Życie, opowieść idioty
Awinion, największy teatr świata. Samo południe. Biją dzwony kościoła pod wezwaniem Wcielonego Słowa. W ogrodzie Ceccano, w cieniu drzewek oliwnych zebrał się „demos”. Ujawniają się agitatorzy, zawodowcy i amatorzy, którzy podejmują publiczny dialog. To inscenizacja „Republiki” Platona. Utopijna myśl sprzed 2,5 tys. lat szuka efektownego słowa, by wydobyć się z labiryntu przeszłości i uwspółcześniona na nowo zabłysnąć retoryką o polityce natchnionej przez filozofów, o rewolucji, o idealnym państwie zbudowanym na idei dobra i sprawiedliwości. Tak jest od pierwszego dnia festiwalu i tak będzie do jego końca, mimo że sam Platon nie za bardzo lubił teatr. mi z zespołem Downa na scenie.
– Życie to jest opowieść idioty, pełna wrzasku i wzniosłości, nic nie znacząca. To to już słowa najczęściej cytowanego pisarza świata, dramaturga wszech czasów, Szekspira, tak doskonale rewitalizowanego w Awinionie, że stał się supergwiazdą, przeszłością bez krzty anachronizmu odnajdującą się w każdej teraźniejszości. Kilkanaście jego sztuk znalazło się na festiwalowym afiszu, w tym trzy w głównym przeglądzie „In” – „Antoniusz i Kleopatra” znana z hollywoodzkiej ekranizacji Mankiewicza z Richardem Burtonem i Elizabeth Taylor oraz „Ryszard III” i „Król Lear”. Ta ostatnia, w reżyserii dyrektora festiwalu Oliviera Py, oficjalnie
tańczącymi
Król Lear ma trzy córki, które chce obdzielić majątkiem i władzą odpowiednio do stopnia ich publicznie deklarowanej miłości do ojca. Dwie starsze wygłaszają wzniosłe oracje, a najmłodsza Kordelia milczy, nie będąc w stanie wyrazić ogromu uczucia. Król zmuszony jest ją pominąć, dzieląc władzę między siebie i jej siostry. Ale te zdradzają ojca – chcą więcej władzy. Gwałt odciska się gwałtem. Brat zabija brata, siostra siostrę. Państwo się rozpada. Wszystko tonie w klęsce, ruinie, śmierci. Totalne unicestwienie. Czarna dziura nieuchronnie wciąga ludzi i ich historie. Na otwartej scenie wszyscy schodzą do wydrążonego grobu; a zaczęło się tak niewinnie, od dobrych intencji Leara – nieświadomego zwątpienia jego córki w słowo kreatora świata albo anioła jego zagłady. Świat jest groźny, jeśli nie bierzemy swej części odpowiedzialności za niego.
Szaleństwo władzy i żądza jej posiadania to również temat „Ryszarda III”, ale w przeciwieństwie do „Leara” nie milczenie, a inflacja słów, wirtuozowska sztuka manipulowania nimi, prowadzi do tragedii. Sztuka w reżyserii Ostermeiera jest widowiskiem granym niezwykle brawurowo, efektownie, z rozmachem, na granicy kiczu, ale tej granicy nie przekracza, co czyni je wyjątkowo atrakcyjnym. Garbaty, kulawy, szpetny Ryszard to wcielenie zła, krwawe monstrum o głębokim urazie do świata. Najpierw popełnia mordy na usługach brata, później zabija wszystkich, którzy mogą przeszkodzić mu zostać królem. Zdeprawowany, przewrotny, by zdobyć koronę, okazuje sprawność polityczną Machiavellego – nawet kosztem najbliższych. Przy tym ma w sobie to „coś” fascynującego, czym uwodzi jak diabeł, z którym publiczność chętnie paktuje.
Oczywiście, nie mogło zabraknąć słynnego okrzyku: „Konia za królestwo!”, kiedy i Ryszard nie może już wymknąć się losowi. Sam na szczycie władzy, wolny od wszystkich przeciwników, także tych wyimaginowanych, skierował swój szał przeciwko prawdziwemu nieprzyjacielowi – sobie samemu.
Koniec. Czas szukać innej prawdy, choćby tej na dnie czary.