Jedwabnym Szlakiem do serca Azji w Kirgistanie
Większość rodaków zapytana, z czym im się kojarzy Azja Centralna, wpada w konsternację. Najczęstsza odpowiedź brzmi: „No, gdzieś pomiędzy Chinami i Turcją?” albo „Wszystko od Morza Czarnego do Chin”.
Tak naprawdę dla większości turystów i podróżników Azja ogranicza się tylko do południowo-wschodniej części, skąd pochodzi większość egzotycznych fotografii biur podróży, czyli Chiny, Wietnam, Japonia, Tajlandia. Niektórzy dodadzą jeszcze Laos, Bhutan, Birmę itp. Mało kto zaprząta sobie głowę centralną częścią największego kontynentu. Być może jest to zakorzenione w naszej świadomości, bo przecież duża część tych terenów należała do niedawna do Związku Radzieckiego, a Polacy nie lubią jeździć do krajów byłego bloku sowieckiego. To nie jest modne, a i najczęściej taki wyjazd trzeba zorganizować od początku do końca samemu, ponieważ niewiele biur podróży oferuje wycieczki w tamte rejony.
Istnieje jednak parę powodów, dla których warto zainteresować się tym regionem. Po pierwsze, przez Azję Centralną przebiegał najdłuższy odcinek legendarnego Jedwabnego Szlaku. Trakt owiany legendami, jak żaden inny, który parę wieków temu rozbudzał wyobraźnię rzeszy podróżników i poszukiwaczy przygód żądnych zyskać sławę lub majątek na handlu chińskimi jedwabiami, porcelaną i przyprawami. Wielu przypłaciło to życiem i nigdy nie dotarło do Państwa Środka, a ci, którym się udało i wrócili do domu, opowiadali niesamowite historie o nieprzebytych pustyniach, niedostępnych górach i ogromnych jeziorach. Po drugie, pomimo upływu wieków, wiele z opowieści dawnych podróżników można wciąż tu odnaleźć. Rejon ten nie jest zbyt oblegany przez turystów, a bez większego wysiłku można znaleźć miejsca, gdzie czas zatrzymał się wieki temu. I tylko nomadzi używający języka rosyjskiego sprawiają, że przypominamy sobie o tym, że to jednak jest XXI wiek. I po trzecie, można tutaj dotrzeć w miarę tanio, pomimo że jest to dość egzotyczny kierunek na wakacje.
Podróż po Jedwabnym Szlaku rozpoczynamy w Kirgistanie, jednym z mniejszych krajów regionu, w stolicy Biszkeku. Samo miasto jest typowym tworem radzieckiej myśli architektonicznej. Do czasu przybycia na te tereny kolonistów radzieckich Kirgizi byli koczownikami, bez stałego miejsca zamieszkania. Zajmowali się wypasem bydła na górskich płaskowyżach i tylko w miesiącach zimowych oraz w ważne dla ich kultury święta gromadzili się w jednym miejscu, tworząc bardziej zorganizowaną społeczność. Co ciekawe, granice między terenami Kirgizów i ich sąsiadów, jak choćby Kazachów lub Uzbeków, były dość umowne; nikt nigdy ich nie wyznaczał z dokładnością do paru metrów. Wszystko odbywało się na zasadzie „do tej góry nasze pastwiska, a za górą już sąsiadów”. Taki model obowiązywał jeszcze w czasach carskich, kiedy te tereny zaczynały być eksplorowane przez Rosjan, ale był nie do zaakceptowania dla kolonizatorów sowieckich, bo ciężko w ten sposób kontrolować naród. Zaczęto więc budować betonowe miasta i przymusowo osiedlać w nich nomadów. Tak powstała większość ośrodków miejskich w tym kraju. Jednak nie należy się tym przejmować, bo to, co najpiękniejsze w tym rejonie, leży z dala od miast.
Kirgistan składa się z mozaiki krajobrazów. Ze względu na wysokość i klimat silnie kontynentalny nie ma tu zbyt dużo lasów. Przeważają krajobrazy typowo stepowe, przypominające stepy mongolskie, na których – gdy tylko opuścimy betonowe miasta – możemy napotkać pa- sterzy zamieszkujących jurty i utrzymujących się z wypasu bydła. Z drugiej strony nie trzeba wcale długo wędrować, aby dostać się do podnóży surowych gór, których eksploracja wymaga już specjalistycznego sprzętu i umiejętności. Nie zabraknie atrakcji dla amatorów wypoczynku nad wodą, można się bowiem zatrzymać nad Issyk-kul, drugim pod względem wielkości jeziorem górskim na świecie – o powierzchni 6280 km2.
Wyprawę zaczęliśmy od parku narodowego Ala Archa, obejmującego zasięgiem pasmo górskie o tej samej nazwie. To góry leżące najbliżej stolicy kraju. Podczas słonecznej pogody widać je doskonale właściwie z każdego zakątka Biszkeku, a w wielu przewodnikach są wykorzystywane jako punkt orientacyjny, ułatwiający poruszanie się po mieście. Dotarcie do bramy parku zajmuje niecałą godzinę i można się tam dostać komunikacją miejską. Pisząc o niej, mam na myśli popularne w każdym zakątku dawnego ZSRR marszrutki. Jest to najtańszy sposób poruszania się po dawnym Związku Radzieckim.
Po dotarciu do bram parku do pokonania zostaje około 12 km asfaltową drogą do początku szlaku. Wędrówka po asfalcie przy temperaturze sięgającej 35 stopni Celsjusza nie należy do przyjemności, więc postanowiliśmy poszukać jakiegoś alternatywnego sposobu pokonania drogi. W tym miejscu przyszła nam z „pomocą” powszechna, jak się później okazało, kirgiska przedsiębiorczość. Otóż zaraz po naszym przyjeździe pojawiła się starsza pani oferująca nam zorganizowanie taksówki do interesującego nas miejsca. Nie czekając na naszą decyzję, pani zadzwoniła po znajomego taksówkarza. Cena, którą nam zaproponowano, zdecydowanie przerosła nasze oczekiwania, a do tego kierowca nie chciał słyszeć o żadnych negocjacjach, bo to jego cena i albo jedziemy, albo nie. Zaskoczyło nas to, tym bardziej że zjawisko targowania się jest prawie tak popularne w krajach dawnego bloku wschodniego jak wódka, a często – gdy turysta nie chce się targować albo od razu godzi się na proponowaną cenę – jest to odbierane jako nietakt lub przynajmniej brak kultury. Jak się później przekonaliśmy, jest to postawa charakterystyczna dla większości Kirgizów, którzy po prostu nie uznają targowania i bardzo często wolą nie zarobić nic, niż zyskać mniej od zakładanej kwoty. W Kirgistanie każdy samochód jest taksówką i nawet jeśli zatrzymujemy samochód na drodze, należy liczyć się z tym, że kierowca zażąda jakiejś kwoty za podwiezienie.
Po zejściu z gór postanowiliśmy pojechać w bardziej dziewicze rejony Kirgistanu, nad jezioro Song kool, gdzie często zatrzymują się na odpoczynek nomadzi ze swoimi stadami. Kirgistan ma dość dobrze rozwiniętą sieć połączeń między dużymi miastami, ale dostanie się na głęboką prowincję często wiąże się
z koniecznością wynajęcia samochodu z kierowcą. Właśnie to jest najbardziej kosztowne w podróżowaniu po wciąż dziewiczych krajach. Często, żeby dotrzeć do interesujących miejsc, trzeba pokonać wiele kilometrów bezludnych terenów i aby to zrobić, należy wynająć środek transportu. To pociąga za sobą spore koszty, na które turysta powinien być przygotowany.
W Kirgistanie najprościej szukać transportu w odległe miejsca w stolicy, gdzie jest duża konkurencja wśród przewoźników i można znaleźć dość atrakcyjne ceny. Po niedługich poszukiwaniach dobiliśmy targu z kierowcą, który miał nas zawieźć do miejscowości Kyzyrt too, z której wyrusza się nad jezioro. Sama podróż samochodem po tej krainie jest wspaniałą przygodą. Przemierzając bezkresne stepy, porośnięte po horyzont trawą, człowiek czuje się jak na zielonym oceanie. Dodatkowo stada pasących się koni i jurty nomadów dopełniają egzotycznych i estetycznych wrażeń.
Przemierzając stepy Kirgistanu, na pewno natkniemy się na element, który na pierwszy rzut oka w ogóle nie pasuje do tego krajobrazu. Mowa tu o dużych nekropoliach muzułmańskich, wyglądających jak przeniesione bezpośrednio z pustyni w ten trawiasty krajobraz. Cmentarze są najczęściej perełkami architektury, a niektóre liczą sobie tysiąc lat. Ludność Kirgistanu jest w przeważającej części muzułmańska, a inne wyznania stanowią jedynie niewielki odsetek. Jednak wśród Kirgizów próżno szukać przejawów ekstremizmu, fanatyków i innych atrybutów islamu, znanych z krajów ortodoksyjnych. Panuje pełna swoboda obyczajowa, kobiety noszą się na modłę zachodnią, a większość ludzi nie ma problemu z piciem alkoholu.
Niewielka osada Kyzyrt too u podnóży gór zawdzięcza istnienie wyłącznie dzięki znajdującym się niedaleko kopalniom węgla. Po dojechaniu na miejsce skierowaliśmy się do pobliskiej tawerny, aby zasięgnąć języka wśród miejscowych. Zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, zostaliśmy poczęstowani lokalnym piwem, wypytani, skąd jesteśmy i dokąd jedziemy itp. W końcu mogliśmy zdobyć informacje o celu wyprawy, czyli jeziorze Song kool. Do jeziora było około trzech dni drogi pieszo, ale o tej porze roku i przy panujących temperaturach miejscowi zdecydowanie odradzili nam piesze wędrówki. Po zatelefonowaniu w kilka miejsc okazało się, że od razu nie uda się nam dotrzeć do jeziora, więc zanocowaliśmy w osadzie. Natychmiast została wykorzystana kirgiska przedsiębiorczość i zaproponowano nam nocleg w prywatnym domu, oczywiście nie za darmo… Mając możliwość spędzenia nocy w prawdziwym kirgiskim domu, skorzystaliśmy z propozycji.
Domy budowane na stałe są w tym kraju pomysłem dość nowym, bo Kirgizi tradycyjnie zamieszkiwali jurty, więc wystrój wnętrz jest pomieszaniem stylu rosyjskiego i dalekowschodniego. Są niebieskie okiennice, bardzo charakterystyczne dla domów syberyjskich, a wewnątrz dywany na ścianach, dywany na podłogach i samowary. To tyle, jeśli chodzi o styl rosyjski. Ze stylu dalekowschodniego spotkamy tu zwyczaj siadania na matach na podłodze przy bardzo niskich stolikach. Jest to wygodne, bo w ciągu dnia taki pokój jest salonem, a wieczorem stolik przysuwa się do ściany, na podłogę kładzie grubsze maty i mamy sypialnię.
W Kirgistanie je się ciężko i tłusto. Tak przynajmniej odbiera to turysta z Europy. Lokalni mieszkańcy rzadko jadają owoce i warzywa. Natomiast podstawą diety są mięsa przyrządzane na różne sposoby (z wyjątkiem wieprzowiny); wszelkiego rodzaju wypieki są smażone w głębokim tłuszczu, a zupy obficie zaprawiane masłem. Do tego istnieje zwyczaj picia ogromnych ilości herbaty (podawana w czarkach) tak długo, aż gość wyraźnie odmówi kolejnej porcji, chociaż i to nie gwarantuje sukcesu. Często się zdarza, że gospodarz, korzystając z chwili nieuwagi gościa, doleje mu następną porcję. Kolejną sprawą są tradycyjne napoje, czyli kumys – wyrabiany ze sfermentowanego mleka klaczy o niewielkiej zawartości alkoholu – oraz szoro – mocno gazowany napój, wytwarzany z grubo mielonych ziaren zbóż. Oba napoje gwarantują osobie, która spożywa je pierwszy raz, nieuchronną wizytę w toalecie, i to przez dłuższy czas. Przy czym szoro jest łagodniejsze, polecane na pierwszy raz, a kumys to już poziom dla eksperta. Ogólnie rzecz ujmując, kuchnia kirgiska nie należy do lekkostrawnych i trzeba czasu, żeby przyzwyczaić do niej nasz układ pokarmowy.
Kirgistan, tak jak i cała Azja Centralna, jest bardzo egzotyczny. Jest to jednak egzotyka inna od tej, z którą turysta spotyka się, chociażby na Wyspach Kanaryjskich czy w popularnych kurortach Azji Południowo-Wschodniej, gdzie egzotyka jest na sprzedaż. Tam wszystko jest pomyślane tak, żeby było jak najbardziej „europejsko” i „zachodnio”, przy niewielkiej dawce kultury i przyrody lokalnej. Otrzymujemy więc wyrób „egzotykopodobny”, który jest taką samą podróbką jak hamburger z McDonalda udający prawdziwą kanapkę. Kirgizi są egzotyczni przez to, że o tym nie wiedzą. Pomimo napływu zachodnich standardów oraz powszechnej pogoni za pieniądzem wiele z ich zwyczajów i zachowań jest do granic autentyczne, bo nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, że można je sprzedawać. W prawdziwie odległe miejsca dojedziemy rozsypującą się ładą, jadąc cały dzień po stepie, gdzie nigdy nie było drogi; nie jeżdżą tam klimatyzowane autobusy, a jedyne języki, które zna kierowca, to ten lokalny i rosyjski.
Kirgizi tylko powierzchownie traktują każdego białego jak skarbonkę, z której trzeba wyciągnąć jak najwięcej. Wystarczy pomieszkać wśród nich parę dni, a okazuje się, że większość spraw można załatwić za darmo, a co więcej – propozycja płacenia staje się nietaktem. Trzeba się jednak śpieszyć, bo tak jak każdy wciąż jeszcze prawdziwie egzotyczny kraj Kirgistan powoli zatraca swą pierwotną tożsamość. Zaczyna się to stopniowo, najpierw jeden pasterz sprzeda swoje stado i zacznie wynajmować jurty turystom. W jego ślad pójdą kolejni, bo bardziej opłaca się wynajmować konie turystom niż przy ich pomocy prowadzić stada owiec na płaskowyż. Ten proces jest nieuchronny i obejmuje cały świat.