rynek finansowy zrobił się ciasny. Wprawdzie miałem za co kupować chleb, ale na spłatę zobowiązań zaczęło mi błyskawicznie brakować.
– I do drzwi zaczęli dzwonić windykatorzy?
– Nie, bo zareagowałem wcześniej. Miałem tę przewagę, że znałem schematy działania banku. Wiedziałem, że mam kłopoty, i zacząłem szukać pomocy. Poprosiłem o nią kilka osób, uznawanych na rynku za najlepsze w takich sprawach. Ale gdziekolwiek zapukałem, tam słyszałem jedno: trzeba płacić, wynegocjujemy ugodę. Ale jak zobowią- zać się do spłat w ramach ugody, jak nie ma się ani grosza? Dopiero Wojtek dał mi nadzieję, że zyska dla mnie czas, że można się bronić i jest duża szansa, że z czasem wygrzebię się z tych zobowiązań. Już po pierwszej rozmowie czułem, że nadajemy na tych samych falach i że nie tylko chcę być jego klientem, ale prędzej czy później będziemy pracować razem. Wojtek wcześniej udzielał się na forach finansowych, na które trafiają dłużnicy. Zwykle są to miejsca sponsorowane przez instytucje finansowe, więc mają dla lu- dzi jedną radę: podpisać ugodę i grzecznie płacić. Kiedy Wojtek miał inne zdanie i uświadamiał ludzi, że w danej sytuacji nie trzeba nic płacić, i tłumaczył dlaczego, był banowany. Postanowiliśmy połączyć siły: jego wiedza windykacyjna plus moja bankowa, na pożytek sponiewieranym dłużnikom. Założyliśmy blog AntyWindyk.pl. Natychmiast pojawili się ludzie, którzy potrzebowali porady, pomocy.
– Wystarczy tej reklamy. Proszę lepiej powiedzieć, co z pana długiem?
– Nie mam na głowie komornika, nic mi nie zabrali. Sprawy są w toku. Zazwyczaj jest tak, że kiedy człowiek popada w kłopoty i bank wypowiada mu umowę kredytową, to takiemu człowiekowi wydaje się, że nastąpił koniec świata. Ale to może być początek nowego, nieobarczonego długami życia. Pod warunkiem że ma się mocne nerwy i jest się odpowiednio zdesperowanym, żeby to zrobić. Jednak z doświadczenia wiem, że ludziom nerwy puszczają.
– To zacznijmy od początku: bank wypowiada umowę. I co się dzieje dalej?
– Zanim to się stanie, gdy dłużnik już ma jakieś opóźnienia w spłacie kredytu, jest nieustannie atakowany przez dział windykacyjny banku. Często wystarczy parę dni poślizgu, by być nękanym telefonami, nawet po kilkadziesiąt dziennie. Chodzi o to, aby wywrzeć presję, aby od świtu człowiek był świadomy tego, że ma dług i powinien go spłacić. Ma się denerwować i bać.
– Pewnie sama bym tak robiła, gdybym chciała odzyskać gotówkę. Ale dłużnik nie płaci.
– Często nie ma z czego. Po miesiącu wywierania takiej presji na scenę wchodzą windykatorzy terenowi. To ludzie, którzy pukają do drzwi mieszkania i tłumaczą, że kasa na ratę ma się znaleźć. Dziś, najdalej jutro. Straszą, że jeśli się nie znajdzie, to za chwilę do drzwi zapuka komornik. I zabierze wszystko, lepiej się z nimi dogadać. To, że dłużnik nie ma pieniędzy, że znalazł się w sytuacji podbramkowej, nikogo nie interesuje. Ci windykatorzy bankowi mają zwykle etaty, ale większą część ich pensji stanowi procent sumy, którą uda im się wyciągnąć, więc są zdesperowani. Ale trzeba przyznać, że choć wywierają silną presję, nie posuwają się do niezgodnych z przepisami metod. Nie łamią prawa, w każdym razie nie w sposób rażący. Reprezentują bank, który mógłby popaść w kłopoty, gdyby np. okleili drzwi dłużnika plakatami z jego nazwiskiem i kwotą, którą jest winien. To działanie zarezerwowane dla windykatorów z prywatnych firm.
– Ale człowiek, od którego usiłują odzyskać zobowiązania, wciąż mówi jedno i to samo: nie mam.
– I to jest najlepsze, co może zrobić. Jeśli się ugnie, powie, że się postara, że zorganizuje jakąś gotówkę, będą go męczyć w nieskończoność.
– Wie pan co, ja uważam, że długi należy spłacać. Po prostu. Ale także zdaję sobie sprawę z tego, że fortuna kołem się toczy i możemy się z nie swojej winy znaleźć w sytuacji, gdy nie będziemy w stanie tego robić. Dlatego zwykle, kiedy zaciągamy jakiś kredyt, kupujemy jego ubezpieczenie.
– Ubezpieczyciel zawsze znajdzie w regulaminie punkt, który zwolni go z wypłaty odszkodowania. Tak są konstruowane te umowy. Podstawowy haczyk: ubezpieczenie jest należne, jeśli zawierający umowę stra-