Jak obrzydzić życie inwalidom
Zawody zamiast zbrojeń Rzodkiewka na straganie... Prawo... poza prawem
W ANGORZE nr 27 ukazał się list Pani Renaty pt. „Trudno się dziwić, ale smutno”, w którym pisze o upodleniach inwalidów w związku z przeprowadzaniem w Polsce akcji weryfikacyjnej orzeczeń lekarskich, w tym o odbieraniu im tzw. kart parkingowych. Na ten temat czytałem również listy inwalidów we wcześniejszych numerach ANGORY, co dowodzi, że inwalidzi pozostają ze swoimi problemami osamotnieni. Nawet felietoniści ANGORY, których wyjątkowo cenię, (...) o tych absurdach milczą.
I chociaż w moim pięknym Wałczu (woj. zachodniopomorskie) do dnia dzisiejszego, 8 lipca, weryfikacji jeszcze się nie prowadzi, bo do starostwa nie nadeszły pieniądze dla powołania komisji, to i tak my, inwalidzi, z dniem 1 lipca nie mamy prawa stawać na tzw. kopertach. Również, co jest bardzo ważne, nie możemy korzystać z uprawnień pozwalających nie stosować się do niektórych znaków drogowych. Dla przykładu inwalida chory na cukrzycę, któremu nagle zaczyna spadać cukier, a znalazł się przed ulicą ze znakiem zakazu ruchu w obu kierunkach, nie może tam wjechać, by ustrzec się przed wypadkiem lub nawet śmiercią. To samo dotyczy chorych na serce oraz astmatyków. Żeby było śmieszniej, to inwalidzi z tymi chorobami, a nawet z protezami kończyn, w myśl zarządzenia ministrów, panów Piechocińskiego i Kosiniaka-Kamysza z rządu III RP, wywodzących się z PSL-u, nie mogą na takie karty, za które nawet trzeba zapłacić, liczyć. Uważam to za absurd.
Zresztą cała ta akcja weryfikacyjna służy temu, by inwalidom, w szczególności ze starego portfela, całkowicie obrzydzić życie, gdyż ww. prekursorzy uważają, że jest nas za dużo, tym bardziej że w ostatnim czasie przybyła niemała liczba inwalidów, którzy – by się przypodobać Amerykanom – zaprowadzali demokrację z bronią w ręku, zabijając często niewinnych ludzi. Tym ludziom trzeba teraz płacić o wiele większe renty, opłacać leczenie, luksusowe sanatoria i, niewątpliwie, przyznawać karty parkingowe. No i przybyła też niemała grupa inwalidów z tzw. zaciągu solidarnościowo-styropianowego, która obalała w Polsce komunizm, którego nie było. Zatem nie chodzi tutaj tylko o pieniądze na górnictwo czy kolej – jak pisze Pani Renata. Bo gdyby tak było, to ww. prekursorzy nie przewidzieliby przyznania uprawnień inwalidzkich także dla ludzi niebędących inwalidami, jak np. kierującym pojazdami przewożącymi osobę o znacznie ograniczonej możliwości poruszania się, jak i pracownikom zajmującym się opieką, rehabilitacją lub edukacją osób z niepełnosprawnością.
Wychodzi na to, opierając się na nowych zarządzeniach, że członkowie komisji lekarskich, np. MON-u czy KRUS-u, którzy wcześniej orzekali o niesprawności i przyznaniu inwalidom kart parkingowych bezterminowo, byli gorszymi specjalistami, niż lekarze obecnie powoływani do orzekania (...).
Niestety, oprócz słownego potępienia, rozkręconej machiny niesprawiedliwości w stosunku do inwalidów starego portfela już nie można zatrzymać (...).
Na pewno żyją jeszcze czytelnicy ANGORY, którzy pamiętają czasy PRL-u. I może przypomną (lub zrobią to za nich dziennikarze?) tzw. plan Rapackiego, który – jeśli dobrze pamiętam – postulował utworzenie strefy bezatomowej w Europie Środkowej, obejmującej Polskę. Przypomnę, że to Rosjanie w liczbach bezwzględnych utracili najwięcej swych obywateli podczas drugiej wojny światowej. Polska – proporcjonalnie do liczby obywateli – była na drugim. Zatem, skoro te państwa spłaciły swój krwawy haracz maszynce do mięsa, jaką bywa historia, może je zwolnić od rakiet i bomb?
Nasuwa się kilka pytań. Które kraje i ile wydają na zbrojenia, kto najwięcej zarabia na handlu bronią – samolotami, łodziami podwodnymi, okrętami wojennymi? Wyznawcy jakich religii ucieszyliby się najbardziej z sytuacji, w której prawosławni – wyznawcy Chrystusa walczą z katolickimi Jego wyznawcami? Kto najwięcej zarobiłby na takiej wojnie? Może producenci śmiercionośnego żelastwa? A może bankierzy, udzielający wysoko oprocentowanych kredytów na prowadzenie wojny, a potem na odbudowę ze zniszczeń? Może warto tu przypomnieć, że to finansiści nowojorscy udzielili poparcia finansowego Adolfowi Hitlerowi w latach 20., co pozwoliło mu legalnie dojść do władzy. A szwajcarski bank założony przez Niemca, Anglika i Amerykanina, do samego końca wojny wspierał finansowo III Rzeszę. W jego interesie było, by wojenne działania trwały jak najdłużej. O tych faktach możemy przeczytać w wydawanych w Polsce książkach.
Skoro ring bokserski czy wolnoamerykanka nie wystarczają, to może wymyślić jakieś specjalne zawody zapaśniczo-bokserskie dla zwolenników zbrojnego konfliktu. A może politycy zaczęliby uczyć się gry w szachy? I jeśli przez kilka lat z rzędu pokonają szachistów, np. rosyjskich lub amerykańskich, niech dopiero wtedy biorą się za politykę (po wcześniejszych badaniach psychiatrycznych – czyli ich kompleksy nie są przeszkodą w pełnieniu funkcji publicznych).
Ewangeliczny werset: „przyniosłem miecz” można uzupełnić pytaniem: Na czyją korzyść? Kto będzie czerpał korzyści z konfliktu ojca z synem, brata z bratem? Zapamiętałem, że kiedyś, któryś z dyktatorów wykrzyknął: „... naród będzie żarł trawę, ale ja będę miał bombę”!
W imieniu emerytów żyjących za 10 złotych dziennie serdecznie dziękuję władzy za kupno helikopterów za kilka miliardów, czołgów, samolotów itd.
Może kiedyś, w przyszłości, powstanie partia „pożeraczy trawy”, może praca w składnicy złomu (wojskowego) stanie się najbardziej opłacalnym zajęciem? Może kiedyś teologowie pochylą się nad błędem teologicznym, polegającym na wyobrażeniu Boga jako wojującego mieczem mściciela lub myleniu greckiego boga śmierci z miłosiernym Chrystusem (...).
Stały czytelnik
Dla przeciętnego obywatela jest zupełnie niezrozumiała niemoc władz dotycząca handlu dopalaczami. Mam kilka prostych pytań. Czy w Polsce można otwierać sklep lub kiosk bez wyrażenia zgody odpowiednich organów na jego otwarcie i sprzedaż jakiegoś towaru? Jeśli jednak taka zgoda jest wymagana, to czy wydający zgodę wymaga określenia, co będzie sprzedawane? – Czy jakikolwiek sprzedawca określa przedmiot sprzedaży mianem „dopalacze”? Nie sądzę. Handluje on produktami pod nazwą: „Raj”, „Pełnia życia” itp., która to nazwa nie ujawnia właściwości przedmiotu. I to zadowala urzędnika wydającego zgodę?
Jeżeli tak to wygląda, to czy nie można odpowiednio sprecyzować zasad (przepisów)? Angażuje się instytucje i osoby do działań, będących efektem (!) spożycia dopalaczy, a nie tym, jak do niego dochodzi. To nie jest sprawa dla ministra zdrowia, lecz dla policji i prokuratury, które należy wyposażyć w odpowiednie przepisy. Należy walczyć ze źródłem zła, pogadanki z młodzieżą są nieskuteczne.
Potrafimy karać za jakiś produkt z marihuany, mający lecznicze (tak!) znaczenie, a produkt niszczący zdrowie, a nawet życie można nabyć jak rzodkiewkę na straganie. Czyż nie pachnie to korupcją?
Jest mi niezmiernie trudno uwierzyć, że rząd potrafi się uporać z trudniejszymi problemami, skoro nie może sobie poradzić z dopalaczami. A jeśli handel dopalaczami zejdzie do podziemi, to w Kodeksie karnym taki przypadek powinien być przewidziany i odpowiednio potraktowany.
Nie dziwię się, że 50 proc. obywateli nie bierze udziału w wyborach lub referendach, a różni osobnicy tak łatwo zyskują popularność, choć do zaoferowania nie mają nic, oprócz „rozwalenia rządu”.
Reprywatyzacja majątków przebiega tak samo jak prywatyzacja gospodarki. Święte prawo własności nie jest dla narodu polskiego. Otóż, kiedy od wojennych patriotów PRL dostała Polskę zniszczoną, a Warszawę w gruzach, chętnie widziała właścicieli majątków, którzy by chcieli odbudować swoje nieruchomości. To wtedy pomogłoby w odbudowaniu miasta. Gdy przedwojenny cukiernik Blikle usuwał gruz ze swojego domu na Nowym Świecie, to był pokazywany w mediach jak bohater. W telewizji pokazywali też Hotel Europejski. Jedna ściana była wypalona, wokoło gruz. Ale właścicieli do odgruzowania nie było. Nie opłacało im się bronić swojego świętego prawa własności, po prostu im się nie opłacało. Właściciele umieją liczyć. Jednak przedwojenni polscy wybitni architekci i urbaniści, którzy zbierali międzynarodowe nagrody, wrócili do Polski – by odbudować Warszawę. PRL stworzyła im możliwości realizacji ich wizji architektonicznej w budowaniu miasta. Mimo ciężkich warunków, w jakich przyszło im pracować, zbudowali wraz narodem wspaniałą stolicę. Przyjeżdżali architekci i urbaniści z Anglii i Francji podziwiać ich wspaniałe dzieło, podział miasta na część przemysłową, mieszkalną i wypoczynkową. Zachwycali się też budownictwem przestrzennym i tonącym w zieleni miastem. Wiele odtwo-