Skąd się wziął rower…
...czyli, jak przez dzieje wędrują słowa i języki. Angielskie słowo rover oznacza włóczęgę, ale do polszczyzny rower trafił poprzez nazwę firmy, która produkowała te pojazdy. Po polsku rower to bicykl albo i welocyped, który przetrwał na Kresach. W ogóle Polska miała szczęście, że obyło się u nas bez wstrząsów, które sprawiłyby, że przeszlibyśmy na inny język jak ludy iberyjskie, spośród których dziś tylko Baskowie mówią swoim, reszta zaś przeszła na łacinę, z której rozwinął się hiszpański i portugalski. W Turcji ludność parokrotnie zmieniała język. Najpierw był to hetycki, potem greka, dopiero potem pojawił się turecki.
Lektura książki, która jest rozmową z akademickim filologiem, badaczem języków kaukaskich, znawcą koreańskiego, perskiego, kurdyjskiego i wielu innych, przywołuje klimat nieco już zapomnianej „Alchemii słowa” Jana Parandowskiego. Odwołuje się do języka od strony filologicznej, ale z obszernym kontekstem kulturowym, co sprawia, że wnikając w tkankę mowy, zaczynamy rozumieć procesy zachodzące w historii i polityce. Język, mechanizmy jego funkcjonowania stają się uniwersalnym kluczem do rozumienia kultury, pozwalając nam ogarnąć świat. Dlaczego w XX wieku wybuchły na Kaukazie „wojny pamięci”? A skąd się wzięła nazwa Persja? Jak głęboko w dzieje prowadzą nas języki praindoeuropejskie? Dlaczego piszemy od lewej do prawej? I jaka polska rzeka swą nazwę zawdzięcza Irańczykom?
W zalewie zadrukowanej makulatury na peryferiach rynku wydawniczego ciągle można znaleźć rzeczy świeże, mądre, arcyciekawe. To jest ten przypadek.
HENRYK MARTENKA NA KOŃCU JĘZYKA. Z orientalistą Andrzejem Pisowiczem rozmawiają Kornelia Mazurczyk i Zbigniew Rokita. FUNDACJA SĄSIEDZI, Białystok 2015. Cena 34,90 zł.