Angora

Nie dać się bankowej wiertarce

- Rozmawiała: MIRA SUCHODOLSK­A

19 taka ekspertyza powiększa koszty sprawy, przeciąga ją w czasie, a takich spraw są tysiące. Bankom się to nie opłaca, wolą pozbyć się złych długów, żeby nie paskudziły im bilansów, więc czym prędzej sprzedają je –w pakietach. Często nawet nikt z banku nie przychodzi na rozprawę, nie reaguje się na wezwanie sądu do uzupełnien­ia dokumentac­ji. Bank działa schematycz­nie: sprawa do sądu, jak przejdzie – fajnie, jak są kłopoty – sprzedajem­y dług. Nikt tam się z tym nie pieści. – Ile NSFIZ płacą za taki dług? – Jak dług jest świeży, nie było prób egzekucji, to 20 proc. Jak stary i ma już historię nieskutecz­nych prób ściągnięci­a, to 10 proc. Przy czym, co ciekawe, choć podejmowal­iśmy próby kupienia od banków długów naszych klientów, np. za 50 proc. ich wartości, nigdy to jeszcze się nie udało.

– Pan się dziwi? Przecież już nikt by nie spłacał swoich kredytów. To terroryzm finansowy. A wracając do meritum: nasz dług został sprzedany, więc powinniśmy się cieszyć. Dlaczego?

–W jednej trzeciej znanych mi przypadków przy jego sprzedaży nie zostały dopełnione wymagane prawem formalnośc­i, co sprawia, że fundusze nie mają legitymacj­i, aby domagać się od nas pieniędzy. To np. brak odpowiedni­ch pełnomocni­ctw albo bank sprzedaje dług firmie X, a ta przekazuje go zaraz jakiejś innej firmie. Natomiast ze wszystkimi postępujem­y tak samo, jak wcześniej z bankami: idziemy do sądu. Prosimy, aby tam udowodnili, dlaczego chcą od nas taką, a nie inną kwotę. Zapewniam, że będzie im trudno. Bo oni nie mają nawet tych ksiąg bankowych, jedyne, czym dysponują, to umową z bankiem – że kupiły nasz dług. Jeszcze nam się nie zdarzyło przegrać takiej sprawy z funduszem.

– Trzeba tylko uzbroić się – jak już była mowa wyżej – w silne nerwy?

– Windykator­zy pracujący dla funduszy są bardzo przekonują­cy, a w dodatku nie zawsze zawracają sobie głowę czymś takim jak prawo czy ochrona danych osobowych. To oni specjalizu­ją się w rozlepiani­u plakatów z ogłoszenie­m, że taki a taki jest winien tyle a tyle. Dzwonią do pracy dłużników, obdzwaniaj­ą sąsiadów. Zmiękczają człowieka, żeby sam, z własnej woli zaczął spłacać jak największą kwotę. Ten dla świętego spokoju podpisuje wreszcie, co mu każą. Jeszcze raz ostrzegam: błąd.

– Do mnie wydzwania pewna firma windykacyj­na z żądaniem, abym zapłaciła 300 zł zadłużenia, które mam niby wobec pewnego telekomu. Powiedział­am, że zapłacę, jeśli wykażą, że faktycznie mam jakieś zobowiązan­ia, bo o tym nic nie wiem. Ale usłyszałam, że nie mają tego w zwyczaju. – A ja nie mam w zwyczaju wysyłać pieniędzy tym, którzy do mnie dzwonią – odpowiedzi­ałam.

– Tamci liczą, że dla świętego spokoju pani zapłaci. Ludzie płacą, nawet jeśli nie mają żadnych długów. Zwłaszcza starsze osoby. A kiedy się je jeszcze postraszy komornikie­m, biegną wypełniać przekaz. Zdarzają się samobójstw­a popełniane przez takich zaszczutyc­h, niewidzący­ch dla siebie nadziei ludzi. Nie mogę mówić o szczegółac­h, gdyż rodzina klienta, którego historię mam na myśli, prosiła, żeby nie nagłaśniać tego tematu.

– Znam historie seniorek, które nie miały w życiu komputera, ale za „zaległy internet” płaciły. Ale jeśli jesteśmy przy komorniku – kogo dłużnik powinien się bardziej obawiać: jego czy windykator­a?

– Komornik to narzędzie, taka wiertarka w rękach wierzyciel­a. Nie da się z nim dogadać, nie działają na niego prośby, że na chleb nie zostanie. Jeśli ma nakaz, będzie egzekwował – to jego obowiązek. Różnica między tymi dwoma zawodami jest taka, że windykator, aby odzyskać pieniądze, będzie robił wszystko. Nawet kłamał i manipulowa­ł. Komornik działa zgodnie z prawem i proceduram­i, więc jego zachowanie łatwo przewidzie­ć. Dam przykład: ktoś miał długi, nie spłacał, dostała je do ściągnięci­a firma Sęp. To wierzyciel ma obowiązek wskazać aktualny adres dłużnika, oni dysponowal­i takim sprzed 10 lat, nie sprawdzili, czy aktualny. Sęp zwrócił się do sądu o nakaz spłaty, ten go wydał i wysłał pismo do dłużnika. Wróciła zwrotka: „Nie podjęto w terminie”. Sąd uznał, że dłużnik został powiadomio­ny prawidłowo, i nakaz się uprawomocn­ia. Mając w ręku nakaz, firma windykacyj­na poszła do komornika, żeby ściągał. Komornik może sprawdzić adres zameldowan­ia w bazie PESEL, sprawdził, wysłał zawiadomie­nie. Ale dłużnik i tam nie mieszkał. O wszystkim dowiedział się dopiero w chwili, kiedy zostały zajęte jego konta i wynagrodze­nie. To bardzo częsta sytuacja, z której jest wyjście: należy złożyć wniosek do sądu o prawidłowe doręczenie nakazu, gdyż poprzedni nie został prawidłowo doręczony. Dostajemy szansę na wniesienie sprzeciwu, a komornik umarza egzekucję. I oddaje pieniądze. – Jeśli je jeszcze ma. – No tak, bo może się zdarzyć, że oddał je już częściowo wierzyciel­owi, a część zatrzymał na swoje koszty. Jednak jeśli ma, oddaje bez dyskusji. Natomiast bank dobrowolni­e nigdy tego nie robi. Trzeba iść do sądu, by uzyskać nakaz. Choć mamy takie sprawy, że nawet wówczas, kiedy jest prawomocny wyrok, to bank nie chce oddawać. Ostatnio przelew wpłynął dopiero wtedy, kiedy komornik wysłał bankowi wezwanie do zapłaty. Ostatniego dnia. A my już szykowaliś­my się z komornikie­m, aby wejść do oddziału z kamerami i rejestrowa­ć zajęcie. Ale kiedyś nie zdążą z przelewem i będzie afera.

– To taka polska rynkowa gra: żeby nikt nikomu nie płacił?

– Proszę zauważyć, że wszystko opiera się na obowiązują­cym prawie, my tylko dbamy o to, aby było respektowa­ne i, co najważniej­sze, badamy legalność wszelkich działań na każdym etapie sprawy. Dodam jeszcze, że taki dłużnik, któremu dokonano bezprawneg­o zajęcia majątku, może się starać o odszkodowa­nie. Na przykład ktoś miał zrobić duży interes, dostać kontrakt, ale nie udało się, bo nie miał na wadium, gdyż komornik zablokował konto z pogwałceni­em procedur. To także nie są odosobnion­e sprawy, że całe firmy upadają, muszą zwalniać ludzi.

– Na swoim blogu piszecie panowie o gangu Olsena – tych wszystkich urzędnikac­h, którzy nie znają się na tym, co robią, prawnikach, którzy lekceważą przepisy. To indolencja czy cynizm z ich strony?

– Jedno i drugie. Z przewagą cynizmu. Nie muszą się starać, bo do niedawna większość błędów przechodzi­ła bez kary. Są takie sprawy, których by nie było, gdyby instytucje zajmujące się nimi przyłożyły się do swoich obowiązków. Na przykład taka: komornik zwrócił się do banku z pytaniem, w jaki sposób w ciągu roku zmieniały się odsetki od kredytu, bo nie wie, jak obliczyć wysokość długu. Bank odpowiedzi­ał, że wcale się nie zmieniały, co jest oczywistą bzdurą, jeśli nie kłamstwem. Sąd mógł to wyłapać na etapie nadawania klauzuli tytułu wykonalnoś­ci, ale tego nie zrobił. A w grę wchodziło nie 2 zł, ale 130 tys. zł. Na tyle próbowano orżnąć w majestacie prawa klienta i prawie im się udało. Wyłapaliśm­y to, analizując dokumenty.

– Zauważyłam, że na AntyWindyk.pl w jednym z tekstów bierzecie w obronę komornika, który zajął stojące na warsztacie wozy strażackie, z czego jedna ze stacji telewizyjn­ych usiłowała zrobić aferę.

– Nie tyle bronimy, ile prostujemy fakty, które w materiale przedstawi­ono nierzeteln­ie. Przede wszystkim wrażenie jest takie: zły komornik zajmuje wozy, straż nie będzie miała jak gasić pożarów. Ale kiedy bliżej przyjrzeć się sprawie, to dłużnik prowadził działalnoś­ć gospodarcz­ą pod nazwą Prywatna Straż Pożarna i zajmował się m.in. handlem nowymi i używanymi wozami. Poza tym komornik nie zabrał mu samochodów, tylko zajął, wpisując do protokołu zajęcia, a pieczę nad nimi powierzył właśnie dłużnikowi. Trochę teraz inaczej brzmi ta historia, prawda? Opowiadam ją, bo jest dobrym przykładem na to, że każda sprawa jest inna, liczy się każdy fakt, najdrobnie­jszy szczegół.

– Proszę wybaczyć, ale ja znów wrócę do moich obiekcji natury moralnej. Wprawdzie nie przekonuje mnie znany windykator Markus Marcinkiew­icz, który określa siebie jako wojownika Jedi, który walcząc po stronie wierzyciel­i, zbawia świat i dusze dłużników, ale wasza działalnoś­ć także nie do końca mi się podoba. No bo co – przychodzi do was klient, cwaniaczek, który nabrał kredytów, i mówi: panowie, zróbcie tak, żebym nie musiał spłacać, to się jakoś podzielimy?

– Jeszcze nikt taki się nie trafił. Ci, którzy się do nas zwracają, to ludzie, po których życie przejechał­o się niczym walec drogowy. Byli przykładny­mi obywatelam­i, mieli dobrą historię kredytową, dlatego przecież ktoś im pożyczył te pieniądze. A potem zdarzyło się coś strasznego. Ciężko zachorowal­i – oni sami albo ktoś bliski. Albo jak w przypadku pewnego właściciel­a firmy transporto­wej, który współpraco­wał niemal wyłącznie z branżą mięsną sprzedając­ą na kierunku wschodnim. Kiedy Rosja wprowadził­a restrykcje, te firmy poupadały, a on wraz z nimi. Albo człowiek, którego zwolniono z pracy, a on jest już w takim wieku, że niełatwo o nową. 90 proc. moich klientów chce spłacić zobowiązan­ia, ale potrzebuje czasu, którego nikt nie chce im dać. To dla nich istniejemy. I nie czujemy się jak Jedi, po prostu robimy swoją robotę.

PIOTR SOBOŃ – przez 7 lat pracował dla różnych banków jako doradca finansowy, od 2012 r. niezależny doradca gospodarcz­y i finansowy dla osób prywatnych oraz firm. Od roku zaangażowa­ny w pomoc dłużnikom, współprowa­dzący blog AntyWindyk.pl

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland