Komu na tym zależy?
Choroba limitowana Strzał w stopę
rzonych budynków powstało na podstawie obrazów Bacciarellego, który malował budownictwo króla Stasia.
Przedwojenni urbaniści sami namawiali do nacjonalizacji majątków, ponieważ inaczej nie mogliby odbudować Warszawy.
W tej sytuacji PRL postanowiła wypłacić odszkodowania za nacjonalizowane majątki mimo wielkiego obciążenia odbudową Polski. Nasze Ministerstwo Finansów jest w posiadaniu pełnej dokumentacji umów zawartych z krajami, które zgodziły się wypłacać odszkodowania właścicielom, niechcącym odbudować swoich nieruchomości (...).
Po 1989 roku zarówno właściciele, jak i władza uważają, że takie odszkodowania nie mają znaczenia i ponownie dochodzą swoich praw. A ile warte były ich nieruchomości leżące w gruzach w 1950 czy 1960 roku? Czy nie biorą pod uwagę faktu, że np. 8-piętrowy dom w Nowym Jorku był w latach 60. wart wielokrotnie mniej, niż obecnie? Czy PRL miała wypłacać odszkodowania w cenie, jaka będzie za 100 lat, czy w cenie, jaka była w czasie wypłacania odszkodowania?
Każda prywatyzacja powinna posiadać dwóch ekspertów. Jeden od sprawdzania, czy właściciel odebrał odszkodowanie, a drugi obliczałby koszt utrzymania i odbudowy nieruchomości. Nie można zapominać, że to naród utrzymywał i odbudował nieruchomości i to naród złożył się na odszkodowania. Ale dziś okazuje się, że święte prawo własności jest dla wszystkich, tylko nie dla narodu polskiego. Jest dla właścicieli i zagranicy, oszukańczych kuratorów handlujących roszczeniami. Odbywa się wolna amerykanka kosztem narodu. Na przykład odebrano nieruchomość Akademii Muzycznej. Studenci ćwiczą w ubikacji.
W czasach, kiedy pomiędzy ZSRR a Chinami panowały niezbyt przyjazne stosunki, znana powszechnie była opinia, że Chiny zawsze wygrają wojnę z Sowietami bez użycia broni w sposób pokojowy, i to bez żadnej strzelaniny. Sposób na to był bardzo prosty, otóż codziennie do niewoli sowieckiej podda się milion osób, a po niespełna roku w Rosji będzie więcej Chińczyków niż Rosjan. A jak ich będzie już odpowiednio dużo, to zrobią referendum i Chiny zagarną cały Związek Radziecki. Nie był to znów taki głupi pomysł, gdyż Chińczycy są niezwykle zdyscyplinowani, zadowolą się byle jakim wiktem i odziewkiem. Długo ta teoria była przedmiotem żartów, ale, jak to w praktyce bywa, każdy żart ma coś w sobie logicznego.
Minęło ileś tam lat i sprawa wróciła jak bumerang dokładnie w myśl ówczesnej teorii, a dotyczy to dzisiejszej sytuacji w postaci „biednych” imigrantów z Afryki. Ci „biedacy” pchają się tysiącami do Europy czym się da i jak się da, topiąc się po drodze, ale na ich miejsce przychodzą następni. I zawsze mnóstwo tych desperatów dociera na południe Europy, stwarzając demograficzne zagrożenie. Wraz z tą masą uciekinierów docierają na nasz kontynent różne choróbska, nawyki, zwyczaje, religie itp., itd. Tych ludzi trzeba wyżywić, zapewnić dach nad głową i myśleć, jaką im dać pracę zwłaszcza że dla „tubylców” jej brakuje. Uciekinierzy, imigranci, nie płyną do zachodniego „raju” za darmo. Taki przejazd kosztuje od łebka niebagatelną sumę, około półtora tysiąca dolarów. Skąd ci przymierający z głodu Afrykanie mają te dolary i to w tak wysokiej kwocie? Nasuwa się domysł, że najprawdopodobniej ktoś im tę frajdę funduje. Ale po co? Ano po to, by zapchać państwa zachodnie islamem, który w odpowiednim momencie upomni się o spłatę długu, za pomocą terrorystów samobójców czy po prostu ulicznego bandytyzmu. Jednak w miarę dalszej imigracji, po iluś tam latach, owych Afrykanów będzie więcej niż Europejczyków.
Amerykanie przez niewolnictwo zafundowali sobie populację zwaną Afroamerykanami. A nas w przyszłości czeka przez zwykłą głupotę populacja Afroeuropejczyków, z jedną najważniejszą religią, jaką jest islam. Że też „mądrzy ludzie” z Brukseli nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakim chcą obdarować kraje Wspólnoty, przydzielając według jakiegoś „klucza” liczbę imigrantów do każdego państwa członkowskiego.
Imigracja pomiędzy państwami Unii nie jest mile widziana, a tu nam dodatkowo wmusza się uciekinierów z Afryki. Polska nie przyjęła do siebie krajan wywiezionych przez Sowietów na Sybir, czy do innych ówczesnych republik, a teraz ma przyjmować jakichś tam, Bóg wie skąd i po co, Azjatów czy Afrykanów? W telewizyjnych rozmowach dziennikarzy z tymi właśnie „imigrantami” widać jak na dłoni, że ani wygląd, ani ubiór nie pasuje jakoś do tych „biedaków”, gdyż prezentują się całkiem elegancko.
Jestem przeciwny przyjmowaniu tych ludzi do Polski (...).
Wielokrotnie pisano o działalności polskiej służby zdrowia. Pragnę coś dodać z własnego doświadczenia. Mam 83 lata, 56 lat pracy zawodowej. Ostatnie kilka lat na pół etatu, a od 2009 – emeryt bez dodatkowego zajęcia.
W marcu bieżącego roku na skutek silnego bólu w okolicy dolnej części kręgosłupa udałem się do lekarza rodzinnego. Po zbadaniu otrzymałem skierowanie do specjalisty w zakładzie rehabilitacji. Gdy się tam zgłosiłem, wyznaczono mi termin wizyty w maju 2016 r., czyli po ponad roku od zgłoszenia. Abym o terminie nie zapomniał, otrzymałem odpowiednią firmową karteczkę. Na jej odwrocie przeczytałem informację; „zabiegi prywatne od zaraz”.
Zrozumiałem to w taki sposób, że działalność tej lecznicy jest limitowana przez Narodowy Fundusz Zdrowia. A ponieważ chętnych do terapii jest wielu, więc uruchomiono leczenie odpłatne. I nie mam pretensji do lecznicy, w której się zarejestrowałem, lecz do organizacji lecznictwa w szerszym zakresie.
Każdy z nas, czy to pracownik, czy emeryt, ma potrącaną przy wypłacie pewną kwotę na ubezpieczenie zdrowotne. W moim przypadku od wielu lat wynosi ona 270 złotych. Przez cały okres mojej pracy i emerytury, nie wykorzystywałem tej składki. Podobnych do mnie ludzi jest wielu. Co się dzieje z naszymi niewykorzystanymi składkami? Gdy słyszy się w przychodniach, że tego czy owego badania nie można wykonać z braku funduszy, to... ręce opadają. Limity to można stosować w przemyśle czy handlu, ale nie w stosunku do ludzi, zapadających na różne dolegliwości. Jak obliczyć, kto i na co zachoruje? Uważam, że w obecnej sytuacji należałoby zlikwidować tego molocha, jakim jest Narodowy Fundusz Zdrowia, który pochłania masę pieniędzy na swoją administrację. W zamian za to, można by utworzyć coś mniejszego, prężnego, coś, co nie limitowałoby ilości zachorowań. Zaoszczędzone na likwidacji NFZ pieniądze wystarczyłyby na leczenie wielu chorych, czyli na to, do czego są przeznaczane.
To, że okręt z załogą Platformy Obywatelskiej tonie, widać bez potrzeby przeprowadzania przedwyborczych sondaży opinii publicznej. Ale najsmutniejsze jest to, że załoga, jak tylko może, mu w tym tonięciu pomaga.
Czy na pokładzie nie ma kapitana? Czy może on także, jak większość załogi (łącznie z tymi wcześniej wyrzuconymi za burtę), postradał rozum lub chęć do działania?
Najpierw rząd Platformy Obywatelskiej ogłosił wprowadzenie drakońskich kar dla kierowców nie- przestrzegających przepisów drogowych. Pewnie było to potrzebne, ale nie robi się takich posunięć tuż przed wyborami! Tym bardziej że kary dla kierowców i tak są na wysokim poziomie europejskim, a zarobki Polaków na poziomie najniższym. Według tygodnika „Motor” średni zarobek netto mieszkańca naszego kraju to 3000 zł, a Europejczyka z Unii – 6900 zł.
Tak więc w gorącym przedwyborczym czasie około 20 milionów posiadaczy prawa jazdy w Polsce poczuło się w roli chłopca do bicia dla rządu Najjaśniejszej RP. I choć poniewczasie zauważono niestosowność takiego posunięcia i część dalszych zaplanowanych sankcji na kierowców wstrzymano, to „mleko się już rozlało”...
Teraz znowu jakaś ładna buzia Platformy Obywatelskiej, która nie sprawdziła się w rządzie, mentorskim tonem obwieszcza Polakom, że... przyjęcie euro to mus. I kropka.
Jest następny klasyczny przykład na to, jak PO strzela sobie w stopę, przepraszam – w dziurawe dno tonącego okrętu. Czyni to w sytuacji, gdy najpoważniejszy przeciwnik tego ugrupowania w nadchodzących wyborach parlamentarnych mówi wręcz odwrotnie. Widocznie nie zapomina, że większość Polaków (przyszłych wyborców) nie chce waluty euro.
Być może wielu moich rodaków podobnie jak ja ma dobrą pamięć i tak jak ja pamięta, że po referendum w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej ówczesny rząd RP zapewniał, że w sprawie przyjęcia przez nas euro będzie w przyszłości decydowało referendum. Więc teraz sam już nie wie, czy oszukiwano nas wtedy, czy teraz?
Zachowania rządzącej (jeszcze!) Platformy Obywatelskiej przypomina mi znane powiedzenie, że jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu najpierw rozum odbiera... I może nic wielkiego by się nie stało, gdyby dotyczyło to jedynie PO. Ale z sondaży przedwyborczych wynika, że owa boża kara dotyczy ogółu Polaków. Zatem ani chybi, jesienią czeka nas wpadnięcie z deszczu pod rynnę. A wtedy pozostanie nam jeszcze jedno mądre powiedzenie: „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”... Z szacunkiem