Ostatni zamordowany 9/11 USA
Ostatnim człowiekiem zabitym 11 września 2001 r. w Nowym Jorku był imigrant z Polski Henryk Siwiak. Dochodzenie przeprowadzone w sprawie morderstwa nie zakończyło się wyjaśnieniem sprawy. Prawie po 14 latach nadal nie wiadomo, dlaczego Polak został zastrzelony.
Kilka godzin po ataku na World Trade Center człowiek ten miał przejść do historii jako ostatni, który zginął 9 września 2001. Do tej pory nikt nie wie, dlaczego musiał zginąć. Nocą 11 września 2001 na Nowy Jork opadał już pył ze zburzonych wieżowców. Tego tragicznego dnia jeszcze ktoś miał jednak umrzeć. Śmierć Henryka Siwiaka do dziś pozostaje zagadką. Akta nowojorskiej policji nie zawierają wyjaśnienia tego przypadku. Śledztwo nie zakończyło się sukcesem.
Zabójstwo Henryka Siwiaka jest jedynym, do którego doszło 11 września 2001 w mieście, w którym odnotowuje się rocznie setki takich przestępstw. Była godz. 23.45. Siwiak, imigrant z Polski, był w drodze do pracy – czekało go ostatnie tego dnia zlecenie. Zmierzał na Brooklyn.
Do Stanów Zjednoczonych przybył 11 miesięcy wcześniej z nadzieją na zrealizowanie „amerykańskiego snu”. Ciężko pracował, żeby zapewnić środki do życia swojej rodzinie, która została w Polsce.
Wcześniej tego dnia 46-latek był świadkiem ataku na World Trade Center. Pracował na budowie na Dolnym Manhattanie i stamtąd mógł obserwować, co się dzieje. Widział, jak uprowadzony lot 175 United Airlines uderza w drugą wieżę. Po tym, jak samoloty wbiły się w Twin Towers, zamknięto budowę, na której pracował. Potrzebował pieniędzy, więc udał się do polskiej agencji pośrednictwa pracy na Brooklynie, gdzie zaproponowano mu sprzątanie supermarketu Pathmark we Flatbush. Miał umyć mopem podłogi. Płacili 10 dolarów za godzinę. Nie była to praca marzeń, ale przynajmniej mógłby wysłać pieniądze do domu, dla żony Ewy i ich dwójki dzieci – 17-letniej wówczas Gabrieli i 10-letniego Adama. Wspierał ich odkąd wyjechał z rodzinnego Krakowa.
Przebrał się. Włożył spodnie typu „bo- jówki”, pasującą do nich kurtkę i czarne buty z cholewkami. Ubranie robocze miał w plecaku, który później znaleziono w pobliżu ciała.
Zdążył zadzwonić do żony, żeby powiedzieć jej, że mimo chaosu, jaki zapanował w mieście, jest bezpieczny.
– Tak na wszelki wypadek powiedziałam mu: – Nie wychodź dziś z domu, bo w Nowym Jorku może być niebezpiecznie – opowiadała Ewa Siwiak w radiu WNYC w 2011. – Później jednak okazało się, że musi późnym wieczorem wyjść do pracy i to w okolicę, której w ogóle nie znał. Pożyczył mapę od kobiety, od której wynajmował mieszkanie. Później z nią rozmawiałam. Próbowała go powstrzymać. Powiedziała mu, że to niebezpieczna okolica. Pora też nie była najlepsza, żeby się tam kręcić. Na pewno nie tego właśnie dnia.
Jednak Henryk nie posłuchał. Poszedł. Zgubił się, bo po wyjściu z metra skręcił w złym kierunku. To tutaj został zastrzelony – przy Albany Avenue, między Fulton i Decatur Street, w brooklyńskim Bedford-Stuyvesant.
– Słyszałam męskie głosy. Rozmawiali, kłócili się… I nagle padł strzał – mówi Mona Miller, mieszkająca w miejscu, gdzie znaleziono ciało Siwiaka. – Nie wiem już, czy to był pojedynczy wystrzał, czy było ich kilka. Nie podeszłam do okna, bo nie miałam odwagi.
Kiedy przybyła policja, kobieta wyjrzała na ulicę i zobaczyła ciało mężczyzny leżące na chodniku przy drzwiach do sąsiedniego budynku. Ubrany był w stylu militarnym. W jego klatce piersiowej tkwiła kula wystrzelona z pistoletu, kaliber 40. Ślady krwi zdradzały, że ranny mężczyzna przeszedł na drugą stronę ulicy, wspiął się na podest schodów wejściowych do budynku i próbował dzwonić po pomoc domofonem. Nikt mu jednak nie pospieszył z pomocą w dniu, kiedy mieszkańcy miasta oglądali tysiące przyjaciół, członków rodzin, współpracowników i sąsiadów zgładzonych na oczach całej Ameryki w najbardziej krwawym ataku terrorystycznym w historii.
– Słyszałam dzwonek – przyznała się później policji pewna kobieta. – Jednak nie otworzyłam drzwi, bo wcześniej padły strzały. Siwiak nie mógł już utrzymać się na nogach. Krwawił. Nie miał siły. Upadł na chodnik i umarł. Policji nie udało się odtworzyć wydarzeń poprzedzających jego śmierć. Śledczy uważają, że tamtej nocy Siwiak „rozmawiał z jakimś człowiekiem albo z kilkoma osobami”.
Czy to mógł być napad rabunkowy? Mało prawdopodobne. W kieszeniach ofiary znaleziono prawie 70 dolarów. – Niezbyt dobrze mówił po angielsku, więc jeśli to był napad rabunkowy, mógł nie rozumieć, co napastnicy do niego mówią – zaznaczył detektyw Michael Prate. – W tamtym okresie to były rejony znane z ulicznych napaści i problemów narkotykowych.