Totalnie niespokojny Rozmowa z MACIEJEM MALEŃCZUKIEM
– Jest godzina 12 w południe, świeci słońce. W twoim ogrodzie na Saskiej Kępie ptaki śpiewają. Świat jest piękny. Jesteś trzeźwy?
– (śmiech) Tak. O takiej porze mogę być po małym blancie, ale nie traktuję tego w ogóle jako stan narkotyczny. – A co to jest stan narkotyczny? – Heroina. To jest porządny stan narkotyczny. –W twojej książce przeczytałam: „Mężczyzna zniesie ból. Każdy zniesie. Ból sam w sobie jest do zniesienia, bo zawsze wiadomo, że w końcu przejdzie. Ale do tego przychodzi, niestety, ta maksymalna depresja. Heroina powoduje, że jesteś szczęśliwy i spokojny, a więc bez niej jesteś nieszczęśliwy i totalnie niespokojny”.
– Życie jest do dupy. Życie współczesnego człowieka jest pełne stresu, wrednych ludzi, czasami śmierci. Całe mnóstwo ludzi chodzi ultrazdołowanych. Alkohol to nie wszystko. A heroina jest niebezpieczna. W „Fakcie” napisali na pierwszej stronie, że Maleńczuk ćpał 20 lat. Dwadzieścia lat ćpania mało kto mógłby przeżyć.
– Ty „Chlałeś, ćpałeś i przetrwałeś”. Twoją spowiedź czyta się jak powieść.
– Jestem dumny, że byłem w takim środowisku. To było środowisko off społeczeństwu, off konwenansom, off przynależności partyjnej, off pochodom pierwszomajowym. Chcieliśmy być off i byliśmy off. Ale przy tym chlaliśmy i ćpaliśmy. A ćpanie powoduje, że masz całą masę przygód. Myśmy te narkotyki zdobywali i to zawsze było związane z jakąś manianą.
– Maniana w języku hiszpańskim oznacza – jutro. W slangu – robienie głupot, szaleństw.
– A takie rzeczy fajnie się wspomina. Zwłaszcza jeśli skończyło się to ukręceniem dobrego towarku i złapaniem chwili spokoju w chujowych czasach, jakimi były lata 80. Nikt nie miał grosza, czasami nie było skąd wziąć na piwo. Ja miałem hajs, jak grałem. – Pamiętasz swój pierwszy raz? – Pięćdziesiątka wódki, którą wypiłem w wieku siedmiu lat. Było nas pięciu kumpli między 7 a 10 lat. Siedzieliśmy ukryci w domu z tektury, który sami zbudowaliśmy, i obaliliśmy półlitrówkę. Butelka miała korek, jak wino, i zalakowaną główkę. Musiał to być 1968 rok. Inicjatorami byli ci troszeczkę starsi koledzy, a ponieważ ja się z nimi bujałem, to też dostałem strzała. Nalewaliśmy do kieliszka typu 25, więc wypiłem dwie kolejki. Potem zgasło światło.
– Wyobrażałeś sobie czasami jakieś alternatywne życie?
– Wyobrażałem sobie. Wydaje mi się, że gdyby ktoś mną pokierował – a nikt mną nie kierował – utrzymałbym się przy sporcie i moje losy potoczyłyby się inaczej. Załóżmy, że do 30. roku życia byłbym czynnym sportowcem. Załóżmy, że byłby to sport z sukcesami, więc mógłby mnie jakoś ustawić w życiu. Do wszystkiego, co robiłem w sporcie – oprócz wioślarstwa – miałem ewidentny dryg. Mam zajebiste warunki: 193 wzrostu, byłem trochę za chudy, ale mięśnie zawsze można wyrobić, miałem bardzo dobry refleks jak na takiego wysokiego gościa, nie byłem ciapowaty ani łajzowaty. Więc gdyby trafił mi się wtedy jakiś dobry trener, coś w tym stylu, jak mają bokserzy, i rozsądnie pokierował moim życiem, byłoby zdrowiej dla mnie, zdrowiej dla otoczenia. Ale nikogo takiego nie było. Zamiast tego w wieku 21 czy 22 lat zacząłem grać na streecie. A to nie jest zdrowe miejsce, mówiąc krótko. Nie da się być abstynentem, grając na ulicy.
– Pamiętam, jak stałeś na ulicy Sławkowskiej w centrum Krakowa.
– Na ulicy jesteś ostatni w łańcuchu pokarmowym. Jest średnio ciepło, ludzie się śpieszą, zakapturzeni, a ty musisz zagrać, bo, kurwa, potrzebujesz szmalu. I grasz. I nikt się nie zatrzymuje. A ty dalej grasz. Bardzo przykre. Ja mam w sobie bezczelność, ale początki były cholernie trudne.
– Wczoraj wieczorem przechodziłam obok chłopaka, który grał na gitarze. Tym razem było to centrum Warszawy. Spotkaliśmy się wzrokiem na ułamek sekundy. Nie padało, nie było zimno. Nie zatrzymałam się. Głupio mi teraz.
– Nigdy nie łapałem kontaktu wzrokowego. Byłem generalnie tak przerażony, że muszę to robić, że zaciskałem powieki i grałem z zamkniętymi oczami, co czasami jakieś stare baby komentowały: „A ślepe są, to niech grają”. Uzależniłem