Mord polityczny?
Pierwszy raz tą sprawą zajmowałem się w 1986 roku. Młoda mężatka Małgorzata Grabińska została zamordowana rok wcześniej. Sprawcy nigdy nie ustalono, a zajmowało się tym także stołeczne Archiwum X. Akta tej sprawy pokrył kurz, ale niespodziewanie do tych wydarzeń powrócił IPN i prowadzi śledztwo od nowa.
33-letnia Małgorzata Targowska-Grabińska była tłumaczką literatury angielskiej. Pracowała przede wszystkim w domu położonym na Saskiej Kępie przy ul. Szczuczyńskiej. Było tam sporo antyków, dobrego malarstwa i drogocennych przedmiotów.
7 maja 1985 roku pan Grabiński poprosił jednego z kolegów o pomoc w pomalowaniu krat w oknach. Kolega, poszukując malarza, skierował kroki do miejscowej Spółdzielni Mieszkaniowej „Zjednoczona”. Tak się akurat zdarzyło, że tego samego dnia w spółdzielni pojawił się młody człowiek szukający pracy. Mężczyzna miał miłą powierzchowność, więc pra- cownice spółdzielni zleciły mu pracę u Grabińskich. Ów człowiek, kiedy dowiedział się, że czeka go malowanie krat, zrezygnował ze zlecenia. Zmienił jednak zdanie, bowiem dwa dni później około godz. 9.30 przyszedł do domu Grabińskich. Pani Małgorzata była sama. Mąż – dyrektor jednej z zagranicznych firm rezydujących w Polsce – wyszedł do pracy rano i miał ciężki dzień, bowiem przyjmował delegację z Niemiec.
Gospodyni była zaskoczona tą wizytą, gdyż mężczyzna twierdził, że umówił się z jej mężem, że przywiezie farbę do malowania krat. Ponieważ mąż nie poinformował o tym fakcie, pani Małgorzata zadzwoniła do niego. Grabiński był zajęty. Zatelefonował po kilku minutach i stwierdził, że nic nie wie o żadnej farbie i w wolnej chwili skontaktuje się z kolegą, by wyjaśnić, o co chodzi.
Chwilę później w mieszkaniu zaczął się horror. Mężczyzna o miłej powierzchowności przeistoczył się w bezwzględnego mordercę. Najpierw sznurkiem dusił panią Małgorzatę, a następnie nożem wziętym z kuchni zadał jej kilka ciosów. Po zamordowaniu kobiety splądrował mieszkanie, ale zabrał z niego jakieś drobiazgi i przedmioty niemające większej wartości.
Mąż wrócił do domu około godz. 17 i... znalazł żonę w kałuży krwi, z poderżniętym gardłem. Milicja szybko ustaliła, kto mógł być mordercą. Wiele wskazywało na to, że to mężczyzna, który pojawił się wcześniej w spółdzielni „Zjednoczona”. Zapamiętały go pracownice. Stworzono dobry portret pamięciowy. Człowiek, którego wówczas poszukiwała milicja, miał w roku 1985 około 25 lat. Wzrost około 175 cm. Był szczupły, o delikatnym wyglądzie wzbudzającym zaufanie – tak twierdziły pracownice spółdzielni. Niestety, stołecznym milicjantom nie udało się trafić na ślad mordercy. Zastanowił ich jednak fakt, dlaczego morderca nie skradł cennych przedmiotów, których wiele leżało w zasięgu ręki. Śledczy doszli do wniosku, że być może zabójcę spłoszyły telefony od Grabińskiego, który nie mógł się dodzwonić do żony.
Niespodziewanie w 2003 roku sprawą zajął się Instytut Pamięci Narodowej. Przy badaniu mordu na tle politycznym z lat 80. prokuratorzy trafili na informację, że zabójstwo Małgorzaty Grabińskiej to omyłkowy mord Służby Bezpieczeństwa. Otóż właściwą ofiarą miała być kobieta o tym samym imieniu i nazwisku, mieszkająca niedaleko domu ofiary, też na Saskiej Kępie. Okazało się, że jej teściem jest znany mecenas Andrzej Grabiński, który wspólnie z Krzysztofem Piesiewiczem był oskarżycielem posiłkowym w procesie, w którym sądzono morderców księdza Jerzego Popiełuszki. Mecenas Grabiński uwielbiał swoją synową i zapewne esbecja chciała zastraszyć adwokata nastawaniem na życie synowej. Warto przypomnieć że w 1989 roku zamordowano też matkę Krzysztofa Piesiewicza. Sprawców obydwu mordów nie ustalono do dziś.
Policja prosi o kontakt osoby, które mogą pomóc w rozwikłaniu tej tragedii: rzecznikksp@ policja.waw.pl