Szofer śmierci
Od przeciętnego złodzieja samochodowego do członka gangu „obcinaczy palców”, który pilnował zakładników porwanych dla okupu, a potem woził ich na egzekucje. Taka jest historia Janusza M., ps. „Janek” – gangstera, który w zamian za złagodzenie kary zaczął współpracę z prokuraturą i zdecydował się obciążyć byłych kompanów.
42-letni dziś Janusz M. znany w półświatku pod pseudonimami „Janek” i „Rodzinny”, od roku jest wrogiem numer jeden stołecznego podziemia przestępczego. W piątek, 26 czerwca, gdy skuty w kajdanki pojawił się w gmachu Sądu Okręgowego w Warszawie, towarzyszyła mu eskorta uzbrojonych policjantów.
Z aresztu, w którym przebywa pod specjalną ochroną, został przywieziony do sądu, aby złożyć zeznania w sprawie (sygn. akt VIII K 162/14) pięciu bandytów oskarżonych o porwania dla okupu wiążące się ze szczególnym udręczeniem (m.in. obcinanie palców). W tej sprawie jest kluczowym świadkiem – brał udział w zbrodniach i doskonale pamięta rolę każdego kompana.
Przestępcza kariera
Droga, która doprowadziła Janusza M. na salę sądową, zaczęła się w połowie lat 90. Wchodzący w dorosłość M. zaczął kraść samochody. Taki był jego pierwszy krok w świat zorganizowanej przestępczości. Poznał wówczas Wojciecha S., ps. „Kierownik” – późniejszego szefa zbrojnego ramienia grupy mokotowskiej, odpowiedzialnego za liczne zbrodnie gangu (grozi mu dożywocie). W Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie tak mówił o tym prokuratorowi Krzysztofowi Kucińskiemu. Pamiętam, że Wojtek siedział krótko (…) do jakiejś sprawy. Gdy wyszedł, a osoby, z którymi ja kradłem samochody, poszły siedzieć, zakumplowaliśmy się z Wojtkiem. Wtedy mieszkaliśmy razem na Ursynowie niedaleko siebie (…). Byliśmy już jakoś znani na tym Ursynowie. Pamiętam, że Wojtek zaproponował mi przystanie do grupy „Daksa”, mówił, że jest możliwość zarobienia pieniędzy. „Daks” był wówczas prawą ręką „Korka” (szefa gangu mokotowskiego – przyp. L.Sz). Tak to się zaczęło (…). Na początku nie miałem pseudonimu, ale po tym, jak urodziła mi się córka, mówili na mnie „Rodzinny”. Niewielka grupka złodziei rosła w siłę, a potem dołączyła się do szefa mafii mokotowskiej Andrzeja H., ps. „Korek”, który po rozbiciu gangu pruszkowskiego został jed- ną z najpotężniejszych postaci podziemia przestępczego w Polsce. W styczniu 2003 roku „Korek” trafił do więzienia pod zarzutem zorganizowania przerzutu ponad 325 kilogramów kokainy do Polski i jego miejsce na krótko zajął „Daks”, który główne źródło dochodów gangu upatrywał w przestępstwach kryminalnych, a nie narkotykowych. Tak zaczęła się fala porwań dla okupu, w czym główną rolę odegrał właśnie gang tzw. obcinaczy palców.
Wspomnienie zbrodni
Janusz M. przyłączył się do grupy. Wiosną 2004 roku doszło do uprowadzenia W. – młodego biznesmena z okolic Konstancina. Został porwany, gdy luksusowym samochodem wracał do domu. Przetrzymywano go w nieludzkich warunkach przykutego łańcuchami do ściany. Wszystko dokładnie zaplanował i zorganizował Wojciech S., czyli krwawy „Kierownik”. 10 lat później „Janek” tak relacjonował tę zbrodnię prokuratorowi: Często tam jeździłem, zawożąc jedzenie osobom, które pilnowały W. Zdarzyło się nawet raz, że przez jedną noc sam go pilnowałem, gdy trzeba było zmienić tych od pilnowania. Negocjacje z rodziną prowadził Wojtek. Były prowadzone za pomocą SMS-ów. Połączenia były realizowane z różnych miejsc. S. nagrywał W. na dyktafon i to nagranie potem było puszczane przy kontakcie z rodziną do słuchawki telefonu. Ja sam na polecenie Wojtka obciąłem palec W. Ja obciąłem mu ten palec sekatorem ogrodniczym (...).
Nocna zbrodnia
Zastraszona rodzina przekazała pieniądze bandytom. Jednak ci nie dotrzymali słowa. Nie chcieli wypuszczać W., bo bali się, że zostawią świadka, który może ich w przyszłości zidentyfikować. W zeznaniach „Janka” czytamy: Wojtek kazał mnie, Jackowi i Marcinowi (dwaj inni członkowie gangu – L.Sz.) wykopać głęboki dół w lesie, aby go tam zakopać. Zabraliśmy W. do samochodu i zawieźliśmy w okolice tego dołu. Marcin N. i Jacek K. wzięli W. i poszli. Ja zostałem w samochodzie przez jakiś czas. Dopiero potem do nich podszedłem bliżej. Gdy tam podszedłem, zobaczyłem, jak Jacek K. uderza W. w tył głowy siekierą (…). Po tym ciosie W. upadł obok dołu. Wtedy Jacek chciał mu uciąć rękę. Wojtek kazał mu to zrobić, aby nie było widać, że W. ma obcięty palec. Potem (…) zepchnęli go do tego dołu. Ja obserwowałem to z odległości około 3 metrów (…). „Janek” okazał się kluczowym świadkiem w sprawie porwań dla okupu sprzed lat. To on właśnie pożyczonym autem woził uprowadzonych zakładników do miejsca, gdzie byli przetrzymywani, a potem, gdy już rodziny zapłaciły okup – na egzekucje. Zdarzało się też, że pilnował uprowadzonych.
Cena strachu
Głośne porwania z lat 2002 – 2005 były tak profesjonalnie prowadzone, że prokuraturze i policji przez lata nie udało się dopaść ich sprawców. Wymiarowi sprawiedliwości mogły pomóc jedynie informacje pochodzące od kogoś, kto sam brał udział w zbrodni. Tymczasem grupa mokotowska rozwijała się w najlepsze, choć policja i prokuratura nie szczędziły sił i środków, by zdobyć dowody obciążające gangsterów. W zeznaniach „Janka” czytamy: Wojtek zaczął mi opowiadać o grupie, o tym, że musimy się trzymać razem, że to nie są żarty. Mówił, że to są poważne sprawy, są morderstwa i albo jest się w grupie i działa, albo mnie nie ma. Nie powiedział, że zginę, ale ja to tak odczułem, że albo będę w grupie i będę robił, co mi każe, albo zostanę zabity. Ja wtedy zacząłem się go bać i powiedziałem, że jestem w grupie i będę pomagał, jak zajdzie taka potrzeba. W 2007 roku Hubert W. – ochroniarz szefa gangu – zaczął współpracować z prokuraturą i opowiadać o przestępstwach grupy. Po jego zeznaniach zarówno Wojciech S., jak i Janusz M. zostali zatrzymani. Następną rzeczą, którą kazał mi zrobić Wojtek (…), to skontaktować się z dziewczyną tego jego ochroniarza Huberta, który na nas zeznawał, żeby przeze mnie przekazać jej, że wiemy, gdzie jest zakopane ciało z zabójstwa, w którym uczestniczył Hubert, i jeżeli nie wycofa swoich zeznań na Wojtka, to znajdą się ludzie, którzy zeznają, że to on brał udział w tym morderstwie i powiedzą, gdzie jest to ciało pochowane – czytamy w zeznaniach „Janka”. Jednak Janusz M. miał już dość brutalnego i krwawego „Kierownika”. Nie podjął się zastraszania świadka oskarżenia. Zlekceważył polecenie. Hubert W. kontynuował zeznania, a jego krewnym nic się nie stało. Dla „Janka” taka niesubordynacja mogła być ostatnia w życiu. Pamiętam, że któryś z chłopaków (…) przekazał mi wiadomość od Wojciecha S., że jak wyjdzie na wolność lub jak wcześniej spotkamy się w kryminale, to odpłaci mi za lojalność – zeznał „Janek” w prokuraturze. Myślę, że było to skierowane bezpośrednio do mnie, bo nie zrobiłem nic z tego, co mi kazał jeszcze w więzieniu.
W roli „skruszonego”
„Kierownik” nie zdążył spełnić swojej groźby. Janusz M. żył, grając rolę przykładnego ojca i próbując ułożyć sobie życie zgodnie z prawem. Przeszłość nie dała jednak o sobie zapomnieć. 13 czerwca 2014 roku dopadli go policyjni komandosi. W gmachu Prokuratury Apelacyjnej bandyta usłyszał dwa zarzuty: rozboju i uprowadzenia dla okupu. Spośród zarzucanych czynów, najsurowsze zagrożenie karą wynosi do 15 lat pozbawienia wolności – napisał nam Zbigniew Jaskólski z Prokuratury Apelacyjnej wWarszawie. Dla „Janka”, który niedługo wcześniej po raz trzeci został ojcem, perspektywa wieloletniej odsiadki była przerażająca. Rozpoczął walkę o złagodzenie kary. W zamian za łagodniejszy wyrok zdecydował się obciążać byłych kolegów. Prokuratorowi Krzysztofowi Kucińskiemu opowiedział, że jego przemiana zaczęła się tuż po zabójstwie W., któremu wcześniej odciął palec. W protokole przesłuchania czytamy: Ja robiłem wszystko, aby to, co się stało, wymazać z pamięci, ale obraz tego, co widziałem, twarz tego chłopaka wraca do mnie w snach. To, co się stało, było dla mnie olbrzymim przeżyciem (…). Ja przez wiele lat starałem się wymazać wszystkie te przestępstwa, w których uczestniczyłem, ze swojej pamięci i nie wracać do nich. Dlatego te moje wyjaśnienia są trochę chaotyczne. Fakt przyznania się do tych przestępstw jest dla mnie dużym przeżyciem. Już dawno myślałem o tym, aby powiedzieć o tym, w czym brałem udział i rozliczyć się z przeszłością. Chciałem to zrobić dla mojej rodziny i dla siebie. Nie ma dla mnie nic ważniejszego teraz niż moja rodzina. Wszystko to, co zrobiłem, bardzo mi ciążyło, dlatego zdecydowałem się o tym wszystkim opowiedzieć. Te szokujące zeznania są teraz jednym z głównych dowodów w sprawie „obcinaczy palców”. Janusz M. wszedł na drogę, z której nie może już zawrócić.
PS Inicjał ofiary został zmieniony