Urlop na tropie prapradziadka
(Polska Dziennik Bałtycki)
Turyści w poszukiwaniu korzeni swych przodków.
To nietypowi turyści, których mniej interesuje wielka historia i zabytkowe budynki, bardziej losy zwyczajnej rodziny. Ich rodziny. Szukają dokumentów, zdjęć, grobów, a nawet dalekich krewnych.
Tropienie śladów przodków, połączone ze zwiedzaniem miejsc, z których wywodzi się rodzina, zaczęło być modne w latach 70. i 80. XX wieku. Ponoć duża w tym zasługa książki Aleksa Haleya „Korzenie” („Roots”), na podstawie której nakręcono popularny na całym świecie serial. Nagle okazało się, że nie tylko rodziny królewskie i książęce, ale także „ zwykli” mieszczanie, chłopi, a nawet potomkowie niewolników, takich jak Kunta Kinte, chcą poznać losy przodków. Amerykanie coraz częściej przyjeżdżali do Europy (przeważnie do Szkocji i Irlandii), z której wyemigrowali prapradziadkowie. To nowe, coraz bardziej popularne zjawisko oficjalnie zauważono dopiero na początku XXI wieku. Dziś samych stron internetowych poświęconych genealogii są setki, a na liście najlepszych na pierwszym miejscu lokuje się od lat blog Silvent Jensen „Ancestry” (z języka angielskiego – pochodzenie). W Polsce tego typu oferta szczególnie rozwinięta jest głównie w Krakowie iw Warszawie, ale ostatnio obcokrajowcy coraz częściej dopytują o Gdańsk.
Małgorzata i Joanna zajęły się turystyką genealogiczną przed pięcioma laty. Przez przypadek.
– Zgłosił się do mnie Holender, którego rodzina od XVII wieku mieszkała w Gdańsku – wspomina Małgorzata. – Jego dziadek, pastor ewangelicki, wyjechał stąd w dramatycznych okolicznościach w 1945 roku po tym, jak jego pierwsza żona, zgwałcona przez Sowietów, popełniła samobójstwo. Dziadek zabrał dzieci i sześć pudeł zdjęć. Wnuk z żalem w głosie mówił mi, że nie słuchał opowieści dziadka i ojca o Gdańsku. Dopiero po ich śmierci postanowił odnaleźć rodzinne ślady. Poprosił mnie o pomoc.
Znalazła dom Holendra przy Jaśkowej Dolinie, poprosiła właścicieli mieszczącego się w nim biura notarialnego o wpuszczenie do środka. Zgodzili się. Holender długo wpatrywał się przez okno na popularną lodziarnię. – Jednak coś zapamiętałem z opowieści ojca – powiedział wreszcie. – Czy wie pani, że przed wojną w tym samym miejscu sprzedawano lody?
Przewodnik jak śledczy
Przygotowanie indywidualnego planu podróży śladami antenatów może trwać wiele tygodni.
– To pasjonujące, dające mnóstwo satysfakcji zajęcie, będące połączeniem pracy historyka, śledczego i przewodnika – tłumaczy Joanna Kruszewska. – Przeglądamy, strona po stronie, dokumenty w archiwach kościelnych i państwowych, urzędach stanu cywilnego, stare książki telefoniczne i adresowe, pomagają nam pasjonaci historii i zawodowi historycy, a także genealogiczni blogerzy. Najtrudniej szuka się śladów ewangelików, bo będące źródłem cennych informacji księgi parafialne trafiły do Berlina.
– Wspaniałą sprawą było otwarcie w Gdyni Muzeum Emigracji – dodaje Małgorzata Andrzejewska-Bancewicz. – Teraz już nie musimy pieczołowicie każdemu z przyjezdnych tłumaczyć, dlaczego i jak ich przodkowie wyruszali w świat, wystarczy, że zaprosimy ich na wystawę do Dworca Morskiego. Poza tym coraz więcej starych dokumentów zamieszczanych jest w internecie. W ten sposób można dotrzeć chociażby do list przewozowych statków pływających w XIX wieku z niemieckich portów do Stanów Zjednoczonych. Na jednej z takich list, z 1878 r., znalazłyśmy nazwisko kapitana, członków załogi i wszystkich pasa- żerów, w tym przodka z naszych klientów.
jednego
Dziadek bigamista
Zdarza się, że badanie archiwów ujawnia długo skrywane rodzinne tajemnice. Tak było w przypadku rodziny Karola D. z Witomina, który w 1872 roku wyruszył do Ameryki. Kiedy do Gdyni przyjechała kilkuosobowa rodzina D., czekała na nich informacja o archiwalnym odkryciu. Okazało się, że Karol, żonaty ojciec ośmiorga dzieci, niezależnie od zobowiązań rodzinnych wziął przed wyjazdem drugi ślub z inną kobietą. Czyli był bigamistą.
– Zostaje oczywiście margines niepewności – zastrzega Joanna. – Niewykluczone, że w tym samym czasie we wsi Witomino mieszkał drugi Karol D., będący w tym samym wieku co „nasz” Karol i mający już liczną rodzinę. Chociaż to mało prawdopodobne...
Genów nie oszukasz
Wielu turystów chce wiedzieć, co w genach przekazali im antenaci: talenty, zamiłowania, choroby, wady... Przed trzema laty przyjechał do Gdańska wraz z żoną Charlotte ciężko chory John Schindelka, potomek Jana Kobierzyńskiego z Mirachowa, który w 1892 r. wyjechał do Kanady. John, hodowca koni (ma ich ponad setkę w stadninie), postanowił dowiedzieć się, czy miłość do rumaków odziedziczył po przodkach.
– Pojechaliśmy do jednej z szeregu wsi, związanych z jego rodziną, ale w gospodarstwie u dalekich krewnych na dożywociu była tylko jedna chabeta – mówią założycielki www. Trip2Gdansk. pl. – Dopiero w następnej wiosce leciwy sąsiad wspomniał, że kiedy jeszcze żył jego dziadek, to po jego łące chodziło z 15 koni.
Na Kaszubach każdy, nawet bardzo, ale to bardzo daleki krewniak, którego przodek wyemigrował
26