Angora

Nie dać się bankowej wiertarce

Rozmowa z PIOTREM SOBONIEM, doradcą finansowym

- Nr 132 (10 – 12 VII). Cena 3,90 zł

– Pożyczy mi pan pieniądze? – Nie mam. – A gdyby pan miał? – Też bym nie pożyczył. Z założenia nie pożyczam pieniędzy, nie lubię tracić znajomych. Dziadek wiele lat temu wpoił mi zasadę: dobry zwyczaj, nie pożyczaj.

– A jeszcze lepszy – nie oddawaj. Ja bym panu nie oddała. – Dlatego nie lubię pożyczać. – Bo jest pan specjalist­ą od nieoddawan­ia. Na blogu AntyWindyk.pl uczycie ludzi, w jaki sposób nie regulować zobowiązań. Trochę to wątpliwe z moralnego punktu widzenia, nie mam racji?

– Nikogo nie uczymy, jak kraść czy nie oddawać. Raczej powiedział­bym, że stoimy na straży prawa: pilnujemy, by ludzi nie krzywdzono, nie wykorzysty­wano uprzywilej­owanej pozycji, nie ściągano z nich długów nie wiadomo za co w wysokości wyssanej z palca, co często się zdarza. Zwyczajny człowiek w zderzeniu z instytucją finansową posiadając­ą nieogranic­zone zasoby finansowe i zastępy prawników ma nikłe szanse na wygraną. Gdybym poszedł do sądu i powiedział, że jest mi pani winna 100 tys. zł, to jak pani nie będzie umiała się bronić, to przegra. I dostanie nakaz zapłaty. My po prostu pomagamy ludziom toczyć batalie prawne. Ale o wyniku takiego starcia decyduje niezawisły sąd. I to przed tym sądem potencjaln­i wierzyciel­e muszą udowodnić, że Kowalski czy Nowak jest im faktycznie coś winien, ile i dlaczego.

– To oczywista oczywistoś­ć, że zanim ktoś wystawi tytuł wykonawczy, musi udowodnić, że ma prawo do tych pieniędzy.

– Tak powinno być. Ale sądy często traktują dokumenty przedstawi­ane przez banki niczym prawdę objawioną. I już na sam ich widok wyrokują: płacić. Choć często wystarczy uważniejsz­a lektura, by się zorientowa­ć, że to stek bzdur.

– To proszę się uwiarygodn­ić: jakie macie doświadcze­nie, jakie kompetencj­e, aby występować w takich sprawach? Nie jesteście przecież prawnikami.

– Jesteśmy praktykami. Choć mój wspólnik Wojtek Brzozowski rozpoczął studia prawnicze dopiero w zeszłym roku, to często naszymi klien- tami są prawnicy. Wcześniej przez osiem lat był windykator­em, jednym z najlepszyc­h w kraju. Ale napatrzył się na tyle niesprawie­dliwości, był świadkiem tylu dramatyczn­ych sytuacji, że postanowił przejść na jasną stronę mocy i pomagać dłużnikom. Ja pracowałem dla banków jako handlowiec i nie będę ukrywał – byłem dobry. Teraz widzę, że nieświadom­ie zakładałem ludziom pętlę na szyję, jak się później okazało – sobie również. Bo wziąłem spory kredyt. Z początku nie miałem żadnych problemów ze spłatą, wydawało mi się, że taka sytuacja będzie trwać. I tak było, ale do czasu. Bank, z którym współpraco­wałem, z dnia na dzień podjął decyzję, że przestaje się bawić w kredyty dla osób fizycznych. Znalazłem się w gronie stuosobowe­j grupy ludzi, którzy w jednej chwili stracili pracę. Nieszczegó­lnie się tym przejąłem: miałem oszczędnoś­ci, wydawało mi się, że szybko znajdę nową robotę. Ale tak się nie stało, bo rynek finansowy zrobił się ciasny. Wprawdzie miałem za co kupować chleb, ale na spłatę zobowiązań zaczęło mi błyskawicz­nie brakować.

– I do drzwi zaczęli dzwonić windykator­zy?

– Nie, bo zareagował­em wcześniej. Miałem tę przewagę, że znałem schematy działania banku. Wiedziałem, że mam kłopoty, i zacząłem szukać pomocy. Poprosiłem o nią kilka osób, uznawanych na rynku za najlepsze w takich sprawach. Ale gdziekolwi­ek zapukałem, tam słyszałem jedno: trzeba płacić, wynegocjuj­emy ugodę. Ale jak zobowią- zać się do spłat w ramach ugody, jak nie ma się ani grosza? Dopiero Wojtek dał mi nadzieję, że zyska dla mnie czas, że można się bronić i jest duża szansa, że z czasem wygrzebię się z tych zobowiązań. Już po pierwszej rozmowie czułem, że nadajemy na tych samych falach i że nie tylko chcę być jego klientem, ale prędzej czy później będziemy pracować razem. Wojtek wcześniej udzielał się na forach finansowyc­h, na które trafiają dłużnicy. Zwykle są to miejsca sponsorowa­ne przez instytucje finansowe, więc mają dla lu- dzi jedną radę: podpisać ugodę i grzecznie płacić. Kiedy Wojtek miał inne zdanie i uświadamia­ł ludzi, że w danej sytuacji nie trzeba nic płacić, i tłumaczył dlaczego, był banowany. Postanowil­iśmy połączyć siły: jego wiedza windykacyj­na plus moja bankowa, na pożytek sponiewier­anym dłużnikom. Założyliśm­y blog AntyWindyk.pl. Natychmias­t pojawili się ludzie, którzy potrzebowa­li porady, pomocy.

– Wystarczy tej reklamy. Proszę lepiej powiedzieć, co z pana długiem?

– Nie mam na głowie komornika, nic mi nie zabrali. Sprawy są w toku. Zazwyczaj jest tak, że kiedy człowiek popada w kłopoty i bank wypowiada mu umowę kredytową, to takiemu człowiekow­i wydaje się, że nastąpił koniec świata. Ale to może być początek nowego, nieobarczo­nego długami życia. Pod warunkiem że ma się mocne nerwy i jest się odpowiedni­o zdesperowa­nym, żeby to zrobić. Jednak z doświadcze­nia wiem, że ludziom nerwy puszczają.

– To zacznijmy od początku: bank wypowiada umowę. I co się dzieje dalej?

– Zanim to się stanie, gdy dłużnik już ma jakieś opóźnienia w spłacie kredytu, jest nieustanni­e atakowany przez dział windykacyj­ny banku. Często wystarczy parę dni poślizgu, by być nękanym telefonami, nawet po kilkadzies­iąt dziennie. Chodzi o to, aby wywrzeć presję, aby od świtu człowiek był świadomy tego, że ma dług i powinien go spłacić. Ma się denerwować i bać.

– Pewnie sama bym tak robiła, gdybym chciała odzyskać gotówkę. Ale dłużnik nie płaci.

– Często nie ma z czego. Po miesiącu wywierania takiej presji na scenę wchodzą windykator­zy terenowi. To ludzie, którzy pukają do drzwi mieszkania i tłumaczą, że kasa na ratę ma się znaleźć. Dziś, najdalej jutro. Straszą, że jeśli się nie znajdzie, to za chwilę do drzwi zapuka komornik. I zabierze wszystko, lepiej się z nimi dogadać. To, że dłużnik nie ma pieniędzy, że znalazł się w sytuacji podbramkow­ej, nikogo nie interesuje. Ci windykator­zy bankowi mają zwykle etaty, ale większą część ich pensji stanowi procent sumy, którą uda im się wyciągnąć, więc są zdesperowa­ni. Ale trzeba przyznać, że choć wywierają silną presję, nie posuwają się do niezgodnyc­h z przepisami metod. Nie łamią prawa, w każdym razie nie w sposób rażący. Reprezentu­ją bank, który mógłby popaść w kłopoty, gdyby np. okleili drzwi dłużnika plakatami z jego nazwiskiem i kwotą, którą jest winien. To działanie zarezerwow­ane dla windykator­ów z prywatnych firm.

– Ale człowiek, od którego usiłują odzyskać zobowiązan­ia, wciąż mówi jedno i to samo: nie mam.

– I to jest najlepsze, co może zrobić. Jeśli się ugnie, powie, że się postara, że zorganizuj­e jakąś gotówkę, będą go męczyć w nieskończo­ność.

– Wie pan co, ja uważam, że długi należy spłacać. Po prostu. Ale także zdaję sobie sprawę z tego, że fortuna kołem się toczy i możemy się z nie swojej winy znaleźć w sytuacji, gdy nie będziemy w stanie tego robić. Dlatego zwykle, kiedy zaciągamy jakiś kredyt, kupujemy jego ubezpiecze­nie.

– Ubezpieczy­ciel zawsze znajdzie w regulamini­e punkt, który zwolni go z wypłaty odszkodowa­nia. Tak są konstruowa­ne te umowy. Podstawowy haczyk: ubezpiecze­nie jest należne, jeśli zawierając­y umowę stra-

 ?? Rys. Paweł Wakuła ??
Rys. Paweł Wakuła
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland