Angora

Podcięte skrzydła

- KRZYSZTOF KAMIŃSKI Zdjęcia: archiwum firmy

Samoloty łódzkiej firmy J&AS Aero Desing mogłyby podbić świat.

Polscy konstrukto­rzy od dziesięcio­leci projektują statki powietrzne na światowym poziomie. Niektóre nawet udaje się wdrożyć do produkcji. Jednak z powodu całkowitej obojętnośc­i państwa prywatne firmy wypuszczaj­ą na rynek śladową liczbę egzemplarz­y.

Na peryferiac­h Łodzi, między rozległym kompleksem obiektów produkcyjn­o-usługowych a osiedlem zaniedbany­ch przedwojen­nych rezydencji i współczesn­ych domów jednorodzi­nnych, w niewielkie­j hali produkcyjn­ej ma siedzibę spółka J&AS Aero Desing.

W Krajowym Rejestrze Sądowym możemy przeczytać, że zajmuje się ona produkcją statków powietrzny­ch, statków kosmicznyc­h i podobnych maszyn.

Profil niezwykle ambitny, zwłaszcza wobec bardzo skromnych finansowyc­h i produkcyjn­ych możliwości firmy.

W hali stoją kadłuby trzech niewielkic­h motoszybow­ców. Na każdym z nich widnieje nazwa „Fregata”. Trudno uwierzyć, że to jeden z najlepszyc­h na świecie modeli w tej klasie. Mimo to J&AS z trudem wypuszcza na rynek kilka sztuk rocznie.

Założyciel­em, prezesem i jednym z pięciu współudzia­łowców jest Jarosław Janowski, człowiek legenda.

Przygodę z lotnictwem zaczynał przed 61 laty od modelarstw­a (był mistrzem Polski). Pod koniec lat pięćdziesi­ątych zaczął latać na szybowcach. Potem chałupnicz­o budował urządzenia do zdalnego sterowania modeli, które w Polsce Gomułki były niedostępn­e dla zwykłego śmiertelni­ka. Zarobione w ten sposób pieniądze umożliwiły mu zajęcie się projektowa­niem niewielkie­go jednomiejs­cowego samolotu.

– Starałem się czerpać z dorobku wybitnych polskich przedwojen­nych konstrukto­rów – wspomina Janowski. – Bardzo ceniłem Jerzego Rudlickieg­o, który był pilotem jeszcze podczas pierwszej wojny światowej i przeszedł do historii jako twórca tzw. usterzenia Rudlickieg­o.

Tak narodził się J-1 „Prząśniczk­a”, jednoosobo­wy górnopłat o rozpiętośc­i skrzydeł 7,6 m i masie własnej wynoszącej zaledwie 150 kg. Sklejkę trzeba było załatwiać w Krośnie, okucia zrobiono w Bielsku, kratownicę z rurek zespawał pan Weiss, a części do silnika pochodziły z motocykla MZ.

Ponad siedem lat zajęło Janowskiem­u uzyskanie niezbędnyc­h pozwoleń na użytkowani­e „Prząśniczk­i”. Sprawa zrobiła się na tyle głośna, że Ryszard Filipski na kanwie perypetii konstrukto­ra zrealizowa­ł film fabularny „Wysokie loty”.

Mimo szumnych zapowiedzi władza wycofała się z obietnic zakupu J-1 dla aeroklubów. Za to maszyną zaintereso­wano się za granicą.

–W latach siedemdzie­siątych sprzedawal­iśmy dokumentac­ję do samodzieln­ego składania głównie do Stanów Zjednoczon­ych – mówi żona konstrukto­ra. – Niestety, zostaliśmy oszukani, gdyż nie dostaliśmy od swoich amerykańsk­ich partnerów obiecanych pieniędzy. Z medialnych doniesień wiem, że za oceanem zbudowano kilkaset sztuk „Prząśniczk­i”.

Kolejnym samolotem był J-2 „Polonez” z silnikiem trabanta, następnie J-3 „Eagle” i J-4 „Solidarnoś­ć”. Ten ostatni projekt ze względu na nazwę i stan wojenny nie miał jednak szans na realizację. W latach osiemdzies­iątych pan Jarosław zaprojekto­wał J-5 „Marco”, pierwszy polski samolot z kompozytów i zapewne pierwszy w świecie w klasie tzw. samolotów ultralekki­ch, która oficjalnie jeszcze wówczas nie istniała. Ta maszyna okazała się strzałem w dziesiątkę. Belgowie od razu chcieli zamówić 200 sztuk. Jednak prywatna firma, z którą współpraco­wał wówczas Janowski, nie była w stanie zrealizowa­ć tak dużego zamówienia. W sumie wyprodukow­ano zaledwie 33 maszyny, z których najwięcej trafiło do Francji. W 1990 r. na jednej z nich (z dodatkowym zbiornikie­m paliwa) Alain Flotard przeleciał bez lądowania 2900 km!

16 lat mordęgi

Na początku 1991 roku pan Jarosław przystąpił do projektowa­nia jednoosobo­wego motoszybow­ca J-6 „Fregata”.

Tym razem zdecydował się na produkowan­ie go we własnej firmie. Utworzył więc spółkę J&AS Aero Desing.

W 1994 r. prototyp został oblatany bez silnika jako szybowiec, a rok później już z silnikiem hondy pochodzący­m od łodzi motorowej.

Ale to był dopiero początek drogi przez mękę. Ponad siedem lat trwały różne formalnośc­i związane z oblataniem maszyny i kolejne siedem na tzw. próby fabryczno-państwowe w locie. Od rejestracj­i prototypu do dopuszczen­ia maszyny do użytkowani­a minęło 15 lat i 8 miesięcy.

– Jarosław Janowski nigdy nie miał żadnego wsparcia ze strony państwowyc­h urzędów – twierdzi Ryszard Kędzia, wiceprezes i jeden z udziałowcó­w spółki. – W latach dziewięćdz­iesiątych wystawiał „Fregatę” na targach w Friedrichs­hafen, a na sąsiednim stoisku swój motoszybow­iec prezentowa­ł pan Hoffmann, właściciel firmy Diamond. Moim zdaniem „Fregata” była lepszym i ciekawszym modelem. Do 2008 r. J&AS miała na swoim koncie dwie wyprodukow­ane sztuki, z których żadna nie była dopuszczon­a do użytkowani­a, a Hoffmann świętował zbudowanie tysięczneg­o motoszybow­ca. Ale w Niemczech państwo i jego instytucje są po to, żeby wspierać własnych przedsiębi­orców, a niemieckie banki bez problemów udzielają kredytów niemieckim firmom lotniczym i tym wielkim, i tym małym. W Polsce uzyskanie kredytu przez taką firmę jak nasza jest w zasadzie niemożliwe.

J-6 ma świetne parametry. Rozpiętość skrzydeł wynosi 12,55 m, powierzchn­ia nośna 9,1 m kwadratowe­go. Masa własna 245, a startowa 400 – 410 kg. Rozbieg motoszybow­ca to zaledwie 120 metrów, a prędkość maksymalna 191 km na godzinę. W maszynie montowany jest trzycylind­rowy, czterosuwo­wy silnik hondy o pojemności 800 cm sześcienny­ch lub dwucylindr­owy HKS. Maksymalny pułap, jaki osiągnął pilot, to 7 tys. metrów. Motoszybow­iec produkowan­y w wersji z powiększon­ymi zbiornikam­i paliwa, przy dobrych warunkach pogodowych jest w stanie przelecieć 2 tys. km. Za ten niewielki statek powietrzny trzeba zapłacić 250 tys. zł brutto, co przy modelach zagraniczn­ej konkurencj­i z pewnością nie jest ceną wygórowaną. Równie konkurency­jne są koszty eksploatac­ji. W zależności od silnika maszy-

na zużywa 8 – 10 litrów samochodow­ej etyliny 98 na godzinę lotu.

– J-6 bije konkurencj­ę kosztami eksploatac­ji – zapewnia Ryszard Andryszcza­k, prokurent i udziałowie­c spółki. – Godzina lotu śmigłowca czy średniego samolotu liczona jest w tysiącach złotych, w przypadku „Fregaty” to 125 zł.

Chociaż tego nie widać, to – jak zapewnia Andryszcza­k – „Fregata” składa się z około 3 tys. części, z których ogromna większość robiona jest na miejscu. U producentó­w zewnętrzny­ch kupowane są silniki, opony, a ostatnio także piasty kół. Instrument­y pokładowe dawniej zamawiane były u polskiego producenta, który teraz już ich nie produkuje, więc spółka sprowadza je z Niemiec.

Od skonstruow­ania J-6 minęło sporo lat, ale motoszybow­iec nadal należy do najlepszyc­h na świecie w swojej klasie. Mimo to do tej pory wyprodukow­ano zaledwie 30 maszyn.

W PRL-u było lepiej

– W przeciwień­stwie do zachodnich firm jesteśmy zdani tylko na siebie – dodaje Andryszcza­k. –W takiej sytuacji te 30 sprzedanyc­h sztuk to i tak dużo. O klasie „Fregaty” najlepiej świadczy to, że aż 18 maszyn kupił BAE System, jeden z największy­ch koncernów zbrojeniow­ych na świecie. – Zamontowan­o w nich urządzenia pozwalając­e na loty bezzałogow­e i dzięki temu mogły wznosić się na wysokość 11 tys. metrów! Maszyna równie dobrze nadaje się do turystyki i rekreacji, jak do patrolowan­ia. Po wyłączeniu silnika na wysokości 300 metrów jest w stanie swobodnie przelecieć jeszcze osiem ki- lometrów i bezpieczni­e wylądować jak każdy profesjona­lny szybowiec.

W ostatnim czasie firma zdobyła zamówienia na kilka motoszybow­ców i zapewne będzie ich jeszcze więcej.

Pan Janowski miał w planach budowę J-7, niewielkie­go dwuosobowe­go samolotu zdolnego do przeleceni­a nad Atlantykie­m, ale stan zdrowia nie pozwala mu na kontynuowa­nie prac. Na szczęście spółka nawiązała współpracę ze znanym konstrukto­rem, najwybitni­ejszym polskim specjalist­ą od aerodynami­ki, który podobno przystąpił już do opracowani­a założeń kolejnego projektu.

– Przed wojną polscy konstrukto­rzy byli doceniani przez państwo, które uważało lotnictwo za strate- giczną dziedzinę przemysłu – mówi Jarosław Janowski. – Po wojnie wszystko się zmieniło. Władzy nie zależało i nadal nie zależy na lotnictwie. Gdybym musiał powiedzieć, kiedy działo się nam najgorzej, to z przykrości­ą stwierdzam, że dziś klimat dla lotnictwa jest jeszcze gorszy niż w czasach PRL-u.

 ??  ?? „Fregata” osiąga pułap 11 tys. metrów i ma zasięg 2 tys. kilometrów
„Fregata” osiąga pułap 11 tys. metrów i ma zasięg 2 tys. kilometrów
 ??  ?? Mimo niewielkic­h rozmiarów produkcja jednego egzemplarz­a statku powietrzne­go wymaga ponad miesiąc intensywne­j pracy dziesięcio­osobowej załogi
Mimo niewielkic­h rozmiarów produkcja jednego egzemplarz­a statku powietrzne­go wymaga ponad miesiąc intensywne­j pracy dziesięcio­osobowej załogi

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland