Pałacyk Michla, Żytnia, Wola
Wanda Ołtarzewska-Myszkorowska, rocznik 24, pseudonim „Wanda”, żołnierz Armii Krajowej. W Powstaniu Warszawskim od 1 sierpnia do 2 października 1944, chirurg szczękowy, wieloletni wykładowca Akademii Medycznej w Łodzi (dziś Uniwersytet Medyczny).
Szczęśliwe dzieciństwo
– Pochodzę ze starej warszawskiej rodziny. Mój ojciec miał pięciu braci i wszyscy służyli w wojsku. Ojciec w carskim, a pozostali w Legionach, armii Hallera i wreszcie wojsku niepodległej Rzeczypospolitej – wspomina Wanda Ołtarzewska-Myszkorowska. – Mieszkaliśmy przy Litewskiej pod numerem 12. – Niedaleko mojego domu była szkoła salezjanów. Z opowieści rodziców wiem, że naszą ulicą czasem chodził odprawiać tam mszę Achille Ratti, nuncjusz papieski, późniejszy papież Pius XI. Miałam szczęście uczyć się we wspaniałej szkole, w gimnazjum im. Królowej Jadwigi, które mieściło się przy Wiejskiej, niedaleko Sejmu. Wśród wielu bliskich koleżanek szczególnie wspominam starszą ode mnie Annę Zawadzką „Hankę” i Danutę Bytnarównę „Dusię”. Pierwsza była siostrą Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”, a druga Janka Bytnara „Rudego”. Nim zginęli i stali się legendą polskiego państwa podziemnego, chodzili do gimnazjum Batorego. Świetnie ich pamiętam. To, co do dziś tak bardzo mnie uderza, to ich nienaganne maniery, pewien rodzaj subtelności, żeby nie powiedzieć delikatności połączonej z głębokim patriotyzmem. W tej ich postawie nie było nic sztucznego, nic na pokaz.
Harcerstwo
Gdy Niemcy zamknęli polskie szkoły, zaczęłam chodzić na tajne komplety.
Moją koleżanką, a potem przyjaciółką, także absolwentką naszej szkoły, była Irka Kowalska (żona Jana Wuttkego, przyjaciela „Zośki” i „Rudego”, oficera batalionu „Zośka”. Wuttke i Kowalska zginęli w powstaniu we wrześniu 1944 r. – przyp. autora), która wciągnęła mnie do 14. Warszawskiej Żeńskiej Drużyny Harcerskiej. Hanka Zawadzka była drużynową tzw. „błękitnej czternastki”, a ja byłam w „białej”, którą kierowała Irena Lepalczyk (po wojnie profesor i doctor honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego – przyp. autora).
Jako harcerki szybko zaczęłyśmy działać w konspiracji. Słowo działać jest może przesadzone, gdyż przygotowywano nas do pełnienia funkcji łączniczek i sanitariuszek. Uczono nas topografii Warszawy. Musiałyśmy znać wszystkie przejścia między ulicami, a nawet domami. Jedną z naszych instruktorek była Zofia Schuch-Nikiel, której przodek Jan Christian był architektem króla Stanisława Poniatowskiego, autorem projektu przebudowy parku łazienkowskiego i ogrodu wWilanowie. Na jego cześć na- zwano aleję Szucha (część rodziny używała spolszczonej formy nazwiska – przyp. autora).
Szybko zobaczyłam, na czym polega niemiecka okupacja. Na ulicach pojawiły się listy rozstrzelanych. Litewską często prowadzono Żydów, których Niemcy wykorzystywali do sprzątania siedziby gestapo przy Szucha. Pamiętam, jak chłopak z sąsiedztwa chciał jednemu z nich podać chleb. Został tak pobity, że zalany krwią długo leżał bez ruchu na chodniku.
W1942 roku zrobiłam maturę i zapisałam się na medycynę, ale nie na Uniwersytet Warszawski, tylko Poznański (podczas okupacji w stolicy istniał utworzony na bazie przedwojennego Uniwersytetu Poznańskiego Uniwersytet Ziem Zachodnich – przyp. autora). Naszym ukochanym wykładowcą i dziekanem był prof. Adam Wrzosek.
Godzina „W”
Pod koniec lipca 1944 r. dla wszystkich moich koleżanek i kolegów było jasne, że wWarszawie wybuchnie powstanie. Dosłownie i w przenośni panowała parna, duszna atmosfera. W mieście było pełno uciekających Niemców. Na ulicach czuło się niepokój i wyczekiwanie. Po drugiej stronie Wisły już stała Armia Czerwona. Pojawiła się plotka, że na Pradze już są bolszewickie czołgi. Wszyscy paliliśmy się do walki. Byliśmy pewni, że Armia Czerwona nam pomoże i w ciągu kilku dni, a może nawet kilkudziesięciu godzin przepędzimy Niemców.
29 lipca zdawałam egzamin i nic innego mnie nie obchodziło, zwłaszcza że siostra, która także była w konspiracji, przyniosła wiadomość, że „powstanie zostało odwołane”. 1 sierpnia rodzice pojechali na naszą działkę na Mokotów przywieźć trochę warzyw i owoców. Ale nie dojechali, bo słyszeli, że niemieccy snajperzy strzelają do ludzi. Nagle około 15. dostałam rozkaz, że mam wziąć plecak i zgłosić się na Leszno 12 do batalionu „Zośka”. Moja siostra miała zgłosić się na Emilii Plater, ale po drodze okazało się, że punkt został opanowany przez Niemców. Ponieważ były problemy z dostaniem się na Leszno, za namową kolegi poszłam do placówki na Hożą do dawnej jajczarni, gdzie, ku mojemu zaskoczeniu, spotkałam siostrę. Tam kazano nam napełniać butelki jakimś wybu-