Rowerzysta + apteczka +...
Polska to nie kabaret
Podczas pobytu w Przemyślu postanowiłem wybrać się rowerem na Ukrainę, by zwiedzić pasma górskie Gorganów i Czarnohory. Wybrałem przejście graniczne w Krościenku. Nie brałem pod uwagę Medyki, gdyż mam złe wspomnienia z przekraczania granicy w tamtym miejscu. 16 lipca 2015 r. o godz. 12.40 zajechałem na przejście w Krościenku. Zatrzymała mnie strażniczka Straży Granicznej i oznajmiła, że... na rowerze nie wolno przekraczać granicy. Osłupiały, spytałem, co w takim wypadku mam zrobić? Na to strażniczka zaproponowała, żebym „przemycił się w jakimś aucie” (!). Czekałem pół godziny, w pełnym słońcu, ale nikt nie kwapił się mnie przemycać. W końcu pomyślałem, że pani ta namawia mnie do przestępstwa. A poza tym dlaczego miałbym udawać, że nie jestem rowerzystą? Poprosiłem o rozmowę z naczelnikiem. Funkcjonariuszka wyjaśniła, że przepisy są przepisami i nikt mi nie pomoże. Na to ja, że przecież Bóg nie ustala przepisów, tylko ludzie, a właściwie politycy. I skoro te przepisy są debilne i dyskryminujące rowerzystów, to trzeba je zmienić.
Dodatkowo dowiedziałem się, że gdybym wjeżdżał np. do Czech, to oprócz apteczki musiałbym mieć także... prezerwatywy. To wprowadziło mnie we wściekłość. Bo co mają prezerwatywy do mojego przejazdu przez granicę? Wiele granic w życiu przekraczałem, i to na całym świecie, i NIGDY nie widziałem, aby gdzieś nie przepuszczali rowerzystów! Przecież to kompletny nonsens, idiotyzm, bezduszność biurokratów i decydentów! W Polsce od zawsze był, jest i będzie bałagan, z którego ludzie uciekają, dokąd się da. Zatem moją emigrację wiele lat temu uważam za strzał w dziesiątkę (...). Na ile się zda ten mój list – nie mam pojęcia!
Przykro mi, facetowi 70+, swego czasu bojownikowi o wolną, demokratyczną i mądrą Polskę, obserwować jej nagły i niespodziewany blamaż – zamianę, z woli ludu, niedoskonałej władzy na jeszcze mniej doskonałą (by nie rzec: zgoła złą). Co to za lud? Jaki powód?
Partia Prawo i Sprawiedliwość od czasu jej kalekiego sprawowania władzy w latach 2005 – 2007 (IV RP), przegrywała permanentnie wszelkie wybory do czasu, aż z pamięci wielu wyborców zapewne wyparowały wspomnienia katolicko- -narodowo-socjalnej koalicji. A i do czynnego prawa wyborczego dorosło sporo młodzieży niegarnącej się do wiedzy o najnowszej historii swojej ojczyzny. Tę amnezję i mankamenty intelektualne znacznej części wyborców zalotnie wykorzystują socjotechnicy PiS. Głoszą zatem: jesteśmy partią aniołków, lekiem na całe zło, prezes wcale nie chce rządzić, do najwyższych stanowisk państwowych wystawiamy parę osób niemal świętych, wiernych Kościołowi.
Dzięki poważnym i odważnym ludziom pokroju prezydenta Bronisława Komorowskiego Polska stała się częścią zachodniej cywilizacji, uzyskała możliwości szybkiej modernizacji. Teraz znalazła się w przełomowym momencie gospodarowania funduszami unijnymi. Priorytetowe dotąd miejsce koniecznych, lecz niedochodowych inwestycji infrastrukturalnych może zająć finansowanie innowacyjnych technologii, generujących m.in. szybki przyrost miejsc pracy. Wzrost atrakcyjności własnego rynku byłby najlepszym antidotum na bezrobocie i emigrację zarobkową – przykre zjawiska wykorzystywane dziś sprytnie przez przeciwników politycznych Platformy Obywatelskiej. Plan ten nie powiedzie się, gdy władzę obejmie PiS i rzeczywiście zechce zrealizować swoje iście fantastyczne obietnice finansowe.
PiS- owcy nie udają dbałości o Polskę, lecz o głosy Polaków. Skrajnie już głodni władzy idą na całość – obiecują gruszki na wierzbie, roztaczają horrendalne wizje rzekomego zagrożenia Polski ze strony obcego kapitału oraz karykaturalnie interpretowanego ruchu gender. Ambicje światłych Polaków kwitują głupawo i kłamliwie hasłem: Masoneria walczy z Kościołem. W co zatem pcha Polskę PiS (...)? Niesłusznie się sądzi, że główną przyczyną spadku notowań PO jest tzw. afera podsłuchowa. W porównaniu z przekrętem „SKOK-owym” PiS-u (wyprowadzenie gigantycznych pieniędzy ze stworzonych przez tę partię parabanków, tzw. SKOK-ów, do Luxemburga) czy wyłudzeniami plejady ulubieńców prezesa Kaczyńskiego z kasy Sejmu (afera madrycka i inne), podsłuchane pogaduchy polityków PO są błahostką. Nie subtelne kwestie etyczno-moralne, lecz prostackie i bezczelne miraże roztaczane przez Andrzeja Dudę i jego sztab odwiodły znaczną część wyborców od Komorowskiego i PO.
Wiele odpowiedzialnych i zaszczytnych funkcji w Unii Europejskiej obejmują polscy politycy, od niedawna osobą nr 1 jest Donald Tusk. Został szefem Rady Europejskiej nie z jakiegoś klucza czy na piękne oczy, ale za wybitne dokonania, szczególnie za przeprowadzenie Polski „suchą stopą” przez światowy kryzys ekonomiczny. Sukcesu Tuska nie trawi prezes Kaczyński – człowiek z urojoną misją uzdrowienia rzekomo chorej Polski. Dotychczasowe niepowodzenia misji, dla której „poświęcił” się bez reszty, do niedawna tłumaczył ten pan sprzysiężeniem się przeciwko niemu wszystkich sił nieczystych, z „przypadkowym” prezydentem i „podwórkowym” premierem na czele. Wykorzystując, nie wiedzieć czemu wciąż się utrzymujące mniemanie, że jest mężem stanu, teraz postanowił pokonać ich fortelem z aniołkami, ale nie jest wykluczone, że zaprosi jako koalicjanta niejakiego Pawła Kukiza – sfrustrowanego rock’n’rollowca, który po wyrolowaniu go przez jakąś firmę fonograficzną postanowił zemścić się na całym „systemie”. Artysta ów zamiast partii i programu wykorzystuje fanów, którym wmawia, że polską scenę polityczną można uzdrowić tylko JOW-ami (jednoosobowe okręgi wyborcze), które cudownie upodmiotowią wyborców (posłowie wybierani w JOW-ach są teoretycznie odpowiedzialni wobec wyborców, a nie partii ich desygnujących). Choć politolodzy kładą mu do niby tęgiej głowy, że praktyka pokazuje zgoła odwrotne do teorii efekty (w JOW-ach wygrywają kandydaci lansowani kosztownym – partyjnym lub prywatnym – marketingiem, na jaki nie stać donkiszotów), Kukiz uparcie trwa przy swojej idée fixe i mimo pogardy dla partyjnej rzeczywistości deklaruje gotowość wejścia w koalicję z też – według niego – antysystemowym PiS- em. Zdumiał mnie ten wzięty już, choć świeżutko upieczony polityk, dopiero co pretendent do najwyższego urzędu w państwie, gdy w trakcie swego ekspresyjnego wystąpienia, składającego się głównie z inwektyw i epitetów adresowanych niemal do wszystkich polityków i dziennikarzy, poprosił o przerwę na jaranie „bo inaczej zaraz zdechnie”. Szykuje się więc niezwykły spektakl na polskiej scenie politycznego teatru (...).
Ale stop! Polska to nie kabaret, nie pozwólmy sobie robić z nas jaj! Śmiertelnie więc poważnie twierdzę i ostrzegam, że karanie niedoskonałej PO poprzez powierzenie władzy jeszcze mniej doskonałemu PiS-owi to głupi i niebezpieczny pomysł. Jak długo jeszcze, do licha, mamy potwierdzać, że mądry Polak po szkodzie?