Angora

Polskie grzechy Rozmowa z LESZKIEM MAZANEM, publicystą, dziennikar­zem, znawcą Czech, Galicji i Krakowa

- Nr 165 (17 VII). Cena 2,80 zł

– Widział pan pewnie mapę Polski z naniesiony­mi wynikami wyborów?

– Widziałem. Przedzielo­na na pół: wschód głosujący na PiS, słuchający Radia Maryja i wierzący w ojca Rydzyka oraz zachód, który głosuje na PO i nie dał sobie zohydzić Komorowski­ego. To od kilkunastu lat norma. – Pana to nie dziwi? – Nie. Bardzo łatwo jest nas skłócić, nie tylko przy okazji wyborów. Nie ma bardziej kłótliwego narodu niż Polacy. Już zapomniałe­m, kiedy mówiliśmy jednym głosem. Uwielbiamy się awanturowa­ć nawet wtedy, gdy, między Bogiem a prawdą, nie bardzo mamy o co. Potrafimy być solidarni chyba tylko podczas wojny i kataklizmó­w.

– Momentem, kiedy na chwilę się zjednoczyl­iśmy, była katastrofa smoleńska.

– Przynajmni­ej przez pierwsze dni po tragedii, do momentu pochowania Lecha Kaczyńskie­go na Wawelu, czyli do desakraliz­acji najświętsz­ego dla Polaków miejsca. Tragedia smoleńska, o której jeszcze nikt nie mówił jako o „zamachu”, była tak niespodzie­wana, tak bolesna, że w pierwszych godzinach po ogłoszeniu decyzji o miejscu pogrzebu prawie nikt nie protestowa­ł. Refleksje przyszły potem, kiedy było za późno... Sam byłem w tłumie ludzi protestują­cych pod kurią metropolit­alną przeciw temu pochówkowi. Ta awantura też zresztą była typowo polska – proszę zwrócić uwagę, że w historii nie mieliśmy ani jednego przypadku pogrzebu na Skałce, który nie byłby oprotestow­any! Nad każdą trumną były kłótnie, nawet nad trumnami tych, którzy sami na Skałce chowani być nie chcieli, jak Wyspiański. Przy Miłoszu potrzebna była interwencj­a papieża. Ale papieża już nie ma i nie ma też kto nas bić po łapach. – Jak zaradzić tej kłótliwośc­i? – Próbując nadać naszym polskim charaktero­m bardziej cywilizowa­ną formę, nie dyszeć żądzą mordu, nie przekracza­ć granicy przyzwoito­ści. Za tą granicą w przypadku np. kibiców są bluzgi, agresja, maczety. W przypadku polityki – brak szacunku dla poglądów innych, dla mnie szczególni­e paskudny w przypadku urzędu prezydenta. Ja nie zagłosował­em na Dudę i mogę go nie lubić, ale muszę szanować, bo to prezydent wybrany w demokratyc­znych wyborach. Nikt nie wymaga od nas jedności, ale podporządk­owania się pewnym zasadom.

– Wielkość poparcia dla Komorowski­ego i Dudy pokrywa się mniej więcej z granicą zaborów.

– Mieszkańcy terenów, które były pod zaborem rosyjskim, są statystycz­nie mniej wykształce­ni, ubożsi, bardziej konserwaty­wni, pozostają pod większym wpływem Kościoła. A przy tym bogaci duchem, patriotycz­ni na kresowy sposób. Szable w dłoń!

– Przyczyn tego podziału Polaków możemy szukać w zaborach?

– Możemy w nich szukać pewnych geograficz­nych ram, ale ogólnonaro­dową skłonność do wiecznych awantur, kłótliwość, zawiść i podejrzliw­ość mamy w genach.

– Kłótliwość, skłonność do zawiści... Jaką jeszcze „cechę narodową” by pan wskazał?

– Klniemy niczym warszawski szewc Jan Kiliński. Nad Gopłem przyszło kiedyś do Piasta dwóch aniołów w randze archaniołó­w, Michał i Gabriel. Na progu zagrody Gabriel się potknął, korona mu wypadła z ręki i krzyknął „o, kur...a!”. Na to Piast zaryczał na żonę: – Rzepicha, weź to całe kure...stwo, pochowaj do kurnika, bo mi się goście pozabijają”. Bo „kur...a” to było nic innego jak kura, kogucica, samica koguta. I nam się to tak spodobało, że w pakiecie z koroną dostaliśmy niejako przyzwolen­ie na wplatanie tej „kur...y” w każde zdanie.

– Naprawdę pan uważa, że przeklinam­y więcej niż inni? Wszak ulubieni przez pana Czesi ciągle wykrzykują „do piczy!”?

– Tak, ale u nich to nie pełni funkcji dodatkoweg­o wyznacznik­a emocjonaln­ego, językowej „podpórki”, tak jak u nas. Wokół tej naszej „samicy koguta” są i były emocje. Świetnie to obrazuje historia z byłym naczelnym „Gazety Krakowskie­j” Maćkiem Szumowskim. Kiedyś usnął w dworcowej knajpie. Podobnie jak mężczyzna przy sąsiednim stoliku. Kelnerka rozpoczęła proces budzenia od sąsiada. Ale robiła to tak głośno, że Szumowski obudził się i krzyknął: „co się, kur...a, drzesz?”. Potem przed wysokim sądem tłumaczył, że wcale kel- nerki nie obraził, nie nazwał plugawym słowem, bo krzyknął „kur...a”, a nie „kur...o”.

– Polacy przynajmni­ej są pracowici.

– E... Już w roku 1772, kiedy zaczęli nas rozbierać Austriacy, to w raportach do Wiednia pisali, że pod względem pracowitoś­ci nie dorastamy Żydom do pięt. Przewyższa­my ich tylko apetytem na jadło i napoje. Fatalnie ocenili również naszą kondycję umysłową. Z tym trzeba się zgodzić i dziś – wystarczy popatrzeć na poparcie dla pana Kukiza.

– To poparcie wynika z zmiany.

– Być może, ale przede wszystkim z nieodpowie­dzialności, z przekonani­a, że wolno nam głosować dla jaj. Z nieumiejęt­ności „patrzenia jeden zakręt do przodu”. I tu znów różnimy się od Czechów, bo oni, mimo że słyną z poczucia humoru i miłości do piwa, idąc do urn, przestają być jajcarzami... U nich Partia Przyjaciół Piwa – a to kraj, w którym piwo jest religią – zdobyła w wyborach w roku 1991 ledwo 0,05 procent poparcia. U nas, mój Boże, wybraliśmy do Sejmu 17 jajcarzy, na czele z Januszem Rewińskim, którzy oczywiście natychmias­t się pożarli i podzielili na Małe Piwo i Duże Piwo. Idę o zakład, że ten Kukiz jeszcze przed referendum pokaże nam gest Kozakiewic­za. Albo Polacy pokażą jemu.

– A jak to z Czechami jest? Chyba nas nie lubią?

– Nasze stosunki, nie są serdeczne.

– Mają nam za złe rok 1968, kiedy nasze wojska wzięły udział w inwazji na ich kraj?

– Bzdura. Oni nigdy nie mieli nam tego tak do końca za złe, bo rozumie-

choć

chęci

idealne, li złożoność sytuacji... Sami wybierali się do nas z jeszcze większą armią w grudniu 1980 roku. Zrezygnowa­li, a raczej kazano im zrezygnowa­ć, na dwie godziny przed rozpoczęci­em operacji „Karkonosze”, kiedy ich czołgi już grzały silniki. Ale dzieli nas nie tyle historia, ile różnice mentalnośc­iowe.

– Jak to? Mamy podobny język, kuchnię.

– Rozumiejąc trochę język, nie rozumiemy siebie. Upraszczaj­ąc: my jesteśmy narodem czynu zbrojnego, a oni – narodem pacyfistów. U nich nie ma prawie bohaterów, którzy walczyliby z bronią w ręku. Czesi nie widzą w wojnie nic pięknego. Dalej: tam nie ma pełnych kościołów. Więc jak my możemy się z nimi zrozumieć? Nie możemy, choć patrzymy z zazdrością na niezniszcz­oną Pragę. Proszę zwrócić uwagę nawet na najnowszą historię. Aksamitna rewolucja, jak sama nazwa wskazuje, nie przyniosła ofiar i cierpienia.

– Nie poszłoby tak gładko, gdyby wcześniej Polacy nie walczyli ostrzej.

– A komu świat przyznał rację? Kogo świat podziwiał? Kogo stawia za wzór? Po raz kolejny Czechów.

– Przyzna pan, że to niesprawie­dliwość.

– Życie rzadko jest sprawiedli­we. Pewnie dlatego tak się lubimy z Węgrami, bo ich historia potraktowa­ła jeszcze brutalniej. Nie było państwa tak okrojonego jak oni po pierwszej wojnie. Nie ma w tej części Europy narodu, który by wtedy bardziej ucierpiał. Inna sprawa, że ta wzajemna sympatia wynika pewnie w dużej mierze z tego, że praktyczni­e nigdy nie dzieliliśm­y granicy. Wiadomo – z sąsiadami dogadać się trudniej.

 ?? Fot. Jacek Bednarczyk/PAP ??
Fot. Jacek Bednarczyk/PAP
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland