Nie dać się bankowej wiertarce
19 taka ekspertyza powiększa koszty sprawy, przeciąga ją w czasie, a takich spraw są tysiące. Bankom się to nie opłaca, wolą pozbyć się złych długów, żeby nie paskudziły im bilansów, więc czym prędzej sprzedają je –w pakietach. Często nawet nikt z banku nie przychodzi na rozprawę, nie reaguje się na wezwanie sądu do uzupełnienia dokumentacji. Bank działa schematycznie: sprawa do sądu, jak przejdzie – fajnie, jak są kłopoty – sprzedajemy dług. Nikt tam się z tym nie pieści. – Ile NSFIZ płacą za taki dług? – Jak dług jest świeży, nie było prób egzekucji, to 20 proc. Jak stary i ma już historię nieskutecznych prób ściągnięcia, to 10 proc. Przy czym, co ciekawe, choć podejmowaliśmy próby kupienia od banków długów naszych klientów, np. za 50 proc. ich wartości, nigdy to jeszcze się nie udało.
– Pan się dziwi? Przecież już nikt by nie spłacał swoich kredytów. To terroryzm finansowy. A wracając do meritum: nasz dług został sprzedany, więc powinniśmy się cieszyć. Dlaczego?
–W jednej trzeciej znanych mi przypadków przy jego sprzedaży nie zostały dopełnione wymagane prawem formalności, co sprawia, że fundusze nie mają legitymacji, aby domagać się od nas pieniędzy. To np. brak odpowiednich pełnomocnictw albo bank sprzedaje dług firmie X, a ta przekazuje go zaraz jakiejś innej firmie. Natomiast ze wszystkimi postępujemy tak samo, jak wcześniej z bankami: idziemy do sądu. Prosimy, aby tam udowodnili, dlaczego chcą od nas taką, a nie inną kwotę. Zapewniam, że będzie im trudno. Bo oni nie mają nawet tych ksiąg bankowych, jedyne, czym dysponują, to umową z bankiem – że kupiły nasz dług. Jeszcze nam się nie zdarzyło przegrać takiej sprawy z funduszem.
– Trzeba tylko uzbroić się – jak już była mowa wyżej – w silne nerwy?
– Windykatorzy pracujący dla funduszy są bardzo przekonujący, a w dodatku nie zawsze zawracają sobie głowę czymś takim jak prawo czy ochrona danych osobowych. To oni specjalizują się w rozlepianiu plakatów z ogłoszeniem, że taki a taki jest winien tyle a tyle. Dzwonią do pracy dłużników, obdzwaniają sąsiadów. Zmiękczają człowieka, żeby sam, z własnej woli zaczął spłacać jak największą kwotę. Ten dla świętego spokoju podpisuje wreszcie, co mu każą. Jeszcze raz ostrzegam: błąd.
– Do mnie wydzwania pewna firma windykacyjna z żądaniem, abym zapłaciła 300 zł zadłużenia, które mam niby wobec pewnego telekomu. Powiedziałam, że zapłacę, jeśli wykażą, że faktycznie mam jakieś zobowiązania, bo o tym nic nie wiem. Ale usłyszałam, że nie mają tego w zwyczaju. – A ja nie mam w zwyczaju wysyłać pieniędzy tym, którzy do mnie dzwonią – odpowiedziałam.
– Tamci liczą, że dla świętego spokoju pani zapłaci. Ludzie płacą, nawet jeśli nie mają żadnych długów. Zwłaszcza starsze osoby. A kiedy się je jeszcze postraszy komornikiem, biegną wypełniać przekaz. Zdarzają się samobójstwa popełniane przez takich zaszczutych, niewidzących dla siebie nadziei ludzi. Nie mogę mówić o szczegółach, gdyż rodzina klienta, którego historię mam na myśli, prosiła, żeby nie nagłaśniać tego tematu.
– Znam historie seniorek, które nie miały w życiu komputera, ale za „zaległy internet” płaciły. Ale jeśli jesteśmy przy komorniku – kogo dłużnik powinien się bardziej obawiać: jego czy windykatora?
– Komornik to narzędzie, taka wiertarka w rękach wierzyciela. Nie da się z nim dogadać, nie działają na niego prośby, że na chleb nie zostanie. Jeśli ma nakaz, będzie egzekwował – to jego obowiązek. Różnica między tymi dwoma zawodami jest taka, że windykator, aby odzyskać pieniądze, będzie robił wszystko. Nawet kłamał i manipulował. Komornik działa zgodnie z prawem i procedurami, więc jego zachowanie łatwo przewidzieć. Dam przykład: ktoś miał długi, nie spłacał, dostała je do ściągnięcia firma Sęp. To wierzyciel ma obowiązek wskazać aktualny adres dłużnika, oni dysponowali takim sprzed 10 lat, nie sprawdzili, czy aktualny. Sęp zwrócił się do sądu o nakaz spłaty, ten go wydał i wysłał pismo do dłużnika. Wróciła zwrotka: „Nie podjęto w terminie”. Sąd uznał, że dłużnik został powiadomiony prawidłowo, i nakaz się uprawomocnia. Mając w ręku nakaz, firma windykacyjna poszła do komornika, żeby ściągał. Komornik może sprawdzić adres zameldowania w bazie PESEL, sprawdził, wysłał zawiadomienie. Ale dłużnik i tam nie mieszkał. O wszystkim dowiedział się dopiero w chwili, kiedy zostały zajęte jego konta i wynagrodzenie. To bardzo częsta sytuacja, z której jest wyjście: należy złożyć wniosek do sądu o prawidłowe doręczenie nakazu, gdyż poprzedni nie został prawidłowo doręczony. Dostajemy szansę na wniesienie sprzeciwu, a komornik umarza egzekucję. I oddaje pieniądze. – Jeśli je jeszcze ma. – No tak, bo może się zdarzyć, że oddał je już częściowo wierzycielowi, a część zatrzymał na swoje koszty. Jednak jeśli ma, oddaje bez dyskusji. Natomiast bank dobrowolnie nigdy tego nie robi. Trzeba iść do sądu, by uzyskać nakaz. Choć mamy takie sprawy, że nawet wówczas, kiedy jest prawomocny wyrok, to bank nie chce oddawać. Ostatnio przelew wpłynął dopiero wtedy, kiedy komornik wysłał bankowi wezwanie do zapłaty. Ostatniego dnia. A my już szykowaliśmy się z komornikiem, aby wejść do oddziału z kamerami i rejestrować zajęcie. Ale kiedyś nie zdążą z przelewem i będzie afera.
– To taka polska rynkowa gra: żeby nikt nikomu nie płacił?
– Proszę zauważyć, że wszystko opiera się na obowiązującym prawie, my tylko dbamy o to, aby było respektowane i, co najważniejsze, badamy legalność wszelkich działań na każdym etapie sprawy. Dodam jeszcze, że taki dłużnik, któremu dokonano bezprawnego zajęcia majątku, może się starać o odszkodowanie. Na przykład ktoś miał zrobić duży interes, dostać kontrakt, ale nie udało się, bo nie miał na wadium, gdyż komornik zablokował konto z pogwałceniem procedur. To także nie są odosobnione sprawy, że całe firmy upadają, muszą zwalniać ludzi.
– Na swoim blogu piszecie panowie o gangu Olsena – tych wszystkich urzędnikach, którzy nie znają się na tym, co robią, prawnikach, którzy lekceważą przepisy. To indolencja czy cynizm z ich strony?
– Jedno i drugie. Z przewagą cynizmu. Nie muszą się starać, bo do niedawna większość błędów przechodziła bez kary. Są takie sprawy, których by nie było, gdyby instytucje zajmujące się nimi przyłożyły się do swoich obowiązków. Na przykład taka: komornik zwrócił się do banku z pytaniem, w jaki sposób w ciągu roku zmieniały się odsetki od kredytu, bo nie wie, jak obliczyć wysokość długu. Bank odpowiedział, że wcale się nie zmieniały, co jest oczywistą bzdurą, jeśli nie kłamstwem. Sąd mógł to wyłapać na etapie nadawania klauzuli tytułu wykonalności, ale tego nie zrobił. A w grę wchodziło nie 2 zł, ale 130 tys. zł. Na tyle próbowano orżnąć w majestacie prawa klienta i prawie im się udało. Wyłapaliśmy to, analizując dokumenty.
– Zauważyłam, że na AntyWindyk.pl w jednym z tekstów bierzecie w obronę komornika, który zajął stojące na warsztacie wozy strażackie, z czego jedna ze stacji telewizyjnych usiłowała zrobić aferę.
– Nie tyle bronimy, ile prostujemy fakty, które w materiale przedstawiono nierzetelnie. Przede wszystkim wrażenie jest takie: zły komornik zajmuje wozy, straż nie będzie miała jak gasić pożarów. Ale kiedy bliżej przyjrzeć się sprawie, to dłużnik prowadził działalność gospodarczą pod nazwą Prywatna Straż Pożarna i zajmował się m.in. handlem nowymi i używanymi wozami. Poza tym komornik nie zabrał mu samochodów, tylko zajął, wpisując do protokołu zajęcia, a pieczę nad nimi powierzył właśnie dłużnikowi. Trochę teraz inaczej brzmi ta historia, prawda? Opowiadam ją, bo jest dobrym przykładem na to, że każda sprawa jest inna, liczy się każdy fakt, najdrobniejszy szczegół.
– Proszę wybaczyć, ale ja znów wrócę do moich obiekcji natury moralnej. Wprawdzie nie przekonuje mnie znany windykator Markus Marcinkiewicz, który określa siebie jako wojownika Jedi, który walcząc po stronie wierzycieli, zbawia świat i dusze dłużników, ale wasza działalność także nie do końca mi się podoba. No bo co – przychodzi do was klient, cwaniaczek, który nabrał kredytów, i mówi: panowie, zróbcie tak, żebym nie musiał spłacać, to się jakoś podzielimy?
– Jeszcze nikt taki się nie trafił. Ci, którzy się do nas zwracają, to ludzie, po których życie przejechało się niczym walec drogowy. Byli przykładnymi obywatelami, mieli dobrą historię kredytową, dlatego przecież ktoś im pożyczył te pieniądze. A potem zdarzyło się coś strasznego. Ciężko zachorowali – oni sami albo ktoś bliski. Albo jak w przypadku pewnego właściciela firmy transportowej, który współpracował niemal wyłącznie z branżą mięsną sprzedającą na kierunku wschodnim. Kiedy Rosja wprowadziła restrykcje, te firmy poupadały, a on wraz z nimi. Albo człowiek, którego zwolniono z pracy, a on jest już w takim wieku, że niełatwo o nową. 90 proc. moich klientów chce spłacić zobowiązania, ale potrzebuje czasu, którego nikt nie chce im dać. To dla nich istniejemy. I nie czujemy się jak Jedi, po prostu robimy swoją robotę.
PIOTR SOBOŃ – przez 7 lat pracował dla różnych banków jako doradca finansowy, od 2012 r. niezależny doradca gospodarczy i finansowy dla osób prywatnych oraz firm. Od roku zaangażowany w pomoc dłużnikom, współprowadzący blog AntyWindyk.pl