POLITYKA NA DOPALACZACH
Parę lat temu p. Donald Tusk – jeszcze jako premier RP, a nie sekretarz jakiejś podejrzanej instytucji – obiecał, że zwalczy dopalacze – „działając na granicy prawa”. Śmiałem się do rozpuku – twierdząc, że prawo, owszem, przekroczy – ale dopalaczy nie zwalczy.
Nie zwalczy ani „dopalaczy”, ani zwykłych narkotyków. Nie zwalczy – bo nikomu się to nie udało. Naiwni Amerykanie wprowadzili w 1919 roku prohibicję – iw 1933, podwinąwszy ogonki, ją odwołali. Bo bogaciły się mafie, nieuczciwi policjanci i, oczywiście, politycy. Bo hamowało to gospodarkę, bo całkiem uczciwi ludzie lądowali w więzieniach – a sympatia była po stronie i tych, co „nielegalnie” pili – i tych, co ten bimber sprowadzali i produkowali.
Oczywiście NIKT nauki z tego incydentu nie wyciąga. Wprowadzono prohibicję narkotykową, walczy się z dopalaczami – jaki efekt? Taki sam: bogacą się mafie, nieuczciwi policjanci i wpływowi politycy – a uczciwi ludzie idą do więzień.
A narkomania się, oczywiście, szerzy. Dlaczego? Bo jeśli działka heroiny kosztuje w Bangkoku 15 groszy, aw Łodzi 35 złotych – to nawet kara śmierci nie powstrzyma handlarzy. Natomiast będą dawali dzieciom parę działek za darmo, by wciągnąć je w ten nałóg.
A one potem muszą u nich kupować. Przecież w kiosku ani w aptece nie kupią... I to samo dotyczy dopalaczy. Już kilkanaście lat temu Agencja Reutera doniosła, że gangi na całym świecie płacą politykom 1,5 miliarda dolarów łapówek rocznie – by ci NIE znieśli zakazu narkotyków. Bo wtedy cena tej hery w Łodzi spadłaby do 40 groszy – i kto by taką tandetą handlował?
Na pewno nie opłacałoby się nikogo wciągać w nałóg.
Oczywiście: zniesienie zakazu to cios w gangi – ale to za mało. Jakie jest rozwiązanie? Odpowiedzmy sobie na pytanie: kto ma interes w tym, by mój syn nie ćpał? Ja – czy politycy i policjanci?
Ja. Politycy i policjanci zarabiają na tym, że ćpa!
Dlatego to głowę rodziny należy wyposażyć w środki do walki z narkomanią.
Przed wojną nie było zakazu narkotyków – a narkomanii nie było. Bo w domu była zawsze matka – a przynajmniej babcia – które natychmiast doniosłyby ojcu, że z dzieckiem coś nie halo. Ojciec mógłby latorośli sprać tyłek, by przykrość była większa niż przyjemność z ćpania. Mógłby szcze- niaka nie wypuścić z domu. Mógłby – gdyby sytuacja była beznadziejna – wyrzucić go z domu, by nie zaraził rodzeństwa... A co może dziś? NIC! Co więcej: gdyby ojciec połamał parę kości dealerowi, który synkowi sprzedał narkotyk – to sądy powinny go z miejsca uniewinniać. Wymierzanie sprawiedliwości przez osoby prywatne jest skuteczne, szybkie i tanie. A jeśli dorosły chce ćpać? A, to niech sobie ćpa. Może przestanie? Może to opanuje? A jeśli ma zemrzeć – to im szybciej, tym lepiej. Mniej kolegów (i kobiet) wciągnie w nałóg!
Nikt nie chce narkomanów zabijać – ale jeśli sam chce zejść z tego świata? Chcącemu nie dzieje się krzywda... Umrze szczęśliwy – a my mamy problem z głowy.
Tak trzeba po męsku powiedzieć – a nie ceckać się. Bo to ceckanie się powoduje, że zaraza się rozlewa.
I, powtarzam, nie ma na to sposobu. Singapur ma karę śmierci za narkotyki. I raz na dwa tygodnie kogoś wieszają. To znaczy, że narkomania nadal tam kwitnie – tylko w o wiele głębszym podziemiu...
I jeszcze jedno: dzieciom narkoman kojarzy się ze śpiewającym Freddiem Mercurym – bo kupieni przez mafię (albo głupi!!) politycy zabraniają pokazywania w telewizji drastycznych scen z umierającymi narkomanami.
Trzeba zacząć to robić!