Filozoficzny burdel
Paryski nie-co-dziennik
Paryski nie-co-dziennik Leszka Turkiewicza.
Czym jest sztuka? Prostytucją. Takie oto prowokacyjne motto Baudelaire’a można odczytać w paryskim Musée d’Orsay, gdzie trwa (do stycznia) artystycznie skandalizująca wystawa – „Splendor i nędza prostytucji w obrazach z lat 1850 – 1910”.
Sprzedajne dziewczyny z „domów tolerancji”, jak eufemistycznie nazywa się domy publiczne we Francji, damy półświatka, ulicznice, kurtyzany, kokoty, lekko obyczajne buntowniczki czy perypatetyczki uosabiające filozofię rozkoszy fascynowały i inspirowały największych artystów. Opiewali je Zola, Maupassant, Flaubert, a geniusz Picasso poświęcił im najsłynniejszy obraz przedstawiający pięć prostytutek z ulicy Awinionu, znany jako „Panny z Awinio- nu”, choć pierwotnie nosił tytuł bardziej odpowiadający jego realiom, bo „Filozoficzny burdel”. Hiszpan, zwłaszcza w młodości, był namiętnym bywalcem gorących dzielnic Barcelony i Paryża. Włóczył się po nich z przyjacielem Carlosem Casagemasem, który zginął śmiercią samobójczą w jednej z kafejek, spowodowaną zawodem miłosnym. Pablo poświęcił mu obraz „Pogrzeb Casagemasa”, ukazujący wniebowstąpienie jego duszy w asyście prostytutek zajmujących miejsce chóru aniołów.
Oczywiście nie mogło zabraknąć Picassa na paryskiej wystawie, tak jak Olympii Maneta, Absyntu Degasa, burdeli Toulouse-Lautreca, ekstrawaganckich figur kobiecych van Dongena czy Vlamincka. Są też dzieła van Gogha, Muncha, Kupki i wielu innych przywołujące wszystkie stany prostytucji, jej rzeczywistość i imaginację zaklętą w wyrafinowanej formie nowoczesnego malar- stwa. Organizatorzy ekspozycji przekonują, że to pierwsza tak wielka manifestacja tego fenomenu. Obok malarstwa, rzeźby, fotografii prezentuje bogatą dokumentację dwuznaczności prostytucji, jej tytułowy splendor i nędzę.
Paryż pod koniec XIX wieku przekształcił się w Babilon nowych czasów, którego nieodłącznym elementem były domy publiczne. Obok świadczenia bogatej oferty usług erotycznych pełniły rolę miejsc rozrywki, życia nocnego, towarzyskich schadzek, gdzie można było spotkać znajomych, porozmawiać o sztuce, wypić i dobrze zjeść. Ich sława sięgała daleko poza Francję, a krążące o nich legendy uczyniły z Paryża światową stolicę erotyki, nową Cyterę starego świata lub dosadniej – burdel Europy. Każda dzielnica miała swój Pigalle z upadłymi kobietami o wielkich sercach i nie mniejszych piersiach, łonach, pośladkach. Pójście do burdelu było czymś banalnym, jak wizyta w Operze Garnier. Do legendarnych fabryk miłości należały One-Two-Two, Sphinx, Chabanais. Ten ostatni uhonorowano nawet pierwszą nagrodą za jego wystrój na Wystawie Światowej w 1900 roku. Jego stałym bywalcem był wielki miłośnik prostytutek hrabia Henri de Toulouse-Lautrec przedkładający los artystycznego cygana nad nobliwe życie arystokraty. Niemal w nim zamieszkał, płacąc za wikt i cielesne uciechy swoją twórczością. Zżerany przez absynt, syfilis i hulaszcze życie stał się kronikarzem półświatka. Malował obrazy w rodzaju „Pijaczka” lub „Gruba Mańka, czyli Wenus z Montmartre’u”. Swoje obserwacje z życia prostytutek zawarł w serii grafik „One”, które są rodzajem hołdu dla paryskich cór Koryntu.
Na wystawie w Orsay odżył mit barwnego świata lubieżnej miłości, zmysłowych uciech, dziwactw, świątyń rozkoszy i ich kapłanek otoczonych złą sławą. Edouard Manet uwiecznił je jako marzycielki, melancholiczki, nieprzeniknione sfinksy – a to pudrująca się w negliżu (Nana), obmywająca w miednicy (Kąpiel), racząca kieliszkiem wódki (Śliwka). Najbardziej znana jest obrazoburcza Olimpia, jeden z najgłośniejszych skandali w historii sztuki. Obraz wzorowany na „Wenus z Urbino” Tycjana. Zamiast bogini przedstawia nagą prostytutkę czekającą na klienta z czarnym kotem u stóp przywołującym sataniczne asocjacje i dwuznaczność seksu. Z kolei Edgar Degas penetrował to uniwersum mrocznej miłości z precyzją entomologa, kreską precyzyjną, lekką, finezyjną, tworząc z cielesnej nagości spektakl napięcia między pięknem a brzydotą. Eksplorował jej dwoistość: przyjemność i cierpienie, siłę i kruchość, pożądanie i wstręt. Malował kąpiące się, myjące, suszące, czeszące, śpiące. Rozbierał je, zdzierał maski, zamazywał twarze. – Moje kobiety – mawiał – są niczym zwierzaki zajmujące się sobą.
Na dwóch przeciwległych biegunach znaleźli się Kees van Dongen i Edvard Munch. Pierwszy fowista, anarchista, światowiec manifestuje się głośnymi bachanaliami z udziałem fantasmagorycznie powabnych kobiet z pokaźną dawką elegancji, sofistyki i grzechu. Stworzył archetyp kobiety władczej, marmurowo pięknej, świadomej swej erotycznej siły. Idealnie wysmukłe ciało, drobna twarz z nabrzmiałymi czerwienią ustami i wielkimi oczami obramowanymi grubą warstwą tuszu. A u zatrwożonego Muncha – widmowe postacie: nocne istoty żywiące się bólem o wydłużonych twarzach i wyłupiastych oczach nerwowo uciekających z orbit, blade ciała zaskoczone chwilą niszczącej rozkoszy. Ogniste krzykliwe kolory, silny kontur i poplątana linia wirują w trupiej halucynacji. Świat depresji, rewolucji przemysłowej, rodzącej się psychoanalizy, kryzysu człowieka nowoczesnego skrywającego smutek za pancerzem keep smiling.
A na koniec wracają sentencjonalne myśli dekadenckiego Baudelaire’a: Kobieta jest zaproszeniem do szczęścia. Nie umie oddzielić duszy od ciała. Jej miłość bywa zbrodnią wymagającą wspólnika, których z pewnością nigdy nie zabraknie.