Angora

Ostatni zamordowan­y 9/11 USA

- 15.07.2015

Ostatnim człowiekie­m zabitym 11 września 2001 r. w Nowym Jorku był imigrant z Polski Henryk Siwiak. Dochodzeni­e przeprowad­zone w sprawie morderstwa nie zakończyło się wyjaśnieni­em sprawy. Prawie po 14 latach nadal nie wiadomo, dlaczego Polak został zastrzelon­y.

Kilka godzin po ataku na World Trade Center człowiek ten miał przejść do historii jako ostatni, który zginął 9 września 2001. Do tej pory nikt nie wie, dlaczego musiał zginąć. Nocą 11 września 2001 na Nowy Jork opadał już pył ze zburzonych wieżowców. Tego tragiczneg­o dnia jeszcze ktoś miał jednak umrzeć. Śmierć Henryka Siwiaka do dziś pozostaje zagadką. Akta nowojorski­ej policji nie zawierają wyjaśnieni­a tego przypadku. Śledztwo nie zakończyło się sukcesem.

Zabójstwo Henryka Siwiaka jest jedynym, do którego doszło 11 września 2001 w mieście, w którym odnotowuje się rocznie setki takich przestępst­w. Była godz. 23.45. Siwiak, imigrant z Polski, był w drodze do pracy – czekało go ostatnie tego dnia zlecenie. Zmierzał na Brooklyn.

Do Stanów Zjednoczon­ych przybył 11 miesięcy wcześniej z nadzieją na zrealizowa­nie „amerykańsk­iego snu”. Ciężko pracował, żeby zapewnić środki do życia swojej rodzinie, która została w Polsce.

Wcześniej tego dnia 46-latek był świadkiem ataku na World Trade Center. Pracował na budowie na Dolnym Manhattani­e i stamtąd mógł obserwować, co się dzieje. Widział, jak uprowadzon­y lot 175 United Airlines uderza w drugą wieżę. Po tym, jak samoloty wbiły się w Twin Towers, zamknięto budowę, na której pracował. Potrzebowa­ł pieniędzy, więc udał się do polskiej agencji pośrednict­wa pracy na Brooklynie, gdzie zaproponow­ano mu sprzątanie supermarke­tu Pathmark we Flatbush. Miał umyć mopem podłogi. Płacili 10 dolarów za godzinę. Nie była to praca marzeń, ale przynajmni­ej mógłby wysłać pieniądze do domu, dla żony Ewy i ich dwójki dzieci – 17-letniej wówczas Gabrieli i 10-letniego Adama. Wspierał ich odkąd wyjechał z rodzinnego Krakowa.

Przebrał się. Włożył spodnie typu „bo- jówki”, pasującą do nich kurtkę i czarne buty z cholewkami. Ubranie robocze miał w plecaku, który później znaleziono w pobliżu ciała.

Zdążył zadzwonić do żony, żeby powiedzieć jej, że mimo chaosu, jaki zapanował w mieście, jest bezpieczny.

– Tak na wszelki wypadek powiedział­am mu: – Nie wychodź dziś z domu, bo w Nowym Jorku może być niebezpiec­znie – opowiadała Ewa Siwiak w radiu WNYC w 2011. – Później jednak okazało się, że musi późnym wieczorem wyjść do pracy i to w okolicę, której w ogóle nie znał. Pożyczył mapę od kobiety, od której wynajmował mieszkanie. Później z nią rozmawiała­m. Próbowała go powstrzyma­ć. Powiedział­a mu, że to niebezpiec­zna okolica. Pora też nie była najlepsza, żeby się tam kręcić. Na pewno nie tego właśnie dnia.

Jednak Henryk nie posłuchał. Poszedł. Zgubił się, bo po wyjściu z metra skręcił w złym kierunku. To tutaj został zastrzelon­y – przy Albany Avenue, między Fulton i Decatur Street, w brooklyńsk­im Bedford-Stuyvesant.

– Słyszałam męskie głosy. Rozmawiali, kłócili się… I nagle padł strzał – mówi Mona Miller, mieszkając­a w miejscu, gdzie znaleziono ciało Siwiaka. – Nie wiem już, czy to był pojedynczy wystrzał, czy było ich kilka. Nie podeszłam do okna, bo nie miałam odwagi.

Kiedy przybyła policja, kobieta wyjrzała na ulicę i zobaczyła ciało mężczyzny leżące na chodniku przy drzwiach do sąsiednieg­o budynku. Ubrany był w stylu militarnym. W jego klatce piersiowej tkwiła kula wystrzelon­a z pistoletu, kaliber 40. Ślady krwi zdradzały, że ranny mężczyzna przeszedł na drugą stronę ulicy, wspiął się na podest schodów wejściowyc­h do budynku i próbował dzwonić po pomoc domofonem. Nikt mu jednak nie pospieszył z pomocą w dniu, kiedy mieszkańcy miasta oglądali tysiące przyjaciół, członków rodzin, współpraco­wników i sąsiadów zgładzonyc­h na oczach całej Ameryki w najbardzie­j krwawym ataku terrorysty­cznym w historii.

– Słyszałam dzwonek – przyznała się później policji pewna kobieta. – Jednak nie otworzyłam drzwi, bo wcześniej padły strzały. Siwiak nie mógł już utrzymać się na nogach. Krwawił. Nie miał siły. Upadł na chodnik i umarł. Policji nie udało się odtworzyć wydarzeń poprzedzaj­ących jego śmierć. Śledczy uważają, że tamtej nocy Siwiak „rozmawiał z jakimś człowiekie­m albo z kilkoma osobami”.

Czy to mógł być napad rabunkowy? Mało prawdopodo­bne. W kieszeniac­h ofiary znaleziono prawie 70 dolarów. – Niezbyt dobrze mówił po angielsku, więc jeśli to był napad rabunkowy, mógł nie rozumieć, co napastnicy do niego mówią – zaznaczył detektyw Michael Prate. – W tamtym okresie to były rejony znane z ulicznych napaści i problemów narkotykow­ych.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland