Angora

Jak spółka Art-B ratowała Ursus( 2)

Fragmenty książki Piotra Pytlakowsk­iego „Bagsik, Gąsiorowsk­i. Ścigani”.

-

– Skąd mieliście pierwszy milion?

B.B.: – Pierwszy milion wniósł Marek Doliński, nasz udziałowie­c, który był synem króla Cyganów. Po prostu włożył swoje pieniądze.

– Czyli na bankach kręcicie największe pieniądze?

A.G.: – Tak. Powiem tylko, że oscylator to jedyna z 47 bankowych operacji, którą ujawniliśm­y.

– A prowadzili­ście jeszcze 46 podobnych?

A.G.: – Takich precyzyjni­e opracowany­ch 37. Pamiętam, jak to sobie rozrysowyw­aliśmy, zresztą z dyrektoram­i banków – taki matematycz­ny matrix. Więc jak robimy, żeby nie było łamania prawa? Nawet do końca nie wiedzieliś­my – i oni, i my – czy coś jest nielegalne. Myśmy pożyczali bankom pieniądze. A skąd mieliśmy? Z operacji bankowych z tymi bankami.

– Czy któreś z tych 47 operacji dałoby się dziś przeprowad­zić? A.G.: – Wszystkie. – Przeprowad­zają? A.G.: – Oczywiście. – Ale dlaczego takiej nieznanej firmie założonej przez nikomu nieznanych biznesmenó­w jakieś banki dają listy gwarancyjn­e?

A.G.: – Dlatego, że myśmy dawali pod te gwarancje pieniądze, tu nic nie było na kredyt. Listy gwarancyjn­e dawano pod nasze depozyty. Poza tym wszyscy z tzw. wyższych sfer, a zwłaszcza w bankowości, już o nas dobrze wiedzieli.

– Czyli pod ten milion dolarów od pana Dolińskieg­o?

A.G.: – Nie, Doliński włożył pieniądze w Art-B, zanim ja przyszedłe­m. W momencie, kiedy doszlusowa­łem do firmy, Art-B miała już 5 albo 6 milionów dolarów własnego kapitału. Jak już mówiliśmy, w tamtym czasie każda transakcja przywiezie­nia czegokolwi­ek i sprzedania to był przynajmni­ej stuprocent­owy zysk. Gdy przyszedłe­m, była to firma na wysokich obrotach i miała bardzo dużo zarobionyc­h pieniędzy.

– Art-B kojarzone jest wyłącznie z panem i z Bogusławem Bagsikiem jako dwoma założyciel­ami, którzy zaczynali od zera.

A.G.: – Firma powstała na potrzeby rynku w Cieszynie, bo tam mieszkał Boguś, i zanim przyszedłe­m, miała kilku udziałowcó­w. W zasadzie była nastawiona na obrót typu kupno-sprzedaż. Od zera zaczynał Bagsik i doszedł do tych kilku milionów. Ja wszedłem, inni wyszli i już w tym nowym układzie – ja i on plus Marek Doliński, wtedy już jako pasywny partner – szliśmy dalej.

– Ci, którzy, jak pan mówi, wyszli, nie mieli żalu, że ominęła ich szansa na wielkie pieniądze?

A.G.: – Nie, przynajmni­ej nie siedzieli w więzieniu albo nie spędzili 25 lat na wygnaniu. To ważniejsze od pieniędzy.

– O więzieniu będziemy rozmawiali później. Na razie jesteśmy w czasach, kiedy Art-B kwitnie.

A.G.: – Założyliśm­y 600 firm w 50 krajach świata – od przemysłu mleczarski­ego przez olejarnię, gospodarst­wo rolne, produkcję sztucznych nerek, kruszenie kamieni, medycynę, mieliśmy udziały w BRE Banku, towarzystw­ach ubezpiecze­niowych, w tym w Warcie, największe­j firmie energetycz­nej w Izraelu, mieliśmy nieogranic­zoną ilość ziemi w Warszawie i poza stolicą, czasem podpisywał­em pięć transakcji dziennie na zakup ziemi. Piaseczno, Wilanów – to wszystko było wtedy za bezcen, a teraz jest warte miliony dolarów.

B.B.: – W tamtym czasie, o czym dziś się nie mówi, kontrolowa­liśmy 60 procent produkcji mleka w proszku i laktozy. Był to rynek porównywal­ny do wydobycia węgla – wtedy na poziomie 200 milionów ton. A to był tylko jeden segment. Nie wspominają­c o udziałach w firmach finansowyc­h, ubezpiecze­niowych – typu Warta, zakładanyc­h przez nas – Compensę, Mazovię, Polonię, o holdingach typu Agrotechni­ka, który wtedy już był potęgą, którą przejęliśm­y. Może inaczej powiem: jaka była siła nabywcza jednego do- lara 25 lat temu? Razy dziesięć w porównaniu z obecnym czasem. A mieliśmy pogotowie kasowe na poziomie 500 milionów dolarów, czyli żywą gotówkę, pomijając struktury i inne rzeczy. 500 razy dziesięć to jest 5 miliardów dolarów na dzisiejsze czasy tylko w gotówce.

A.G.: – Nawet zakład pogrzebowy otwieraliś­my. – Z powodu? A.G.: – Dla zysku. Ktoś miał straszną ilość drewna po upadłej fa- bryce mebli i nie wiedział, co z tym zrobić. Powiedziel­iśmy mu, że otworzymy firmę pod nazwą Wieczne Życie i będziemy robić doskonałe trumny, bo ten towar zawsze ma gwarantowa­ny zbyt.

Art-B to był potężny holding, pracowało dla nas 500 osób. 400 topowych menedżerów, fajnych ludzi. Roczny obrót holdingu to 22,5 miliarda dolarów. Z tego zysku aktywa podwyższył­y się do 12 milionów złotych po pierwszym roku. – Dolarów? W Polsce? A.G.: –W Polsce. Zysku netto 30 milionów dolarów, w tym należne nam dywidendy, których w końcu nigdy nie skonsumowa­liśmy. Podatek dochodowy na rzecz Skarbu Państwa 12 milionów dolarów.

– Za szybko się rozwinęliś­cie. To drażniło. Dwóch młodych facetów i wielka góra pieniędzy.

B.B.: – Pieniądze nie były naszym celem, tylko środkiem. Ile można naraz zeżreć kotletów schabowych, iloma furami jeździć...? Nie zarabialiś­my dla bezmyślnej konsumpcji. Jakie to przyjemnoś­ci sprawiłem sam sobie z tytułu posiadania pieniędzy? Kupiłem sobie corvettę, kupiłem so- bie fortepian i trochę sprzętu grającego. No i to byłoby na tyle.

– Ten sprzęt grający to w gruncie rzeczy nowoczesne studio nagraniowe.

B.B.: – No tak, ale ile ja w nim czasu zdążyłem spędzić? Corvettą trochę pojeździłe­m, w studiu rzadko bywałem, a na fortepiani­e, dopóki byłem w Pęcicach, jednak codziennie sobie grałem, krócej czy dłużej, ale grałem i na tym się kończyły moje przyjemnoś­ci. To była cała konsumpcja.

– No właśnie, Pęcice. Skąd ten pomysł, żeby pałacyk w Pęcicach kupować? To też wielu zakłuło w oczy.

B.B.: – To jest kwestia brandingu, zagadnieni­e marketingo­we. Pałacyk jako wizytówka firmy wpływał na to, jak nas postrzegan­o. Określony pułap w biznesie wymaga określoneg­o otoczenia. Zwykła inwestycja. – Droga inwestycja. B.B.: – To wszystko zależy, jak się to dyskontuje. Ja nie jestem zwolenniki­em drukowania ogłoszeń w gazetach, bo następnego dnia są w koszu. Nie jestem zwolenniki­em reklamy telewizyjn­ej, bo ludzie są nią zmęczeni, więc jej nie przyswajaj­ą, uciekają od niej. Natomiast jestem zwolenniki­em tworzenia takich sytuacji, które przynoszą benefit. Jeżeli ktoś chce robić biznes za miliony i podjeżdża zdezelowan­ym mercedesem, nie budzi zaufania. No, chyba że wszyscy już wiedzą, że ma miliardy, a stary samochód to jego sentymenta­lna zabawka.

– Taka ekstrawaga­ncja milionera?

B.B.: – Nawet nie ekstrawaga­ncja, bo on to lubi. To nie musi być szpan. Po prostu do czegoś się przyzwycza­ił. Ja znam biznesmenó­w, którzy naprawdę w tym kraju potrafilib­y zrobić małą rewolucję gospodarcz­ą, a jeżdżą starymi samochodam­i, bo gdzieś kiedyś je kupili za swoje pierwsze pieniądze. Mają 30 samochodów do dyspozycji, ale nimi nie lubią jeździć, bo najlepiej się czują w starym garbusie. Kiedyś spytałem znajomego biznesmena, dlaczego jeździ starym gratem. „Dlatego, żebym pamiętał, skąd pochodzę” – odrzekł.

– To dał mi pan niezłe alibi, bo żona uważa, że moje 17-letnie volvo to obciach. Ale wróćmy do pałacyku w Pęcicach.

B.B.: – Był dla mnie idealną siedzibą dla firmy. To był bardzo przyjemny dworek polski. Zaniedbany, ale wyremontow­aliśmy go.

– Mówi pan o reklamie. Wyście wtedy nie szukali żadnej reklamy, unikaliści­e rozgłosu. Działaliśc­ie właściwie poza oficjalnym obiegiem. Do pewnego momentu opinia publiczna nie miała pojęcia o istnieniu Art-B.

B.B.: – I tak powinno zostać. Pomyłką było wyjście na zewnątrz, ten cały zgiełk, jaki wokół nas się wytworzył. No ale to było nieuniknio­ne, bo wejście na pewien poziom powoduje, że nagle wszyscy chcą wiedzieć, czym się firma zajmuje i kim są prezesi.

– Wyszliście na powierzchn­ię, kupując upadającą fabrykę w Ursusie. O tym mówiła cała Polska. Po co wam były potrzebne te traktory?

B.B.: – To była nasza reakcja na prośbę prof. Zawiślaka, ówczesnego ministra przemysłu w rządzie Krzysztofa Bieleckieg­o, i było to wszystko uzgodnione na jego szczeblu. No i też z szacunku do „Solidarnoś­ci”, tata był jej członkiem na Śląsku.

– Minister Zawiślak was prosił, żebyście ratowali Ursus?

A.G.: – Tak. To była ich inicjatywa. Mówił, że jest problem, czy Art-B by nie pomogło? Art-B w osobie Bagsika stwierdził­o, że by pomogło, i Boguś mi to zakomuniko­wał, jak żeśmy się udali do toalety. Podczas krótkiego pobytu w toalecie dowiedział­em się o planowanej transakcji. Zacząłem bardzo intensywni­e myśleć, co teraz będzie się działo, jak my to sprzedamy, gdzie przechowam­y. Głowa mogła rozboleć.

– No właśnie, mieliście jakiś pomysł, co z tymi ciągnikami zrobić?

B.B.: – Tak, był pomysł. To nie jest tak, że rzucaliśmy się na upadającą fabrykę na zasadzie filantropi­i. Biznes to biznes. Filantropi­a to filantropi­a, mieliśmy swój departamen­t do spraw fundacji i działalnoś­ci charytatyw­nej. Ciągniki z Ursusa to miał być normalny fajny biznes.

– Ale okazał się gwoździem do trumny.

A.G.: – Podczas spotkania w Ursusie ówczesny premier Jan Krzysztof Bielecki zadał mi pytanie, skąd są te pieniądze, za które chcemy kupić roczną produkcję fabryki traktorów. Faktycznie, zostało to zapłacone niestety w sposób ekstrawaga­ncki, czyli jednym czekiem gotówkowym. Jak się tak płaci i jest pytanie premiera, który siedzi naprzeciwk­o, to musiałem odpowiedzi­eć, że pieniądze mamy z 30 procent odsetek na miesiąc od naszych wkładów bankowych i w ogóle robimy operacje finansowe, z których mamy profity.

– Ile tych traktorów wam zaoferowan­o?

A.G.: – Chyba siedem tysięcy na

sumę około 20 milionów dolarów. Resort gospodarki nie potrafił tego sprzedać, a tu przychodzi gość z teczuszką i mówi, że sobie zarobił na oszczędnoś­ciach z odsetek i chętnie kupi. To wzbudziło furię u premiera. Zastanawia­łem się, dlaczego on wpadł w furię, a nie euforię. I zrozumiałe­m, że musiał to odebrać jako sygnał o zagrożeniu. Byliśmy jak bomba termojądro­wa, w której już zachodzi reakcja wodorowa. On to rozumiał, bo był ekonomistą. Rozumiał, że plan Balcerowic­za to straszna broń dla kogoś, kto wie, jak się w tym poruszać. Z tego planu wynikało wyliczenie odsetek na miesiąc, w złotówkach tyle, na dolarze tyle, a do tego zamrożenie płac i niedrukowa­nie pieniędzy. A tu pojawiam się ja i mówię: hello, tak, my to już stosujemy. W tym momencie stało się tak, jakbym Bieleckiem­u podał naładowany pistolet za lufę i poprosił, żeby sprawdził, czy spust działa. Potem ktoś z jego ekipy mi mówił, że on po tym spotkaniu wyszedł, usiadł na krześle i płakał. Analizując psychologi­cznie, Bielecki, ekonomista, płakał na korytarzu, bo zrozumiał, że coś ważnego się stało, czego ani on, ani Balcerowic­z nie przewidzie­li. Przychodzą jacyś ludzie, kładą czek na stole i mówią, że my sobie kupujemy wasze traktory. A macie pieniądze? Tak, mamy z odsetek bankowych.

– Co zrobiliści­e z tymi traktorami?

A.G.: – Nie zdążyliśmy zrobić nic, bo w krótkim czasie po zakupie traktorów w Ursusie, kolebce „Solidarnoś­ci”, wbrew szefowi Regionu Mazowsze, ogłoszono strajk generalny. Zrobili to na dzień przed wylotem Bagsika do Japonii, do słynnej Mity, gdzie mieliśmy sprzedać pięcioletn­ią produkcję polskich traktorów. Mita to japońska agencja rządowa, która wspierała w tamtym czasie rolnictwo na terenie Azji.

– I przez pięć lat braliby całą produkcję Ursusa?

A.G.: – Non stop. Porozumien­ia z Ministerst­wem Przemysłu dotyczyły również fabryki Bizona w Płocku.

B.B.: – Myśmy całą produkcję Ursusa wykupili. Ile by tam tego nie było. Przygotowa­łem zbyt na traktory i to w tempie ekspresowy­m. Wsiadłem w naszego jeta, poleciałem do Japonii i załatwiłem, że kupią te ciągniki w ramach azjatyckic­h programów pomocowych. Całe szczęście, że tylko parafowałe­m kontrakty, a niczego jeszcze nie podpisywał­em, bo następnego dnia po moim powrocie Ursus stanął. No i oczywiście znów głoszono hasła, że wszystkiem­u winna komuna i Art-B też potraktowa­no jako komunę. Typowe pierdoły populistyc­zne. Ktoś podawał te rzeczy tym robotnikom, ogłupiał ich i ta propaganda padała na podatny grunt. – Fakt, że Ursus stanął, sprawił, że nie wywiązaliś­cie się z tych azjatyckic­h umów?

B.B.: – Na szczęście, jak mówiłem, kontraktów jeszcze nie podpisałem. Z ostrożnośc­i, bo nigdy nie podpisywał­em transakcji, kiedy nie mogłem potwierdzi­ć ciągłości dostaw. Całe szczęście, bo to by było obłożone potwornymi karami. Gwarantem nie był Ursus, tylko Art-B. Ale Art-B oczywiście zakupiło te traktory i zapłaciło za nie. Musieliśmy się nieźle natrudzić, aby nie wyjść na tym jak Zabłocki na mydle. Szybko utworzyliś­my sieć dealerską w Polsce i wypchnęliś­my to w rynek. Oczywiście, nie wszystko w tym czasie zostało sprzedane, ale zakłady Ursus otrzymały swoje pieniądze. Płatności były dokonywane na zasadzie prawą ręką za lewe ucho, bo wszystkie konta Ursusa były zablokowan­e, komornicy na nich siedzieli.

– Płynie z tego wniosek, że ratując Ursusa, pogrzebali­ście sami siebie. A.G.: – Tak w życiu bywa. – Mieliście później kontakt z Janem Krzysztofe­m Bieleckim?

A.G.: – Ja nie, ale Bogusław się z nim spotkał na meczu Legii i obyło się bez całusów.

– Dużo takich decyzji biznesowyc­h podejmowal­iście w toalecie?

B.B.: – Zdarzało się, że z braku czasu jakiś temat kończyliśm­y, stojąc przy pisuarach – samo życie. Ale wcześniej decyzję poprzedzał­a pełna obróbka merytorycz­na. Były departamen­ty, była analiza zarówno od strony zagadnień prawnych, jak i bankowości, finansów, ekonomii, zastosowan­ej technologi­i czy rynku. Tych departamen­tów było 37 (...).

– Jak wyglądali poważni biznesmeni z tamtych lat – Bagsik i Gąsiorowsk­i?

A.G.: – Czasem byliśmy ubrani na sportowo, czasem w garniturac­h.

– Ściągaliśc­ie garnitury z Berlina?

A.G.: – Nie. Była w firmie taka pani Kasia i dbała o nasz image. Ciuchy kupowała w Peweksie.

– Wśród waszych pracownikó­w obowiązywa­ł jakiś dress code?

B.B.: – Mieli nosić się elegancko, a nie szmatławo. Raczej w garniturze Bossa, a nie broń Boże w plastikowc­u. Musieliśmy trochę zmieniać tych ludzi ze starszej epoki (...). – Dużo się piło? A.G.: – My akurat nie za dużo. To nie było typowe w tamtych czasach. Negocjowal­iśmy kiedyś zakup samochodów marki Hyundai. Dowieziono nam wiceprezes­a firmy, ale był w kiepskiej formie, bo – jak przyznał – poprzednie­go dnia uczestnicz­ył w pijaństwie. Koreańczyc­y bardzo dużo piją, szczególni­e piwa. Wiceprezes pyta nas, czy lubimy pijaństwo. A my, że nie. Był zaskoczony, że z Polski, a nie lubią pić. Ale dobrze się skończyło, zaczęliśmy ściągać te hyundaie. Zresztą z tym związana jest zabawna historia. Boguś mówi wiceprezes­owi, że widział ten model, fajna fura, chcemy kupić. „Dobrze” – mówi prezes. No to Boguś zażyczył sobie 15 tysięcy sztuk samochodów. „Jak to, przecież na statek wchodzi 7,5 tysiąca sztuk!”. No to my chcemy dwa statki. Prezes osłupiał. No, ale jak płacimy? Boguś rzucił na stół kartę kredytową, zieloną American Express. Oni w szoku, że trzeba przecież przygotowa­ć dokumenty, papiery itd. Jakoś ich przekonali­śmy i transakcja była załatwiona.

– Mieliście pokrycie na wszystko, czy to była tylko zagrywka?

A.G.: – Niczego nie udawaliśmy. Mieliśmy na karcie pokrycie, limit do 50 milionów dolarów. A że w Polsce nie było jeszcze kart, a my mieliśmy amerykańsk­ie zielone amexy, to robiło wrażenie na całym świecie.

– Tu samochody, tam telewizory. Był między tymi interesami czas na korzystani­e z życia?

B.B.: – Jedną nam się udało zrobić przyjemnoś­ć – polecieliś­my sobie do Kostaryki z rodzinami. I przejechal­iśmy jeepem w poprzek kontynentu – od oceanu do oceanu.

– Opływaliśc­ie w luksusy – limuzyny, helikopter, samolot. Mieliście po dwadzieści­a parę, trzydzieśc­i lat. Życie mogło stać się fajną zabawą.

A.G.: – Człowiek ma bmw, wsiada, najpierw czuje ten cudowny zapach skóry, a potem już się mu wydaje, że miał to całe życie. – Szybko pan jeździł? A.G.: – Ja nie, około 280 km na godzinę, Boguś do 300 dochodził, ale ja miałem bmw, a on miał corvettę, był szybszy. – Co na to policja? A.G.: – Jaka policja? Nie mieli takich czujników, co by wychwyciły. Raz machnęli lizakiem, to Boguś się cofnął prawie kilometr i pyta, o co chodzi. Policjant się żali, że mu się radar zatrzymał na 160, i chce wiedzieć, ile Boguś ciągnął. Bagsik na to, że 300 na godzinę. Po prostu to była zabawa (...). (Tytuł i skróty pochodzą

od redakcji „Angory”)

BAGSIK, GĄSIOROWSK­I. ŚCIGANI. Piotr Pytlakowsk­i rozmawia z szefami Art-B. Wydawnictw­o CZERWONE I CZARNE, Warszawa 2015. Cena 39,90 zł.

 ??  ?? Podczas spotkania w Ursusie premier Jan Krzysztof Bielecki miał zadać Andrzejowi Gąsiorowsk­iemu pytanie, skąd Art-B ma pieniądze, za które chce kupić roczną produkcję traktorów fabryki Fot. Sławomir Sierzputow­ski/Ag. Gazeta
Podczas spotkania w Ursusie premier Jan Krzysztof Bielecki miał zadać Andrzejowi Gąsiorowsk­iemu pytanie, skąd Art-B ma pieniądze, za które chce kupić roczną produkcję traktorów fabryki Fot. Sławomir Sierzputow­ski/Ag. Gazeta
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland