Z wiewiórkami do komisariatu
Mieszkaniec Krapkowic znalazł wiewiórki w parku nieopodal swojego domu. Karmił je, masował brzuszki, a w końcu zaczął szukać pomocy. I tu pojawił się kłopot.
– Maluchy leżały pod drzewem. Gdyby znalazł je pies, pewnie byłoby po nich – opowiada Franciszek Kępa z Krapkowic, który trafił na wiewiórcze rodzeństwo podczas sobotniego spaceru. – Mieszkam w pobliżu parku, wiewiórki dokarmiam przez całą zimę, więc nie mogłem zostawić tych stworzeń na pastwę losu.
Pan Franciszek obdzwonił okolicznych lekarzy weterynarii, aby dowiedzieć się, jak pomóc maluchom. Usłyszał, że wyjścia są dwa: albo zawiezie je do zoo, albo przejmie obowiązki wiewiórczej mamy i co godzinę będzie karmił.
– W zoo nikt nie odbierał, więc pobiegłem po mleko zagęszczone i pipetę – relacjonuje pan Franciszek. – Wyczytałem też, że po karmieniu każdy brzuszek trzeba wymasować watą zamoczoną w ciepłej wodzie, aby pobudzić trawienie. Mama by je po prostu wylizała i byłoby po sprawie, a ja musiałem szukać jakiegoś środka zastępczego.
Pan Franciszek obawiał się, że jego zabiegi mogą nie wystarczyć, dlatego wybrał się do Opola, aby tu szukać pomocy dla wiewiórek. W zoo odesłali go z kwitkiem, straż miejska kazała wracać do Krapkowic, pomogli w końcu policjanci, gdy z wiewiórkami trafił do komisariatu. To oni wezwali lekarza weterynarii ze Strzelec Opolskich.
– Młode były zwinięte w jeden kłębek i początkowo wydawały się znacznie mniejsze, niż faktycznie były – opowiada doktor Jan Piskoń, do którego trafiły zwierzęta. – Być może ich matka zginęła i dlatego zostały same. U nas dostały kroplówkę i błyskawicznie stanęły na nogi. Dwie wykorzystały chwilę nieuwagi i czmychnęły na wolność, a dwie wypuściliśmy sami, bo widzieliśmy, że poradzą sobie w naturze. Myślę, że zabrakło 2 – 3 dni, aby one same opuściły gniazdo.
Czujność pana Franciszka uratowała maluchy, ale często ingerencja człowieka może przynieść więcej szkody niż pożytku.
– Zdarzały się ostatnio przypadki, że dzieci wyłapywały małe zajączki, które rodzą się na obrzeżach Opola – mówi Urszula Dębińska z Towarzystwa SOS dla Zwie- rząt. – Maluchy dotknięte przez człowieka nie zostaną przyjęte przez matkę. Można je próbować odkarmić butelką, ale nie ma pewności, że przeżyją.
Czasami ludzie szkodzą nieświadomie, tak jak pani, która kilka dni temu w Bierkowicach natrafiła na małą sarenkę. – Próbowała ją złapać, ale na szczęście nie było to łatwe. Poprosiłam, żeby nie dotykała, tylko wycofała się i obserwowała sytuację. Tak jak się spodziewałam – matka po pewnym czasie wróciła po malucha – mówi Urszula Dębińska.