Dzielni, zawiani polarnicy
...z amerykańskiej stacji na Antarktydzie.
Polarnicy w stacjach badawczych Stanów Zjednoczonych na Antarktydzie mają promilowy problem. Zbyt często sięgają po mocne trunki. Konsekwencje są dramatyczne.
Urzędnicy Narodowej Fundacji Nauki (NSF), która jest agencją rządu federalnego z siedzibą w Waszyngtonie, przeprowadzili inspekcje w trzech amerykańskich ośrodkach badawczych na najzimniejszym z kontynentów. Zbadano sytuację w stacji Amundsen-Scott, która znajduje się na biegunie południowym, a także w stacjach McMurdo i Palmer. Co roku przez te bazy przewija się około 3200 osób płci obojga – naukowcy, kontraktowi pracownicy obsługi technicznej, specjaliści armii Stanów Zjednoczonych, funkcjonariusze NSF, zaproszeni goście.
Kontrolerzy byli tam od maja 2014 do marca 2015 r. Media opublikowały szczegóły ich szokującego raportu. Dokument stwierdza, że polarnicy zbyt obficie raczą się wysokoprocentowymi napitkami. Następstwem tego są „nieprzewidywalne zachowania, bójki, niemoralne obnażanie się”, jak również praca w stanie nietrzeźwym. Władze rozważają dostarczenie do baz alkomatów. Mnożą się jednak wątpliwości. Stacja Amundsen-Scott znajduje się na płaskowyżu 2830 metrów nad poziomem morza. Nie wiadomo, czy na tej wysokości alkomaty będą działać. Istnieją też kwestie natury prawnej. Antarktyda nie jest terytorium Stanów Zjednoczonych, nie obowiązuje tu amerykańskie ustawodawstwo, nie ma adwokatów ani sądu. Nie wiadomo więc, kto powinien nakazywać przeprowadzenie badań alkomatem i do kogo mają się odwoływać osoby kwestionujące ich wyniki.
Polarnicy pracują w bardzo trudnych warunkach. Przez sześć miesięcy panuje tu noc, a przez 9 miesięcy placówki są odcięte od świata. Samoloty wtedy nie lądują, ponieważ może zamarz- nąć paliwo. Średnia temperatura wokół bazy Amundsen-Scott wynosi minus 49,3 stopnia Celsjusza. Władze robią wiele, by ułatwić badaczom życie. Na stacje dostarczane są nieprzebrane zapasy prezerwatyw. Umiarkowana konsumpcja alkoholu jest legalna, jeśli odbywa się poza czasem i miejscem pracy. Stacja McMurdo ma trzy bary z wodą ognistą. Funkcjonariusze NSF zdecydowali się napiętnować zawianych naukowców, bo sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. Kontrolerzy znaleźli „znaczne ilości butelkowego piwa” w lodówce, a także pod biurkami badaczy. Pewien ekspert został przyłapany, jak w laboratorium warzył sobie piwo. Został odesłany do kraju, lecz nie zwolniono go z pracy.
Philip Broughton spędził zimę na stacji Amundsen-Scott, pracując jako technik obsługujący teleskop. Opowiada, że prawdziwym problemem placówek polarnych jest „kultura konfliktu” między pracownikami kontraktowymi a naukowcami. O tych ostatnich mówi się uroczo „zlewki” (zlewka to cylindryczne naczynie laboratoryjne). Przedstawiciele obu grup żyją w izolacji, jedzą i piją osobno. Technicy za- zdroszczą badaczom uprzywilejowanej pozycji. „Zlewki mają prawdziwą licencję na zabijanie. Mogą robić, co im się żywnie podoba właściwie bez żadnych konsekwencji” – opowiadał Broughton urzędnikom NSF.
Wspominał, że na Antarktydzie nie ma dokąd uciec. Podczas niekończących się zimowych nocy polarników ogarnia depresja. Wielu popada w alkoholizm. Niemal każdy próbuje zgromadzić tak obfite zapasy mocnych trunków, aby wystarczyły na 9 miesięcy. Zazwyczaj nie wystarczają. Broughton założył na stacji badawczej maleńki bar, który nazwał Club 90. Został w nim barmanem. Club 90, w którym było miejsce tylko dla jednego klienta, działał na zasadzie: „Wypij trochę, przynieś trochę”. Barman usiłował oszczędzać, ale i tak wszystkie trunki zostały wypite dwa miesiące przed końcem zimy. Z powodu braku miejsca skrzynki z winem wystawiono na zewnątrz. Zamarzły. Doświadczeni polarnicy radzą nowicjuszom, aby zabierali ze sobą na biegun najlepszą whisky i aparaturę do warzenia piwa.