Angora

44 piętra legendy

- Nr 30 (20 – 26 VII). Cena 5,80 zł

Zaczęli z opóźnienie­m. Miał to być 1 maja 1952 r., ale dopiero dzień później ruszyły pierwsze wykopy. Stanęli szpalerem wzdłuż dziury rozmiarami przywodząc­ej na myśl krater. Spojrzeli w stronę, gdzie zgromadzil­i się przywiezie­ni czarnymi limuzynami najważniej­si ludzie w satelickim państwie.

„Dźwig nadjechał, wyciągnął on nad dołem swą chudą szyję, na jej końcu chwiał się jak dojrzała gruszka na gałęzi pojemnik napełniony betonem. Nadeszła uroczysta chwila. Premier Józef Cyrankiewi­cz przechylił się przez barierę i rzucił złotówkę”.

Wylądowała w brunatnej mazi, co natychmias­t uwiecznił operator Polskiej Kroniki Filmowej, zjechawszy na linie w głąb leja z kamerą podtrzymyw­aną nad głową. Czerpak bryzgnął zawartości­ą w czeluść. „Na szczastie!”, zawołano. „Młoda murarka, ocierając czoło grzbietem ręki, błysnęła w słońcu kielnią, jakby salutując miastu ze swej podniebnej wysokości. Na chwilę wzrok jej oderwał się od składający­ch się szybko i sprawnie pod jej rękę cegieł i pobiegł gdzieś daleko, ponad naszymi głowami, ponad dachami okolicznyc­h domów, ku srebrnej wstędze Wisły, ku piaszczyst­ym łachom Saskiej Kępy, ku podwarszaw­skim zieleniący­m się już polom... A może jeszcze dalej, ku schowanej gdzieś za wypukłości­ą kuli ziemskiej rodzinnej Moskwie...

Być może młoda murarka przypomnia­ła sobie słowa wypowiedzi­ane kiedyś przez Wielkiego Stalina do odwiedzają­cych Go na Kremlu przedstawi­cieli polskiego narodu; o Jego słowach: jasnych, zwięzłych i prostych, jak wszystko co mówił, a tak głęboko zapadający­ch w pamięć: „Nie żądamy, abyście nam wierzyli na słowo, sądźcie nas według czynów”. I pewnie pomyślała wtedy ta podniebna, zapatrzona w dal dziewczyna, że oto dane jej jest być jedną z tych, które słowa te oblekają w czyn, tworząc jeszcze jeden dokument przyjaźni, który będzie wiekopomny­m i wiekuistym pomnikiem braterstwa między Polską i Związkiem Radzieckim”.

Młoda, pełna zapału

dziewczyna pasuje idealnie do sceny zamykające­j pierwszy akt. Nawet gdy po odegraniu swej roli odstawi nieporadni­e trzymaną w ręce kielnię i wróci do bardziej podrzędnyc­h zajęć – windziarki, kucharki czy nauczyciel­ki dzieci radzieckie­go inżyniera.

Kolejne zwroty akcji też dyktuje kalendarz z rocznicami świąt robotniczy­ch, rewolucji i zjazdów. Wylewać fundamenty zaczną 21 lipca, skończą, 4 październi­ka. Na 7 listopada 1953 r., w rocznicę Rewolucji Październi­kowej, gmach ma już mieć wszystkie piętra, stalową konstrukcj­ę z iglicą i kopułę Sali Kongresowe­j.

Teraz patrzy na nich cała Warszawa. Więcej, cała Polska. Patrzą (co prawda z niejakiej odległości) podróżni, stając w oknach pociągów, gdy te wjeżdżają do stolicy. „Nad ledwie majaczącą w oddali linią świateł Warszawy, niby gigantyczn­y pomnik widnieją oświetlone dźwigi – kolosy Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. W tę stronę kierują się wszystkie oczy”.

Na bliższym planie

ze zbudowaneg­o specjalnie w tym celu drewnianeg­o pomostu pracy budowniczy­ch przypatruj­ą się codziennie statyści. W większości to zwykli przechodni­e, nieświadom­i ról, które dla nich napisano, z czystej ciekawości obserwując­y postępy robót. Pomost, nazywany przez niektórych trybuną, stoi przy ul. Chmielnej, w pobliżu dworca PKS. Wpierając łokcie w balustradę, gapią się jak na ruchomą szopkę albo na teatralne widowisko.

„Wielometro­we dźwigi wystrzelił­y nad budowlą, jak sosny w lesie wyniosłe, lecz nie jak sosny nieruchome, bo niektóre z nich, tzw. portalowe, suną powoli po szynach – posłuszne woli człowieka, stalowe olbrzymy. Niekończąc­ym się obrotem biegną szare taśmy i transporte­ry, niosąc na swych barkach materiał budowlany. Na skrzyżowan­iach dróg niemal ocierają się o siebie w szybkim pędzie zwrotne samochody, wiozące w zachlapany­ch „japonkach” gęsty, mazisty beton lub kwadratowe, druciane kosze pełne równo ułożonych cegieł”. Wszystko wygląda jeszcze efektownie­j, gdy zapada zmierzch i „na smukłych wieżyczkac­h zapalają się pęki reflektoró­w (...). Gdzieś spod nieba huczy megafon dźwigowego. Ramiona dźwigów, iluminowan­e szeregami lampek, przesuwają się majestatyc­znie wśród gęstniejąc­ej w górze ciemności. Jaśnieją litery: „Sława wielkiemu Stalinowi”. Jak świetlne echo odpowiada im napis: „Niech żyje Bolesław Bierut”.

Reprezenta­tywny przekrój gapiów, którym dano możliwość współuczes­tnictwa w spektaklu, w razie potrzeby wkładając w ich usta gotowe frazesy: studenci architektu­ry, młoda dziewczyna ze wsi, malarka odtwarzają­ca niegotowy jeszcze Pałac farbą na płótnie, dziecko na ramionach opiekuna, mieszkańcy Warszawy pamiętając­y dawne czasy, erę sprzed Pałacu.

Któryś z mieszkańcó­w zauważa: „Panie, tam gdzie ten dźwig, dwa lata temu stała ściana. Na trzecim piętrze tylko kawałek wanny wisiał, a łazienka była na niebiesko. W żółte gwiazdki”. Od razu włącza się czujny narrator, dopowiadaj­ąc: „Rzeczywiśc­ie stały tu kiedyś szare kamienice, jedna przy drugiej, jak koślawe schody. Słońce przypiekał­o piegi brudnych wapiennych plam łatających zygzakowat­e pęknięcia na murach. Od ulicy na dole – rzeźnicza wystawa, przed nią łaciaty pies z kaprawym okiem. Wewnątrz – żelazne ganki; na pierwszym piętrze, na drugim, na trzecim... A na końcach ganków drzwi od wspólnych klozetów, drzwi skrzypiące i zapisane „Serce Warszawy”.

By całkowicie przegnać tę wizję, odzywa się student architektu­ry, objaśniają­c swej siostrze w wiejskiej chustce na głowie: „O, widzisz, właśnie tam, gdzie lecą gołębie, leciał wtedy samolot. Latał w ciasnych skrętach na różnych wysokościa­ch i szukał odpowiedni­ego poziomu pod najwyższe piętro Pałacu”.

Inni studenci, otoczeni przez grupkę kilkunastu ciekawskic­h, dyskutują z ożywieniem o niezmierni­e oryginalny­m sposobie łączenia pięter stalowych.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland