Doktor już nikogo nie zabije
Przez 10 lat szkodził z premedytacją, by zarobić forsę. Ciężką forsę. Jego pacjenci cierpieli, stawali się kalekami, umierali. On się na tym bogacił. Dookoła nikt nie reagował. Wreszcie wpadł, lecz setkom ludzi zrujnował życie.
Libańczyk dr Farid Fata w roku 2005 zaczął robić spektakularną karierę zawodową w Detroit. Małą przychodnię, w której był jedynym lekarzem, przeistoczył w imperium pseudomedyczne przynoszące krocie. Do chwili aresztowania przez FBI był renomowanym hematologiem i onkologiem, właścicielem siedmiu klinik i przychodni diagnostycznej. Uważano go za najwybitniejszego specjalistę w stanie Michigan. Mieszkał z żoną i trójką dzieci w ekskluzywnej rezydencji w osiedlu milionerów Oakland Township.
W roku 2010 Fata rozpoznał u Roberta Sobieraya rzadki rodzaj raka krwi. Zaordynował długą serię chemoterapii, trzy tygodnie naświetlań. Terapia była bardzo droga, miała poważne skutki uboczne: pacjentowi wypadły zęby, miał drgawki. Gdy dowiedział się o aresztowaniu Faty, poszedł do innego lekarza i dowiedział się, że nie ma żadnego nowotworu. 68-letni Steve Skrzypczak usłyszał od dr. Faty, że cierpi na nowotwór limfomę. W ciągu sześciu miesięcy poddano go 25 seriom kroplówek chemoterapeutycznych. Nie wiedział, że otrzymuje czterokrotnie więcej toksycznych preparatów niż należałoby podać, gdyby miał raka. „Kiedy go zamknęli, poszedłem do dwóch doktorów – mówi. – Obaj w ciągu 10 minut stwierdzili, że nigdy nie miałem nowotworu”. Dziś jest wrakiem człowieka. Nancy LaFrance miała nawrót raka płuc. Beznadziejna sytuacja – powiedział jej chirurg. – Wcale nie – zaprzeczył Fata i obiecał wyleczenie. Do śmierci pompował w nią zabójcze medykamenty w ogromnych dawkach. „Uważamy go za potwora – konstatuje Lisa Crocenzi, której ojciec, chory na nieuleczalnego raka trzustki, stał się ofiarą Faty. Kontynuował chemoterapię, mimo że umierający błagał go, by przestać”.
Gdy rodziny pacjentów wyrażały wątpliwości co do sposobu leczenia, Fata pytał, czy praktykowali, tak jak on, w Memorial Sloan Kettering Cancer Center, słynnym ośrodku onkologicznym w Nowym Jorku. Kiedy pacjenci w schyłkowych stadiach choroby nie godzili się na kontynuowanie bolesnych terapii, kłamał o rewelacyjnych metodach europejskich, mamił wyleczeniem. W roku 2010 pielęgniarka Angela Swantek, która przepracowała 19 lat na oddziałach onkologicznych, starała się o pracę w klinikach dr. Faty. Po godzinie rozmowy wyszła zaszokowana tym, co ujrzała. Napisała zawiadomienie do stanowych władz zdrowotnych, postulując kontrolę. Nikt się z nią nie skontaktował. Po roku dostała list: nie wykryto żadnych uchybień. „Wręczyłam im Fatę na półmisku, a oni nie zrobili absolutnie nic” – twierdzi Swantek. Rozmawiała z pielęgniarkami Faty, pytała, ostrzegała. Odpowiedź była zawsze jedna: u nas tak się to robi. W końcu amerykańsko-libańskiego Mengele skutecznie zadenuncjował zatrudniony przezeń przez 11 miesięcy dr Soe Maunglay.
Dr Fata zaordynował ponad 9 tysięcy niepotrzebnych zastrzyków i kroplówek chemoterapeutycznych co najmniej 553 pacjentom. Jego lecznice zamawiały toksyczne leki antyrakowe za 45 mln dolarów rocznie. 177 ze 195 chemoterapii zlecił niepotrzebnie,