„Lewiatan” na rafie
Chcieli zobaczyć walenie szare
Śmierć 24 turystów u wybrzeży Kanady.
W niedzielę 25 października u zachodnich wybrzeży wyspy Vancouver było słonecznie. Wiał lekki wiatr, a temperatura wody wynosiła 12 stopni Celsjusza. 24 turystów zapłaciło po 160 dolarów kanadyjskich za trzygodzinny rejs wzdłuż wybrzeża.
Wszyscy mieli jeden cel:
zobaczyć walenie szare na łonie natury. Pod koniec wycieczki szyper podpłynął bliżej rafy Plover, aby wszyscy mogli z bliska sfotografować wylegujące się na skałach lwy morskie. Jednak około godziny 17 spokojny do tej pory ocean nagle się wzburzył. Pojawiły się trzy-, czterometrowe fale. Zanim 20-metrowa łódź o nazwie „Lewiatan II” zdołała odpłynąć od rafy, fale rzuciły statek na podwodną skałę. Miejscowi rybacy zgodnie stwierdzili, że odbijające się od rafy fale są jeszcze bardziej zdradliwe niż te idące od oceanu. Wielu z nich cudem ocalało z takich miejsc, które nazywają między sobą „pralką”.
Najbliżej miejsca katastrofy leżą dwa miasteczka: Tofino i Ahousaht. Oba słyną z tego, że co roku w marcu walenie szare zatrzymują się w leżącej pomiędzy nimi zatoce Clayoquot Sound. To ich „przystanek” w czasie wędrówki z Meksyku na Alaskę. A niektóre kilkunastometrowe ssaki spędzają w tej okolicy większość roku.
Tofino jest najlepszym na wyspie Vancouver miejscem do obserwowania tych pływaczy z żółtym fiszbinem. Na wysokości miasteczka, w którym nie mieszka nawet dwa tysiące ludzi, można zobaczyć walenie od połowy lutego aż do końca listopada.
Mieszkańcy tych obu dawnych rybackich wiosek od lat 80. XX wieku żyją głównie z turystyki. „Jamie’s Whaling Station” to mała firma, która organizuje turystyczne rejsy po zatoce.
Niedzielny kurs
też nie był jakąś niebezpieczną wyprawą. „Lewiatan II” pływał tą trasą dwa razy dziennie od 20 lat. Bez przerwy i bez problemów. Również dwie dekady spędził na tych wodach jego szyper. Pozostałych dwóch członków załogi miało pięcioletnie doświadczenie.
Jamie Bray, właściciel firmy i „Lewiatana II”, powiedział po wszystkim: – Ten wypadek bardzo nas zaskoczył, łódź była u końca swojej standardowej trasy, a ta niedziela nie różniła się niczym od innych dni. W ciągu 30-letniej historii tej firmy raz doszło już do tragedii. Jedna z łodzi miała wypadek w 1998 roku, który kosztował życie dwie osoby. Z kolei dyrektorka firmy, Corene Inouye, stwierdziła, że katastrofa musiała nastąpić niespodziewanie, bo załoga „Lewiatana II” nie wysłała nawet sygnału SOS.
Wszystkie 27 osób nagle znalazło się pod wodą. Na statku było 50 kamizelek ratunkowych, ale w mo- mencie katastrofy nikt nie miał jej na sobie, bo na tak dużych jednostkach nie ma takiego wymogu. Na szczęście ktoś z załogi odpalił flarę. W tak zimnej wodzie nikt nie wytrzymałby dłużej niż pół godziny. Czerwone światło flary zobaczył przedsiębiorca z Tofino – Ralph Tieleman. Ten zapalony surfer akurat był w pobliżu. Gdy dotarł na miejsce, z wody wystawał jeszcze dziób statku, a silnik łodzi wciąż pracował. Przez radio poinformował o katastrofie. W Tofino nie działają telefony komórkowe, za to każdy w domu, a wielu przy sobie, ma radio morskie.
Mieszkańcy Tofino i Ahousaht rzucili się do swoich łodzi i popłynęli na ratunek. Tymczasem Tieleman zabrał parę, która wybrała Kanadę na swoją podróż poślubną. Aby dostać się na tratwę ratunkową „Lewiatana II”, młodzi ludzie przepłynęli przez plamę ropy naftowej, która szybko otoczyła tonący statek. – Mieli posklejane nią włosy, a nawet rzęsy. Zabrałem ich do domu moich przyjaciół, gdzie się umyli i ogrzali. Potem zawiozłem do hotelu, do którego trafiła już reszta ocalałych z katastrofy – opowiadał później Tieleman.
Flarę zobaczyli też szukający halibuta rybacy Ken Lucas i Clarence Smith. Miejscowi
wyłowili kobietę w ciąży
oraz drugą ofiarę, ze złamaną nogą. Około 20 minut po katastrofie na miejsce dopłynęło trzydziestu innych tubylców na siedmiu łodziach. Uwolnili zaplątanego w liny mężczyznę, a innych rozbitków ściągnęli ze skał. Zabierali na pokład żywych, ciała oraz rzeczy osobiste unoszące się na wodzie. Przedmioty trafiły później do jednego z pokoi wspomnianego hotelu. Niektórzy rozbit- wali do bagażników swoich aut, a niezmotoryzowani upychali je w workach lub zawijali w płachty i ciągnęli przez pola.
– Na uwagę zasługują bohaterowie, którzy mieli za mało sił, aby opuścić miejsce zdarzenia. Układając się wygodnie na stercie potłuczonego szkła, z poświęceniem utylizowali ładunek, nie oddalając się od tira – informowano w telewizyjnych programach.
Wieś Małoje Pieriekopnoje jest mała – zamieszkują ją 604 osoby. 20 tys. butelek mieszkańcy mogliby spokojnie utylizować co najmniej do końca roku. Aby jednak nie musieli ryzykować zdrowia, ruszyli im na pomoc ludzie z dalszej okolicy. Od chwili, gdy o cudownym wydarzeniu stało się głośno, do Małego Pieriekopnego ściągają dalecy krewni i starzy, niewidziani od lat znajomi. Niewykluczone, że po to, aby pomóc za- kowie odnaleźli wśród nich swoje rzeczy. Mieszkańcy Tofino i Ahousaht pomagali do późnych godzin nocnych i wrócili na rafę w poniedziałek o 7 rano. Na miejsce dotarł też śmigłowiec i samolot ratunkowy kanadyjskiej armii oraz trzy łodzie straży przybrzeżnej.
Niestety, i tak
utonęło pięciu
turystów w wieku od 29 do 76 lat. Wszyscy mieli obywatelstwo brytyjskie – troje z nich przyjechało na urlop, a dwójka mieszkała na stałe w Kanadzie. Zaginął też 20-letni Australijczyk. Mieszkaniec Sydney przyleciał do Kanady z dziewczyną. Jedną z pięciu ofiar tej katastrofy był ojciec dziewczyny zaginionego Australijczyka.
David i Stephen Thomasowie, którzy zginęli w wypadku, pochodzili z angielskiego miasta Swindon. Katastrofę przeżyła żona Davida – Julie Thomas. Ich starszy syn Paul przyleciał do Kanady, gdy tylko dowiedział się, co się stało. 22-letni student Uniwersytetu w Nottingham oprócz taty stracił brata, który urodził się z zespołem Downa. David, który był fotografem amatorem, zaraził swoją pasją młodszego syna. A ten w ubiegłym roku wygrał międzynarodowy konkurs fotograficzny dla osób z zespołem Downa. Zwyciężyło jego zdjęcie kanadyjskiego jeziora Moraine. Odbierając nagrodę, powiedział, że chciałby zajmować się fotografowaniem zawodowo.
W tym roku Stephenowi zamarzyło się sfotografowanie walenia szarego. Kochający tata zabrał syna na zagraniczną wycieczkę, bo za dwa tygodnie Thomas miał obchodzić dziewiętnaste urodziny. opiekować się uratowanym ładunkiem, zanim zgłosi się po niego prawowity właściciel…
Właściciel jednak się raczej nie zjawi, bo jak stwierdziła policja, towar był lewy, a akcyzy na butelkach fałszywe. Zatem jedynie stróże prawa mogą zepsuć humor uczestnikom spontanicznego wiejskiego karnawału. Oprócz postępowania w sprawie produkcji fałszywego alkoholu wszczęto drugie –o przywłaszczenie mienia.
Do przepełnionych szczęściem domów mieszkańców wsi zapukał posterunkowy. Szukał alkoholu oraz świadków bądź współsprawców jego kradzieży. Niestety, gdy policjant dotarł do wsi, ślad po nim zaginął. Posterunek jest zamknięty na cztery spusty. Dziennikarze nie mają wątpliwości: to czytelny znak, że funkcjonariusz wódkę odnalazł...