Polka z Marsa
(Magazyn Sukces) Dorota Budzyń projektuje łaziki marsjańskie.
Ma 23 lata i mało czasu. Dorota Budzyń projektuje łaziki marsjańskie, bierze udział w planowaniu misji oblotu Marsa i budowania habitatów dla astronautów kolonizujących Czerwoną Planetę. Ale w ostatni weekend września na finał konkursu 3D-Printed Habitat Challenge do Nowego Jorku nie poleci. W tym czasie będzie akurat wieszać balon z freonami w stratosferze na gondoli Europejskiej Agencji Kosmicznej. Taki eksperyment w wolnej chwili.
Końcówkę wakacji spędziła w Stuttgarcie. Pojechała tam na tygodniowe warsztaty projektowania stacji kosmicznych. – Świetna zabawa – opowiada. A wyobrażenie o zabawie sporo się różni od tego, jakie ma większość jej rówieśników.
– To jak układanie klocków Lego, twórcza zabawa – Dorota wyraźnie podkreśla słowo „zabawa”. Lalek w dzieciństwie nie miała, raczej jakieś autka po starszych braciach. I misie. Dla tych misiów Dorota budowała zamki z klocków. Uwielbiała też rozkręcać zegarki, wyciągać każdą śrubkę, sprężynkę, wiatraczek. I składać z powrotem. Z różnym skutkiem. Gdy Dorota miała sześć lat, zmarł jej tata, więc i mama, i bracia, i ona starali się wszystko w domu robić sami. – Bracia są inżynierami, mama chodziła do szkoły mechanicznej, więc można powiedzieć, że poszliśmy w jej ślady, tylko dalej – uśmiecha się. Już od podstawówki Dorota wolała przedmioty ścisłe, w gimnazjum zaczęła się interesować astronomią. W liceum co pół roku miała na siebie nowy pomysł. – Przychodziłam do mamy i mówiłam: Architektura! Nie, budownictwo. Wiem, astronomia! A mama zawsze z pełnym spokojem odpowiadała: „Dobrze, zrobisz, co będziesz chciała”. Była już prawie zdecydowana na tę astronomię na uniwersytecie, ale poszła jeszcze na dni otwarte Politechniki Wrocławskiej i zobaczyła projekt łazika marsjańskiego, nad którym pracowało tamtejsze koło naukowe. I już wiedziała, co chce w życiu robić. Chce pracować w przemyśle kosmicznym.
Off-Road łazikiem
„We wszechświecie jesteśmy – i to już z perspektywy Saturna – bladoniebieską kropką, nic nieznaczącym pyłkiem. Jedna asteroida może nas unicestwić. Powinniśmy zapewnić przetrwanie naszego gatunku również na wypadek najgorszego kataklizmu (...). Mars jest początkiem drogi, która kiedyś wykroczy poza Układ Słoneczny”. Tak w jednym z wy- wiadów Dorota mówiła o swojej pracy. Za każdym razem podkreśla, że spełnia swoje marzenia. Robi to, co lubi. – Bo tylko wtedy można być szczęśliwym, prawda? – uśmiecha się nieśmiało. Na kierunku automatyka i robotyka, który wybrała, dziewczyny stanowiły zaledwie 10 proc. studentów. Na mechanice i budowie maszyn – kierunku, na którym kontynuuje studia II stopnia – jest nieco lepiej: na 300 studentów dziewczyn jest ok. 50. Po pierwszym roku dostała się do Koła Naukowego Pojazdów Niekon- wencjonalnych Off-Road, którego głównym projektem jest łazik marsjański Scorpio. – Początki w kole to próba odnalezienia swojego miejsca w zespole. Prace nad łazikiem już trwały, każdy miał jakieś swoje pole działania, więc przez ten pierwszy rok moja obecność sprowadzała się do takiego typowego „przynieś, podaj, pozamiataj”. Pomagałam, gdzie było trzeba – opowiada.
W końcu znalazła swój kawałek łazika: postanowiła skonstruować robotyczne ramię, nazywane fachowo manipulatorem. – I to już było moje – podsumowuje. Kolejne wersje łazika Scorpio regularnie pojawiają się na zawodach University Rover Challenge w USA (w 2012 r. na URC polskiej drużynie udało się zająć drugie miejsce, a w 2015 r. – trzecie) i na European Rover Challenge, organizowanych przez Polaków (a w 2014 r. przez Scorpio wygranych). – Praca nad łazikiem to praca zadaniowa – tłumaczy Dorota. – Dostajemy dokumentację konkursu, w której są jasno sprecyzowane zadania, jakie łazik będzie miał do wykonania, i każdy zajmuje się swoją działką. Z dokumentacji dowiaduję się np., że łazik będzie zająć wziąć udział w misji pomocy astronautom: ma podnieść narzędzie ważące do 5 kg i je przenieść. Do tego przykręcać zawory. I to jest już moja działka, żeby łazik się z tych zadań wywiązał – dodaje.
A wywiązać ma się na zawodach, które odbywają się na pustyni w Utah. Rywalizacji towarzyszą zawsze duże emocje. Czytając na stronie www.marssociety.pl relację Doroty z takich zawodów, ma się wrażenie, że dotyczy ona zaciętego sportowego pojedynku i pierwszych kroków stawianych przez dziecko jednocześnie. – Tak, to może być zabawne dla osoby z zewnątrz – przyznaje. – My temu łazikowi kibicujemy, biegamy wokół niego, piszczymy, pełni napięcia zaciskamy kciuki, robimy mnóstwo zdjęć. A on po prostu jedzie. I to raczej powoli.
Jej zespół pracuje na to cały rok i od konkurencji, które trwają 40 minut, zależy, czy dostanie się na podium. A od miejsca na podium zależy możliwość dalszej pracy – zwycięskiej drużynie dużo łatwiej pozyskać sponsorów.
Praca nad łazikiem to więc – oprócz pracy nad łazikiem – ciągłe szukanie pieniędzy. – Mamy sponsorów, którzy dają nam komponenty, łazik jest niemal w całości zbudowany z elementów, które dostaliśmy za darmo – mówi. Ale to nie rozwiązuje problemu, bo sam wyjazd do USA to koszt 80 tys. zł. Sama wysyłka łazika kosztuje ponad 20 tys. I na to trudno znaleźć pieniądze. W 2013 r. pomogła im „Generacja przyszłości”, ministerialny program sponsorowany z unijnych pieniędzy. W 2014 r. już się nie udało, więc do Stanów nie pojechali. W tym roku zbierali, gdzie mogli, trzeba się było mocno nakombinować, ale w końcu się udało. Jak będzie w przyszłym roku?
Rowerem na Marsa
Praca nad łazikiem to jednak nie jedyna droga na Marsa, jaką podąża Dorota. Po tym, gdy po raz pierwszy na amerykańskiej pustyni kibicowała współtworzonemu przez siebie łazikowi, znowu poleciała do Stanów. Tym razem jako