Ogórek przeczyta wszystko
Liberalizm u nas w całkowitym odwrocie. Do nowego Sejmu nie dostałaby się nie tylko żadna Anna Grodzka, ale i żaden Biedroń. Jeśli szanse ma jakaś Syryjka, to taka, która nawołuje do nieprzyjmowania uchodźców.
Wahadło wychyliło się maksymalnie w prawo na skutek poprzedniego nadmiernego przechyłu w drugą stronę. Oglądając telewizję i czytając prasę, w pewnym momencie można było dojść do wniosku, że społeczeństwo składa się z samych „freaków”, jak nazywa się z angielska ludzi żyjących nietradycyjnie i niestandardowo. Wszyscy „normalni” już zaczynali myśleć: a może to ze mną jest coś nie tak? I choć jest to przecież niewykluczone, zmasowana presja na takie myślenie musiała wywołać opór.
Doszło do tego, że sitcom o środowisku nowojorskich gejów „Will i Grace” pokazywała katolicka telewizja Puls i to w porze niedzielnej mszy świętej. Dopiero kiedy Puls przestał być katolicki, geje przestali być tam tak śmieszni i się ich pozbyto.
Była to niejako zapowiedź pojawienia się księdza Charamsy i jego Edouarda, którzy założyli swoje gejowskie stadło na samym placu św. Piotra; odtąd już nawet występujący łącznie Piotr i Paweł będą nasuwać określone interpretacje. Ksiądz Charamsa oszukiwał swojego pracodawcę, czyli Kościół, a swoje „życie w prawdzie” zaczął od oszukania wszystkich dziennikarzy, udzielając Newsweekowi, Wprost i Tygodnikowi Powszechnemu tego samego wywiadu na wyłączność.
Trudno nie zobaczyć w tym naigrywania się nie tylko z katolików, ale w ogóle z opinii publicznej; wkładana przez kogoś takiego do ust hostia może raczej wywołać odruch wymiotny.
To, że ludzie poczuli się takim zupełnym nieliczeniem się z nimi po prostu obrażeni, potwierdza diagnoza prof. Ledera w Polityce, który obecną reakcję Polaków przypisuje „brakowi poczucia uznania i poszanowania godności (…). W dawnych wielkich robotniczych skupiskach, jak np. Nowa Huta, rozwijają się potężne ruchy, także kibicowskie, będące w gruncie rzeczy wyrazem rewindykacji godnościowej. Narodowcy, którzy robią marsze niepodległości, to także przykład takiej rewindykacji: oni chcą uznania”.
„Będziemy mieli jakiś rodzaj rewolucji konserwatywnej – jedna, dwie, trzy kadencje parlamentarne” – przewiduje Leder. Następnie jej „wyjałowienie i kompromitację”. Czyli za dziesięć lat? „Krach konserwatywnego projektu może nastąpić szybciej, jeśli rządzący narobią głupot” – pociesza profesor.
Gdzie w kraju, tak dynamicznie (choć nie zawsze w dobrą stronę) zmieniającym się, te pokłady konserwatyzmu i tradycjonalizmu nie tylko przetrwały, ale tak się wzmocniły? Gdzie wśród młodych ludzi, w większości niemających żadnego problemu z życiem ze sobą na kocią łapę i oszukiwaniem na podatkach, zmieściło się takie wzmożenie moralne? Okazuje się, że wszędzie, również za pieniądze europejskie.
Polityka opisuje takie miejsce. To wieś. Pomimo lawinowego wzbogacenia ( miesięczny średni dochód gospodarstwa wzrósł z 2595 złotych w 2005 roku do 5164 złotych w 2013 roku), mentalnie i strukturalnie wieś pozostała skansenem. „Ten dobrobyt nie jest przez rolników wypracowywany, a opiera się tylko na europejskich pieniądzach; dopłaty stanowią już 80 procent dochodów rolników”. W klimatyzowanym ciągniku chłop pozostaje jednak taki sam, a nawet traci w nim swe najlepsze dotychczasowe cechy, takie jak pracowitość, samowystarczalność czy odporność. „ Bruksela dopłaca m.in. do uprawy buraków, pomidorów, do każdej krowy (ponad 500 złotych), owcy, roślin strączkowych, a nawet tytoniu”.
Dosypywanie pieniędzy do tego, co jest, tylko to utrwala i powoduje, że wieś się nie modernizuje ani gospodarczo, ani mentalnie.
Oprócz wielkiego bogactwa są też na wsiach obszary biedy, również zasypywane pieniędzmi europejskimi, ale przywożonymi już indywidualnie przez wyjeżdżających tam do pracy; szczególnie są to kobiety. Matki, pozostawiające swe dzieci i wyjeżdżające za granicę, są na wsi wielką rewolucją obyczajową, a nawet – jak pisze Polityka – „złamaniem kodu kulturowego”, według którego matka powinna siedzieć w domu.
Wbrew pozorom, wyjazd nie daje im jakiejś swobody ani nie zmienia ich pozycji. „Jeszcze silniej odwołują się do tradycyjnej ikony matki Polki: bardzo podkreślają, że one z tego wyjazdu nie mają żadnych przyjemności”. Jako matki poświęcają się dla rodziny dalej, tylko że z dala od niej: „Bardzo cierpią, bo bycie żoną i matką stanowiło centrum ich tożsamości”. Na rozmowę nie umawiają się w kawiarni; już samo to wydaje się im pogwałceniem jakichś zasad.
„ Środowiska te trwają w pewnego rodzaju schizofrenii: widząc rozpad tradycyjnego ładu z jednej strony, uciekają w jeszcze większy konserwatyzm”. Wiele z tych kobiet wybiera wyjazd zamiast rozwodu, którego emigracja pozwala im uniknąć. Dzięki temu pozostają jakoś w zgodzie z religijnymi zakazami.
Bo tymczasem przecież już niemal wszyscy żądają zwiększenia udziału religii w naszym życiu publicznym! Pewne kontrowersje panują jedynie w kwestii jakiej religii.
Wielu nagle broni nawet islamu. Teraz to liberałowie, a nie biskupi, zarzucają katolikom, że nie słuchają papieża Franciszka w kwestii uchodźców, a niewierzący zawstydzają wierzących ich brakiem wiary. Przedmiotem największej troski liberałów stał się nagle lekceważący stosunek wiernych do zaleceń Watykanu i próbują ich nawrócić.
Wielu wolnomyślicieli zdążyło złożyć już deklarację, że może islam dla naszej duchowości nie jest taki zły. Nadzieje na to, aby nie było u nas takiego klerykalizmu, wiążą z tym, że będzie tych religii w przestrzeni publicznej jeszcze więcej.
Zaprzysięgli wyznawcy katolicyzmu ratunek dla siebie widzą w tym, aby umocnić w kraju religię jeszcze bardziej. Tylko dlaczego uspokoić miałoby ich to, aby nasza konstytucja zaczynała się od słów: „W imię Boga wszechmogącego...” – jak planuje PiS po wyborach? Przypominałoby to modlitwę, ale – tak się składa – szczególnie muzułmańską.
Nasza sytuacja przypomina tę ze starego dowcipu o skazańcach w piekle. Siedzieli tam zanurzeni po szyję i nie wydawało się to nawet takie przykre. Dopóki nie padła komenda: koniec przerwy, klękamy.